Poniedziałek
05.03.2012
nr 065 (2409 )
ISSN 1734-6827
Redaktorzy piszą
Patologia sądów łowieckich autor: lorek
Bez echa w portalu przeszedł artykuł, który Główny Rzecznik Dyscyplinarny PZŁ Tadeusz Andrzejczak opublikował w lutowym numerze Łowca Polskiego, pt. "Zlekceważone zasady" (ŁP 2/2012 str. 12). Artykuł ten nie powinien pozostać bez komentarza, bo w całej okazałości pokazuje patologię, jaką jest sądownictwo łowieckie. Sądownictwo, które przed 1989 r. stanowiło quasi-państwowy aparat kontroli dziesiątek tysięcy obywateli z bronią. Koledzy działacze kontrolowali szeregowych członków PZŁ i jak to było potrzebne znajdowali na nich haki, wyręczając w tym policję i służbę bezpieczeństwa, które nie musiały działać bezpośrednio, tylko mogły to robić przez swoich tajnych współpracowników w szeregach Związku.

Prezes NRŁ Andrzej Gdula, przewodniczący ZG Lech Bloch, czy prezes GSŁ Zygmunt Jabłoński to sztandarowe postaci tamtych czasów, które dzisiaj są gwarancją niezmienności i kontynuacji niechlubnej tradycji sądownictwa łowieckiego. Główny Rzecznik Dyscyplinarny Tadeusz Andrzejczak wydawał się pozostawać z boku, pracując jako Prokurator Rejonowy w Kozienicach (dzisiaj już odwołany). Swoich poglądów co najmniej publicznie nie prezentował, a ze spraw dyscyplinarnych, które przeszły przez jego ręce, wypunktowywał przede wszystkim te, które były rezultatem wypadków na polowaniu. Jednak przywołanym wyżej artykułem pokazał, że jest obecnie silnym filarem łowieckiej sprawiedliwości w jej najgorszym wydaniu.

Przypomnijmy więc sprawę dyscyplinarną, której opis dokonany przez Tadeusza Andrzejczaka pozwolił mu wyrazić swoje poglądy na temat miejsca sądownictwa łowieckiego w RP. Oto myśliwy obwiniony został o wejście w posiadanie tuszy dzika ponad 60 kg, którego miał strzelić na odstrzał warchlaka, nie odnotowując tego faktu w książce zgłoszeń. Oskarżeniem zajęły się też państwowe organa ścigania i sprawa trafiła do sądu. Z opisu dokonanego przez GRD wyłaniają się dwie sprzeczne ze sobą linie obrony tego myśliwego, bo raz z opisu wynika, że w książce miał odstrzał dzika wpisać brat, a z drugiej, że w ogóle nie strzelał do dzika, tylko do lisa. Wersje się wykluczają, ale ponieważ nie znam tej sprawy, mogę tylko polegać na autorze i jego opisom świadczącym na niekorzyść obwinionego w obu opisanych wersjach.

Za wersją o odstrzale dużego dzika zamiast warchlaka miało świadczyć wykonanie z tego dzika przez miejscowego masarza 47 kg wędlin, stanowiących jakoby dowód w sprawie. O tym, że dzik został na pewno strzelony, świadczyć miały ślady farby w pobliżu tropu dzika w rejonie, gdzie miał polować w połączeniu z informacją, którą przekazał polującemu w tym samym czasie koledze, że strzelał do lisa. Brak wpisu do książki, do którego przyznał się brat obwinianego, bo wpisu przez pomyłkę miał dokonać w książce sąsiedniego obwodu, został przez autora skwitowany cytatem z ustawy łowieckiej, że "Za dokonanie wpis odpowiedzialnym jest myśliwy wykonujący polowanie". O tym jak czytać ten zapis w sytuacji, kiedy myśliwy i zarząd koła mają prawo do upoważnienia innych osób do dokonania wpisu - przemilczał. O większej liczbie dowodów przewinienia GRD nie wspomina, za to informuje czytelników, że postępowanie w sądzie powszechnym przeciwko temu myśliwemu zakończyło się uniewinnieniem. A jakie przemyślenia i wnioski z tej sprawy wyciąga Tadeusz Andrzejczak?

Po pierwsze za wyjątkowo pokrętną i nie do zaakceptowania uznał linię obrony, choć w żądnym sądzie świata, może za wyjątkiem białoruskich i północno koreańskich, ta czy inna linia obrony nie może być zarzutem wobec oskarżonego. Pokrętną linię obrony miały dyskwalifikować z jednej strony farba przy tropie w pobliżu miejsca polowania, a z drugiej informacja przekazana koledze, że strzelał do lisa. Nie moją sprawa jest rozstrzygnięcie, czy rzeczywiście strzelono dzika innego niż warchlak, bo nie znam szczegółów sprawy i dlatego przyjmuję, że tak rzeczywiście mogło być. Nie wiem przy tym, dlaczego obwiniony w odstrzale nie miał również przelatka lub dzika "pozostałe" i myślę, że gdyby miał, to całej sprawy by nie było. Może zarząd koła miał już wykonany plan przelatków i dzików pozostałych, ale o tym w artykule ani słowa. Zastanowić może fakt, dlaczego przewinieniem miało być strzelenie dzika ponad 60 kg, jeżeli takich dzików w ogóle nie powinno być w odstrzałach? Dlaczego Tadeusz Andrzejczak nie pisze o strzeleniu przelatka lub innego dzika z grupy "pozostałe" zamiast warchlaka, tylko trzyma się nazewnictwa "dzika o wadze ponad 60 kg"? Widać dla GRD takie wpisy w odstrzałach, niezgodne z prawem łowieckim, są uprawnione. Nie wiem też, jakie jeszcze dowody zgromadził rzecznik, bo te wspomniane wyżej, to jakby trochę mało, ale okazało się, że wystarczająco, żeby okręgowy i główny sąd łowiecki wykluczyły myśliwego z PZŁ.

Mało tego, myśliwy został przecież uniewinniony w sądzie powszechnym, a jeden z uprawnionych (prezes GSŁ, GRD lub przewodniczący ZG), nie wymieniony przez autora, miał odmówić wnioskowi zainteresowanego wniesienia skargi nadzwyczajnej do GSŁ. Argumentami za takim podejściem, nie wykluczone, że autorstwa samego Tadeusza Andrzejczaka było między innymi, cytuję: ....Zaakcentowano, że przewinienie ujawniono dzięki zaangażowaniu wykonującego społeczne obowiązki strażnika i członków koła. Interpretując wszystkie wątpliwości na korzyść obwinionego, udowodniono..... Szkoda tylko, że autor żadnych z tych wątpliwości nie przytoczył, bo przynajmniej mielibyśmy jakiś szerszy obraz tej sprawy.

Powie mi teraz ktoś, o co ci chodzi człowieku. Było mięso u masarza, była farba przy tropie, był strzał, czego się czepiasz? Marne dowody? Sąd powszechny go uniewinnił? Nie czepiam się i mogę uznać, że był winny. Otrzymał najwyższa karę wykluczenia z PZŁ. Prawdopodobnie sam GRD odmówił mu skargi nadzwyczajnej, pozwalającej skonfrontować dowody odrzucone przez sąd powszechny, z tymi przyjętymi przez sąd łowiecki. Bo przecież dla działaczy naszego Związku sądy powszechne mogą się mylić, ale sąd łowiecki nigdy. A piętno skazanego, które nadał obwinionemu sąd łowiecki, do końca życia nie powinno być z niego zdjęte. Tadeusz Andrzejczak tak to ujmuje we wniosku płynącym z tej sprawy, cytuję motto artykułu:

Z mocy prawa skazanie ulega zatarciu po upływie pięciu lat. Ale jaką mamy pewność, że dopuszczający się przestępstwa człowiek zmienił sie na tyle, by w świetle udokumentowanej niekaralności powrócić do polowania?

I dalej w puencie artykułu kontynuuje:

...zastanawiam się, czy po upływie pięciu lat, gdy skazanie ulegnie z mocy prawa zatarciu, będziemy mogli spokojnie, zgodnie z pełnym przekonaniem powiedzieć, że człowiek ten tak się zmienił, iż daje rękojmnię etycznego wykonywania polowania i znowu (...) będzie mógł wyruszyć z bronią w knieję.

Tadeusz Andrzejczak, pomimo zawodowego stosowania prawa wobec obywateli RP zapomniał, że uniewinniony w sądzie powszechnym nie może być nazwany przestępcą, nawet po orzeczniu wykluczenia z PZŁ za przewinienie łowieckie. Zapomniał też, że w państwie prawa osoba z zatartym skazaniem jest osobą niekaraną. Może reguły te stosował w pracy zawodowej, tylko jakby zapomniał o nich kiedy trafił do sądów łowieckich i postawił dyscyplinarne sądownictwo łowieckie przed sądownictwem powszechnym, dokładnie tak, jak działało ono przed 1989 r. w PRL-u. Kary za prawie wszystkie przestępstwa w Polsce są zacierane po upływie określonego okresu czasu, 10 czy 5 lat, a nawet wcześniej. Po zatarciu kartotekę karalności ma się czystą i wszystkie prawa obywatelskie, również prawo wstąpienia do PZŁ, ale GRD nie chciałby go widzieć w PZŁ, bo nie wierzy, że człowiek ten tak się zmienił, iż daje rękojmię etycznego wykonywania polowania. Skazali go niezawiśli i oddani łowiectwu sędziowie łowieccy za to, że zamiast warchlaka trafił mu się większy dzik, którego nie wpisano mu do odstrzału. Teraz, zdniem Tadeusza Andrzejczaka nawet po zatarciu skazania nie da rękojmi prawidłowego wykonywania łowiectwa, a więc nie powinno być dla niego miejsca w PZŁ. Oznacza to, że według GRD obwiniony popełnił przestępstwo równe tylko jednemu przestępstwu Kodeksu Karnego - przestępstu przeciwko wolności seksualnej i obyczajności, jeżeli pokrzywdzony był małoletnim poniżej lat 15. Ale czynny, czy nawet w stanie spoczynku prokurator musi wiedzieć, że jest to jedyne przestępstwo w RP, którego nie obejmuje zatarcie. Sam zaś dołącza do tego następne, z którego uniewinnił sąd powszechny, ale na szczęście nie dał się na to nabrać sąd łowiecki wspomagany ustami Głównego Rzecznika Dyscyplinarnego, który nie chciałby zatarcia tego skazania na wieki.

Sędziowie łowieccy i rzecznicy mają nieograniczone możliwości dokopania obwinionym, którym może się wydawać, że ktoś ich sprawę uczciwie rozpatrzy, a przecież już od złożenia wniosku oskarżycielskiego są w PZŁ winnymi. Na rozprawie posadzeni zostaną na środku sali na samotnym krześle, bez kontaktu z obrońcą, nie będą mieli możliwości przygotowania obrony, bo dostaną szlaban na możliwość otrzymania kserokopii akt sprawy, a na rozprawy do GSŁ wzywani będą z naruszeniem § 61 ust.2 Regulaminu postępowania dyscyplinarnego w PZŁ, gwarantującego wezwanie na rozprawę co najmniej na 14 dni wcześniej. Naruszanie tego przepisu Regulaminu Sąd Okręgowy i Apelacyjny w Warszawie wypunktowały uchylając orzeczenie GSŁ wydane pod przewodnictwem jego prezesa Zygmunta Jabłońskiego, który nieudolnie tłumaczył się z tego w Łowcu Polskim, że mu się Regulaminu postępowania dyscyplinarnego w PZŁ pomylił z kodeksem postępowania karnego. A Tadeusz Andrzejczak podąża dokładnie tą samą drogą. Jeden z naszych czytelników poskarżył się redakcji, że wniósł do GRD wniosek o wystąpienie o skargę nadzwyczajną dokładnie w identycznej sytuacji naruszenia § 61 ust.2 Regulaminu, bo GSŁ rozpatrywał jego sprawę pomimo nie zachowania 14 dniowgo terminu pomiędzy wezwaniem a rozprawą. Od zwrócenia się do Tadeusza Andrzejczaka minęło już 5 miesięcy i zainteresowany nawet odpowiedzi negatywnej się nie doczekał, choć miał pełne prawo do odpowiedzi pozytywnej w ciągu 30 dni.

Jeśli do tego dodamy, że za nie stosowanie się do tych samych przepisów, szeregowy myśliwy będzie miał sprawę dyscyplinarną, a "swój" nie usłyszy złego słowa od organów PZŁ, albo dostanie co najwyżej naganę, tak jak np. za organizację i prowadzenie polowania zbiorowym w środku lutego, na którym strzela się 3 dziki, to mamy pełen obraz rzeczywistości postępowań dyscyplinarnych w PZŁ. Postępowań, których korzenie sięgają tych samych źródeł, jakie obowiązują w Mińsku i Pjongjangu. Jeżeli kiedykolwiek doczekamy czasów, że sądownictwo łowieckie zniknie z PZŁ, to od nowego i demokratycznie wybranego kierownictwa PZŁ będziemy mogli wymagać co najmniej jednego: żaden z obecnych działaczy zespołów rzeczników dyscyplinarnych i sądów łowieckich nie może mieć jakichkolwiek stanowisk w organach Związku, ani w jego komisjach. Tym Panom i o zgrozo również Paniom, trzeba dożywotnio podziękować, bo nie będą mogły się tłumaczyć, że niczego nie wiedziały, czytając ten i inne artykuły m.in. w dzienniku "Łowiecki".