Czwartek
05.06.2008
nr 157 (1040 )
ISSN 1734-6827
Redaktorzy piszą
Dobro przeciw złu, cz.IV autor: Janusz Kibic
Jak wiemy z poprzedniego odcinka, ORD w Szczecinie Zbigniew Pomianowski uznał, że zastrzelenie 7 dzików uwięzionych na rozlewisku Odry nie było polowaniem, a był to ..."akt działania z pobudek i w celach humanitarnych"... w wykonaniu Krzysztofa Kotowicza, podłowczego KŁ "Trop" w Szczecinie i jego kolegi z koła Krzysztofa Turbaczewskiego, w oparciu o art. 33 ustawy o ochronie przyrody. Umarzając postępowanie dyscyplinarne w tej sprawie, Zbigniew Pomianowski milczeniem pominął w swoim uzasadnieniu niewygodne dla członków KŁ "Trop" fakty, że strzelający uzgodnili zastrzelenie dzików z prezesem koła Januszem Marciniakiem, który zastrzegł: ..."żeby odstrzelenie dzików odbyło się zgodnie z przepisami prawa łowieckiego"... Dziki wpisali do swoich odstrzałów i książki ewidencji, a koło postawiło się w roli pasera, sprzedając nie swoje tusze dzików. Jedna sztuka dzika z dokumentów koła wyparowała, a właściwie do nich nie trafiła zaraz po zastrzeleniu, bo podłowczy jej tam nie wpisał, a na koniec dwa dziki zostały sprzedane osobie spoza grona myśliwych, a więc niezgodnie z prawem weterynaryjnym tusze wprowadzone zostały do obrotu. W normalnym kole na podstawie tylu nieprawidłowości odpowiedzialni za takie sytuacje staliby przed sądem łowieckim, no ale widać nie w KŁ "Trop", któremu prezesuje członek ZO PZŁ w Szczecinie, a sam przewodniczący tegoż zarządu poluje gościnnie w tym kole.

Witold Maziarz miał prawo przypuszczać, że uchybienia, których nie dostrzegł strzegący praworządności w okręgu szczecińskim PZŁ Zbigniew Pomianowski, nie ujdą uwadze prokuraturze i prowadzącej dochodzenie policji w Chojnie i Cedyni. Policja przesłuchała myśliwych, świadków zdarzenia oraz inne osoby mogące rzucić światło na ocenę zastrzelenia dzików w Starym Kostrzynku, dopiero po umorzeniu śledztwa przez Okręgowego Rzecznik Dyscyplinarnego i zrobiła to dokładniej i bardziej kompleksowo, niż Zbigniew Pomianowski.

Pierwszego przesłuchała łowczego KŁ "Trop" Franciszka Mionskowskiego, który tak w sprawie polowania zbiorowego na gęsi opisanego wcześniej oraz strzelania do dzików zajmował stanowisko odmienne niż prezes koła Janusz Marcianiak. W swoim zeznaniu poinformował śledczych, że zrezygnował ze stanowiska łowczego w czerwcu 2003 r. ze względu na nieporozumienia z prezesem Januszem Marciniakiem, które zaczęły się w 2000 r., kiedy to prezes chciał obsadzić stanowisko sekretarza w zarządzie swoją córką, czego dokonał i zawsze z córką miał w zarządzie większość w podejmowaniu decyzji, bo przed 2006 rokiem obowiązywały statuty własne kół, w których głos prezesa przy remisie był decydujący. O sprawie dzików powiedział: ..."Na temat odstrzału dzików rozmawiałem z prezesem, Kotowiczem i Turbaczewskim i wyraziłem swoje oburzenie, że coś takiego zrobili. Ja stwierdziłem, że mogli zachować spokój na brzegu i nie wprowadzać niepokoju. Być może część dzików sama by się uratowała. Natomiast oni szli po lodzie zbliżając się do watahy i odstrzelili siedem dzików. Zeznaję, że o godz. 11:30 w Starym Kostrzynku w kościele odbywała się Msza Święta."... Poinformował też śledczych, że od osób obcych dla koła, a mieszkających w Kostrzynku dowiedział się, że odstrzału dzików dokonano w odległości około 50 m od brzegu, czyli podważył zeznania samych strzelców złożone ORD, że dziki znajdowały się ca 300 m od brzegu.

Drugi zeznawał Krzysztof Kotowicz, podłowczy KŁ "Trop", który do dzików strzelał. Godzinę tego strzelania określił na 15:00. Co do dzika, którego zaraz po odstrzale nie wpisano do książki i odstrzału zeznał, że ..."wnętrze dzika cuchnęło, co świadczyło o tym, że przed samym odstrzeleniem dzik ten musiał przesiąknąć wodą"...??!!

Następnym przesłuchanym był drugi strzelający Krzysztof Turbaczewski, który miejsce, z którego strzelali do dzików określi na 400 m od zabudowań, czyli chyba musieli dziki okrążyć na 100 m, bo rzecznikowi dyscyplinarnemu zeznał, że dziki znajdowały się 300 m od okna, przez które z domu je zobaczył. Podał też godzinę odstrzału dzików, określając ją na pomiędzy 13:00 i 14:00 i zastrzegł, że w tym czasie nie odbywało się w Kostrzynku żadne zgromadzenie publiczne. Krzysztof Turbaczewski przyznał też w swoim zeznaniu, że miejscu, w którym strzelano do dzików, obowiązywał zakaz polowania na zwierzynę grubą, uchwalony przez Walne Zgromadzenia koła. Co do jakości tuszy dzików powiedział, że ..."we wnętrzu jednego była woda co wpływało na jakość tuszy i jej dalszą przydatność do spożycia"..., czym oczywiście starał się pomóc Krzysztofowi Kotowiczowi, który jednego dzika do ewidencji nie wprowadził i jak mówił zakopał, o czym zarządowi nic nie powiedział.

Strażak Ryszard Fedorowski, który zeznał ORD, że wezwany na miejsce zdarzenia zastał obu w/w już strzelających do dzików i sprzętu, który przywiózł do ratowania dzików użyć nie zdołał, potwierdził, że po jego przyjeździe Krzysztof Kotowicz i Krzysztof Turbaczewski dokonywali już odstrzału dzików i była to godzina 12:30, co potwierdził zeszytem zgłoszeń interwencji Straży Pożarnej, do której zadzwonił Kotowicz. Zeznał również, że ..."wydaje mi się, że nie czekali oni na pomoc z mojej strony".... Odległość dzików od brzegu określił na 200 m, a odległość kościoła od miejsca odstrzału dzików określił na około 400 m.

Policja przesłuchała również Janusza Marciniaka, prezesa KŁ "Trop" i członka ZO PZŁ w Szczecinie. Zeznał on, że nie wie, jak dokładnie dziki te zostały po zastrzeleniu zadysponowane, ale analiza dokumentów powinna to wyjaśnić oraz dodał, wbrew temu co zeznał Krzysztof Turbaczewski: ..."Nadmieniam, że na terenie rozlewiska kostrzyńskiego nie obowiązuje żaden zakaz strzelania do zwierzyny grubej w tym dzików".... Niewiedza, zapomnienie, czy świadome krycie strzelających? Żadna z tych możliwości nie przynosi chluby prezesowi, kiedy czytam uchwałę WZ KŁ "Trop" zakazującą polowanie w tym rejonie.

Ostatnim przesłuchanym przez policję był wymieniany w zeznaniach przed ORD w Szczecinie, sołtys wsi Kostrzynek Andrzej G. Jedyny świadek spoza koła i przy tym osoba, ciesząca się zaufaniem mieszkańców, ławnik sądu grodzkiego, wybrany przez lokalną społeczność na funkcję sołtysa. Andrzej G. mieszka w sąsiednim domu, 20 m obok domu Krzysztofa Turbaczewskiego. Ich domy stoją obok siebie bezpośrednio przy szosie, na wąskim pasie ziemi pomiędzy szosą a rozlewiskiem, szerokości 80 m przy posesji Krzysztofa Turbaczewskeigo. Andrzej G. zeznał, że jego sąsiad Krzysztof Turbaczewski z Krzysztofem Kotowiczem już o 11:00 obserwowali sarnę, którą zabrali z lodu i wywieźli. Dalszy ciąg zeznań tego świadka przytaczam dokładnie.

..."Stojąc na brzegu ja widziałem (...) naprzeciwko posesji Pana Turbaczewskiego na wysepce wokół której była zamarznięta woda uwięzione były dziki (...) obserwowałem te dziki razem z Piotrem W. i Piotrem K. mieszkańcami naszej miejscowości (...) Turbaczewski z Kotowiczem wrócili około godz. 12:00 i wtedy oznajmili mi, że rozmawiali z łowczym, (chodzi oczywiście o prezesa, ale świadek nie był członkiem koła i nie znał osób funkcyjnych) który zezwolił im na odstrzał dzików (...) Od chwili ich powrotu upłynęło około pół godziny kiedy to zaczęli strzelać do watahy dzików z tarasu posesji Pana Turbaczewskiego (...) W trakcie strzelania kiedy odstrzelili już trzy lub cztery dziki przyjechał na miejsce Federowski Ryszard (...) W trakcie odstrzeliwania dzików w kościele w Kostrzynku odbywała się Msza Święta (...) Zeznaję, że z tarasu posesji Turbaczewskiego do miejsca, gdzie była wataha dzików było około 100 metrów.

Na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego Prokuratura Rejonowa w Gryfinie umorzyła dochodzenie w sprawie nielegalnego odstrzelenia w dniu 15 grudnia 2002 r. 7 dzików w miejscowości Stary Kostrzynek, że względu, że zdarzenie nie zawierało znamion czynu zabronionego z Art. 53 pkt. 4 ustawy 'Prawo łowieckie', a materiał dowodowy dot. strzelania w odległości mniejszej niż 100 m od zabudowań mieszkalnych wyłączyła w celu przeprowadzenia postępowania w kierunku popełnienia wykroczenia przewidzianego w art. 51 ust.1 w/w ustawy. W swoim uzasadnieniu podniosła, że nie można wydarzeń nad rozlewiskiem Odry rozpatrywać na gruncie przepisów dotyczących przeprowadzenia polowania i zdarzenie to polowaniem nie było. Zwróciła jednak uwagę, że samowolne zakopanie siódmego dzika bez protokolarnego odnotowania tego faktu winno być rozpatrywane na gruncie obowiązków dyscyplinarnych. ORD PZŁ w Szczecinie nigdy jednak do tej sprawy się nie odniósł.

Za to Prokuratura Rejonowa w Gryfinie sformułowała przeciwko Krzysztofowi Kotowiczowi i Krzysztofowi Turbaczewskiemu akt oskarżenia o wykroczenie z art. 51 ust.1 ustawy 'Prawo łowieckie', za strzelanie do dzików w odległości mniejszej niż 100 m od zabudowań mieszkalnych i mniejszej niż 500 m od zgromadzenia publicznego, w tym wypadku mszy odprawianej w kościele w Starym Kostrzynku.

Wprawdzie w świetle ustaleń prokuratury, zastrzelenie dzików nie było polowaniem, to Witoldowi Maziarzowi wydało się, że stanęła przed nim ogromna szansa wygrania czwartej rundy swojej walki z kołem i organami PZŁ w Szczecinie. Zeznania sołtysa Starego Kostrzynka i ewentualnie dwóch innych świadków spoza koła, o których wspominał sołtys w swoim zeznaniu, musiałyby zadać kłam niespójnym zeznaniom myśliwych o odległości, w której znajdowały się dziki w momencie ich zastrzelenia. Zadałem sobie trud, żeby sprawdzić, jak w rzeczywistości wygląda rozlewisko naprzeciw domu Krzysztofa Turbaczewskiego. Obrazuje to zdjęcie, wykonane spod kościoła, na którym można zobaczyć dom Turbaczewskiego, znajdujący się około 60 m od kościoła, a z domu w kierunku rozlewiska widoczność jest tylko do około 100 m, bo dalej wyspa i rosnące na niej drzewa skutecznie zasłaniają rozlewisko i na 200-400 m nic nie widać. Tylko czy udowodnienie strzelania w odległości mniejszej niż 100 m od zabudowań mieszkalnych i 500 m od zgromadzenia publicznego ma znaczenie przy odstrzale dzików z powodów humanitarnych?

Rzeczywiście nie dane było jednak Witoldowi Maziarzowi cieszyć się ze zwycięstwa, bo Sąd Rejonowy w Gryfinie, Zamiejscowy Wydział Grodzki w Chojnie odmówił wszczęcia postępowania z oskarżenia Prokuratury Rejonowej w Gryfinie, ponieważ prokuratura nie dotrzymała rocznego terminu przedawnienia, stawiając zarzuty oskarżonym po dniu 15 grudnia 2003 r., a wiec po przeszło 12 miesiącach od zdarzenia. W tej sytuacji sąd nie miał innej możliwości i sprawy rozpatrywać nie mógł. Ta pierwsza rocznica tego feralnego "ratowania" dzików nad zalewem w Kostrzynku była za to miłym dniem dla prezesa koła Janusza Marciniaka, bo w tym dniu otrzymał Medal za Zasługi dla Łowiectwa Ziemii Szczecińskiej. Choć w ten sposób działacze okręgowi mogli mu wynagrodzić nieprzyjemności związane z dochodzeniami prokuratorskimi w sprawach ekskluzywnego polowania na gęsi i strzelonych 7 dzików na rozlewisku w jego KŁ "Trop".

Czy kręcenie w sprawie "ratowania" dzików w KŁ "Trop" i zagospodarowaniem tusz było jakąś nauką dla członków koła i jego prezesa Janusza Marciniaka, że ich koledzy nie zachowali się w porządku mijając się z wielokrotnie z prawdą?. W pół roku po feralnym zdarzeniu z dzikami, z zarządu ustąpił łowczy i skarbnik, a na ich miejsce członkowie wybrali nie kogo innego jak Krzysztofa Kotowicza na funkcję łowczego i Krzysztofa Turbaczewskiego na stanowisko skarbnika. Obronili oni przecież dobre imię koła i prezesa, odrzucając oszczercze zarzuty łowczego Franciszka Mionskowskiego i byłego członka Witolda Maziarza. Stanął za nimi również prezes Janusz Marcianiak, który broniąc swojego dobrego imienia przed Sądem Okręgowym w Szczecinie, w dniu 9 listopada 2004 r. zeznał: ..."Nie jest prawdą, że członkowie koła strzelali z tarasu (...) Człowiek, który zeznawał o tarasie to notoryczny pijak"... Skąd wiedział skąd strzelano, żeby zeznawać o tym w sądzie, jak przecież na miejscu zdarzenia prezesa nie było? A czy z sołtysem wsi miał tak dobre relacje i znał go na tyle, że mógł z podniesionym czołem nazwać go notorycznym pijakiem? Dodatkowo nie omieszkał powiedzieć sądowi, że Witold Maziarz nie lubi go, ..."bo ma nikczemny charakter.... To bardzo uniwersalne spostrzeżenie do szerokiego wykorzystania. Kto ciebie nie lubi, musi być nikczemnym. W ten sposób oceniać innych mogą rzeczywiście tylko osoba o nieposzlakowanej opinii, do czego mógł mieć prawo po potwierdzeniu czarno na białym, że kolejna runda napaści na KŁ "Trop" oraz jego prezesa zakończyła się klęską agresora, a dobro triumfowało w stosunku 4:0.

Czy zło podniesie jeszcze głowę i rozpocznie następną brudną wojenkę? Już chyba nie, choć przecież knock out'u jeszcze nie było. Zwycięstwo na punkty było jednak chyba niesatysfakcjonujące dla Janusza Marcianiaka, bo jednak pewne ślady brudu mogły się przykleić do jego osoby. Postanowił więc następną rundę sam rozpocząć od własnego ataku na Witolda Maziarza. Do opisu tego co zdarzyło się dalej zapraszam do dziennika "Łowiecki" jutro.