Wtorek
18.09.2012
nr 262 (2606 )
ISSN 1734-6827
Redaktorzy piszą
Polowanie w Kanadzie na czarne niedźwiedzie, cz.1 autor: Piotr Gawlicki
Nie należę do osób, które szerzej chwalą się sukcesami łowieckimi, nie publikuję galerii zdjęć, choć bardziej dociekliwi znajdą mnie na zdjęciach z polowań na stronach www mojego koła, czy też z polowań w innych kołach. Dla jednego polowania chciałbym zrobić wyjątek i to z jednego tylko powodu. Jest to polowanie, o którym polscy myśliwi wiedzą bardzo mało, a warto, żeby je bliżej poznali, ponieważ nie tylko jest emocjonujące, ale również może być dla nich dostępne, bo choć za granicą, w oparciu o warunki komercyjne, to jednak nie kosztuje tysiące euro, czy dolarów. Mam na myśli polowanie na czarne niedźwiedzie w Kanadzie. Zapraszam do tekstu w trzech odcinakach i do zobaczenia zdjęć i filmów video z wyjadu na takie polowanie.

Świat doby Internetu zmalał i zbliżył do siebie ludzi z różnych krajów i kontynentów. Nie zaskoczył więc mnie email z końca 2010 r. z pytaniem od obcego mi zupełnie Kanadyjczyka, czy nie byłbym zainteresowany polowaniem na czarnego niedźwiedzia wiosną 2011 r. w prowincji Québec w Kanadzie. Skłamałbym, gdybym powiedział, że o takim polowaniu nie myślałem wcześniej, szczególnie, że wobec populacji czarnych niedźwiedzi (baribali) w Kanadzie szacowanej na 450 tys. i znaczącym pozyskaniu w roku, ceny polowania nie zwalają z nóg. Propozycja ciekawa, ale tylko kilka miesięcy do ewentualnej podróży oraz inne plany na rok 2011 kazały mi podziękować i odmówić. Równocześnie zapewniłem Mike'a, od którego uzyskałem szczegółowe informacje dot. polowania i pobytu w Kanadzie, że planuję przyjazd na wiosnę 2012 i ma rezerwować dla mnie odstrzał.

Na czarne niedźwiedzie w prowincji Québec poluje się wiosną pomiędzy 15 maja i 30 czerwca. Jeden myśliwy ma prawo strzelić w roku tylko jednego niedźwiedzia. Strzela się na nęciskach ze zwyżek przy drzewach na odległość 15 - 40 m z broni gwintowanej wszystkich popularnych kalibrów lub łuku oraz z broni o lufach gładkich, z której polują Amerykanie, mieszkający w stanach, nie dopuszczających do polowań broni gwintowanej. Broń przewozi się przez granicę kanadyjską bez specjalnych zezwoleń, tylko po wypełnieniu deklaracji. Z Polski broń do Kanady wywozi się po uzyskaniu zgody wywozowej KW Policji. Ubiór, akcesoria i sposób polowania zbliżone są do wieczornych polowań z ambony na dziki i jelenie, z tym, że nie jest potrzebna lornetka, a za to dobre zabezpieczenie przed komarami i muszkami, których jest dużo więcej niż u nas. Dozwolony czas polowania kończy się pół godziny po zachodzie słońca i od tego momentu broń musi być w futerale.

Wiadomo, że na każde polowanie przyjemniej jechać w towarzystwie, więc pytam przyjaciela ze Szwecji i członka mojego koła, czy nie jest zainteresowany, bo już wielokrotnie polowaliśmy razem nie tylko w Polsce, a o czarnych niedźwiedziach rozmawialiśmy dawniej. Jerry jest od razu chętny i proponuje zabranie Kjell'a ze Szwecji, z którym wspólnie nie raz polowaliśmy. Trzy osoby to optymalna liczba na taką podróż, więc grupa była kompletna. Jesienią 2011 wpłaciliśmy zaliczkę i zaczęliśmy organizować podróż. Miejsce polowania znajdowało się przy samej granicy z prowincją Ontario, co było dodatkową zachętą, bo w prowincji Ontario na niedźwiedzie poluje się tylko jesienią, a wiadomo, że niedźwiedź nie zna granic i z przyjemnością wybierze się na nęcisko w Québec, jeżeli w Ontario nikt go wiosną nie dokarmia. Teren polowania, około 50 km od miasta Rouyn-Noranda, znajdował się w równych odległościach około 650 km zarówno od Montrealu, jak i Toronto. Z Montrealu jest samolot i można się obejść bez samochodu, natomiast z Toronto trzeba dojechać samochodem. Wybraliśmy Toronto, między innymi ze względu na bliskie wodospady Niagary, ale również dlatego, że chcieliśmy się spotkać z Józkiem Starskim, osobą znaną czytelnikom dziennika i portalu "Łowiecki".

Czas płynie szybko i ani się człowiek obejrzał, a już trzeba się było szykować do wyjazdu. Po dyskusji z Mike'iem wybraliśmy trzeci tydzień czerwca przede wszystkim dlatego, żeby nie trafić na pełnię, kiedy niedźwiedzie są ostrożniejsze, ale również dlatego, że od połowy czerwca samce zaczynają poszukiwanie samic i są bardziej aktywne w ciągu dnia. Lecieliśmy przez Frankfurt, gdzie na lotnisku mieliśmy się w trójkę spotkać: ja, lecąc z Gdańska, koledzy ze Sztokholmu. Życie płata jednak figle i Kjell na dwa tygodnie przed wyjazdem zmuszony był zrezygnować. Zaczęliśmy z Jerrym szukać dla niego zastępcy i zainteresowanie wyraził Marek z Warszawy. Nie miał jednak gwarancji otrzymania nowego paszportu do dnia wylotu, a do Kanady bez wiz możemy lecieć tylko z paszportem biometrycznym, który musiał sobie wyrobić. Stanęło na tym, że doleci dwa dni później, kiedy paszport miał być na pewno.

Spotykamy się z Jerrym we Frankfurcie i wspólnie lecimy do Toronto. Lot trwa 8 godzin, po południu jesteśmy na miejscu. Odbieramy na lotnisku samochód (Ford Explorer) i do hotelu. Z hotelu meldujemy się telefonicznie u Mike'a i dzwonimy do Józka Starskiego, bo następnego dnia planujemy wycieczkę do wodospadów Niagary, a on niedaleko nich mieszka. Jest wolny i pojedzie z nami nad Niagarę, umawiamy się więc, że po drodze zabierzemy go z domu.

Mamy do pokonania około 100 km. Znam wodospady od strony amerykańskiej, jest ich w sumie trzy, dwa na terytorium USA i jeden Kanady. Po stronie USA ten pierwszy to po prostu Amerykański (American), a drugi ten najmniejszy, widoczny na zdjęciu po prawej stronie, lekko oddzielony, nosi nazwę Welon Panny Młodej (Bridal Veil). Kanadyjski jest największy i nosi nazwę "Podkowa" (Horseshoe). Józek zna je z obu stron, ale dla Jerrego to nowe doświadczenie. Wiem, jakie atrakcje oferują i zamierzam skorzystać ze wszystkich. Jest więc wizyta pod spadającą wodą, taras widokowy przy lawinie wody oraz przejażdżka statkiem pod sam wodospad, żeby posmakować rozprysków wody na całym ciele, bo obowiązkowe peleryny chronią od wody tylko częściowo. Na szczęście jest gorąco i człowiek szybko schnie. Resztę czasu nad wodospadami spędzamy na lunch'u zaproszeni przez Józka. Restauracja mieści się przy samych wodospadach na szczycie przeszło stumetrowej wieży. Obraca się ona w ciągu godziny o 360 stopni, pozwalając podziwiać okolicę. Smaczny posiłek urozmaica wino z winnic Niagary, z których najbardziej znane to wino lodowe, robione z winogron ściętych parostopniowym mrozem.

Po południu wracamy do domu Józka w St. Catharines, gdzie, już w towarzystwie jego żony Grażyny, przy winie, oglądamy kilka filmów, które oboje nakręcili w Kanadzie. Na jednym z filmów o polowaniu na łosie w prowincji Yukon rozpoznaję Janusza, z którym przypadkowo poznaliśmy się na polowaniu na Mazurach w styczniu tego roku. Jaki ten świat mały! Spotkanie z Józkiem i Grażyną zbiegło się z pożegnaniem ich domu, bo w najbliższych dniach przeprowadzają się na północ, do nowego domu w Temagami North, a ten tutaj czeka już na kupca. Jeszcze tylko kolacja w lokalnej restauracji, serwującej wyśmienite steki, na którą zapraszamy gospodarzy i wracamy wieczorem do Toronto.

Następny dzień przeznaczamy na zakupy w dwóch największych sklepach z akcesoriami łowieckimi w Toronto, gdzie zamierzamy uzupełnić swój ekwipunek, przewidując, że asortyment będzie większy, a ceny niższe niż w Polsce i Szwecji. Nie mylimy się i w sklepie BassPro, o powierzchni przekraczającej jeden hektar, można kupić praktycznie wszystko, co wiąże się z aktywnym życiem na świeżym powietrzu. Spędzamy tam około 4 godzin. Ja robię zakupy ubrań i butów, żeby wymienić część starego myśliwskiego ekwipunku, szczególnie letniego. Nabywam różnego rodzaju siatki przeciw komarom i muszkom, nie wiedząc, która najlepiej się sprawdzi, a Jerry kupuje m.in. urządzenie przeciwkomarowe ThermaCell, które ja przywiozłem z Polski. Jesteśmy jednak ograniczeni czasem, bo jedziemy odebrać Marka. Zabieramy go z lotniska i odwiedzamy wspólnie drugi sklep, który jednak nie dorównuje ofertą i cenami poprzedniemu. Chcemy dać Markowi szansę na podobne do naszych zakupy i decydujemy, aby następnego dnia w drodze do łowiska przystanąć przy sklepie BassPro, który szczęśliwie znajduje się przy autostradzie, którą będziemy jechać na północ.

Wyruszamy, w piątek rano, spędzamy w sklepie pewnie półtorej godziny, a potem jeszcze 7 godzin podróży z przerwą na lunch, żeby spotkać się Mike'iem i rozpocząć 7 dni polowania: od soboty do soboty. Ponieważ wyżywienie pozostanie w naszej gestii, chcemy po dojechaniu do obozu i rozpoznaniu sytuacji pojechać do Rouyn-Noranda (ca 50 km) na zakupy produktów spożywczych. Mike proponuje, żebyśmy nie jechali do obozu, a on spotka się z nami na szosie i pojedziemy razem, co oszczędzi nam dwukrotnego przejazdu przez kilkunastokilometrową drogę kamienno-szutrową, a on i tak musi jechać do miasta. Spotykamy się o umówionej godzinie na stacji benzynowej, witamy jak myśliwi znajomi od lat i razem jedziemy na zakupy.

W drodze powrotnej wspólny obiad i bliższe poznanie się z Mike'iem. Mike jest z pochodzenia Słoweńcem urodzonym już w Kanadzie. Jego rodzice emigrowali tutaj po II wojnie światowej. Jak to między myśliwymi, nie brakuje pytań o różne sposoby polowania i opowieści myśliwskich, a Mike opowiada, że w poprzednim tygodniu miał przypadek, z którym nie spotkał się przez ponad trzydzieści lat polowania. Zawoził myśliwego z USA na nęcisko, a tam zorientowali się, że niedźwiedź tam właśnie był i spostrzegłszy ich czmychnął w las. Myśliwy siadł na zwyżce, a Mike odjechał. Po kilku minutach pokazuje się niedźwiedź, ale, zupełnie niezainteresowany żarciem, sunie wprost pod zwyżkę. Gdy doszedł do drabiny, stanął na tylnych łapach z zamiarem wdrapania się do góry. Nie było czasu na rozważanie o co chodzi, tylko szybki strzał z bezpośredniej odległości i niedźwiedź leży, ale na drzewie słychać jakich harmider. Gość patrzy do góry, a nad nim siedzą dwa małe niedźwiadki. Po prostu wspięły się na drzewo ze zwyżką, jak myśliwy podchodził na nęcisko, a matka uciekła w las, aby wrócić jak tylko zapanowała cisza. A gdy wróciła, to pierwsze kroki skierowała do swoich młodych, które, odcięte od ziemi zwyżką z myśliwym, czekały na drzewie ma matkę. Niezła przygoda, a mnie zainteresował los młodych.
- Pożre je jakiś samiec - odpowiada Mike - dla którego młode są znakomitym pożywieniem, jeżeli utracą matkę.
Trochę nas zmroziła ta historia o misiach kanibalach.

Po powrocie poznajemy obóz i rozpakowujemy się w drewnianym domu o powierzchni około 50 m2 z przedsionkiem-werandą wyłapującym komary. Dom przeznaczon jest dla sześciu osób. Składa się z dwóch sypialni, łazienki, salonu i kuchni wyposażonej w dużą lodówkę i kuchenkę. Wszystko na gaz propan, bo prąd elektryczny z generatora włączany jest tylko w godz. 21:00 - 01:00 w nocy. Zaskakują nas rozwiązania w łazience, w której wodę podgrzewa piec gazowy, a podaje pompa akumulatorowa z baniaka o objętości ca 1,5 m3, dopompowywanego co kilka dni. Daje pełen komfort mycia i kąpieli bez energii elektrycznej. Obok mamy do dyspozycji drugi domek z ogromnym grill'em, otwarty jak werando-wiata obita siatką przed komarami. Z wpisu do książki gości wiemy, że mieszkający wcześniej w tym domu trzej myśliwi ze Stanów strzelili po niedźwiedziu. Na pamiątkę sukcesu wykonali tabliczkę na ścianę salonu, na której napisali "Zajazd 3 niedźwiedzi: małe czy duże strzelamy je wszystkie, kategoria 3 AAA". To motto powtarzaliśmy sobie przez cały okres pobytu w obozie kładąc nacisk na życzenie, by także każdemu z nas się podobnie poszczęściło.

Sobotę rozpoczynamy od przystrzelania broni, bo Bóg jeden wie, jak traktowana była w transporcie lotniczym. Z bronią wszystko OK i w ramach czasu wolnego jedziemy z Mike'iem postawić nowe zwyżki, z których może przyjdzie nam polować. Po południu już tylko przygotowujemy się do pierwszego wyjścia do lasu. Zawiozą nas łodziami. Najbliższe obozu jest stanowisko Marka, do którego można się dostać rzeką lub samochodem. Z Jerrym płyniemy przez jezioro, pierwszy wysiada Jerry, a ja jestem wieziony na przeciwległy brzeg jeziora. Nęcisko jest 30 m od brzegu jeziora, podchodzimy ścieżką pod zwyżkę. Ja wchodzę na górę, a Mike robi trochę hałasu wiadrami, żeby misie wiedziały, że doniesiono nowy prowiant. Od wiosny Mike rozwozi około 20 ton przynęty, którą stanowią komponenty do przemysłowej produkcji ciast. Jeżeli fabryce nie uda się sprzedać towaru przed upływem daty przydatności do spożycia, to oddaje go darmo. Mike w ten sposób sprowadza wiadra z przynętą z fabryki w USA z odległości ponad 900 km.

Las kanadyjski jest zupełnie dziewiczy, nikt w nim nie gospodarzy, nie widać śladu działania człowieka. Jest w nim za to zdecydowanie głośniej niż w naszych lasach, bo ptaków i drobnych zwierząt jest tu więcej. Między zwyżką przy drzewie a nęciskiem wyciętych jest kilka drzew, a krzaki przecięte maczetą, dając dobrą widoczność. Podstawą udanego polowania jest powstrzymywanie się od wszelkiego ruchu, bo niedźwiedzie są przede wszystkim wyczulone na ruch, a, zanim wyjdą na nęcisko, obserwują je i obchodzą dookoła. Nie ma też szans na usłyszenie nadchodzącego zwierza, o czym bardzo szybko się przekonałem. Zwyżka w pierwszy dzień była wyjątkowo wygodna. Nie tylko miała poręcz z przodu, ale powierzchnia siedzenia i podłogi była znaczna, co pozwalało na położenie plecaka na siedzeniu i postawienie broni przy nodze. Ciepły wieczór, ptaszki śpiewają, wiewiórki biegają i nawołują się skrzekliwie, kruki przylatują zobaczyć, czy jakiegoś pieczywa nie ma na nęcisku, a w końcu przyszedł i zając. Pomyślałem, że zając jest czujny i jego ucieczka powinna być sygnałem, że może zbliża się niedźwiedź. Ponieważ zając czuł się panem nęciska i nawet przeganiał kruki, podniosłem broń i zmierzyłem do niego, próbując pozycji strzeleckiej. Jak odstawiałem broń, powstał wielki rumor pode mną na ścieżce do jeziora, zasłoniętej dla mnie gałęziami drzew i krzewów. To w las pognał niedźwiedź, którego nie widziałem, ale odgłos biegnącego zwierza nie pozwalał na żadne wątpliwości. Ścieżką od jeziora, tą, którą sam szedłem niedawno, zbliżył się po prostu niedźwiedź i ja go spłoszyłem ruchem mojej ręki z bronią. Choć był od mojego drzewa około 4 m, czyli ode mnie około 5 m, absolutnie go nie słyszałem, a, jak się później zorientowałem, niedźwiedzie w lesie mają swoje stałe wagi, na których wydeptały ścieżki pozwalające na bezgłośne chodzenie. W tym dniu był to koniec polowania i zostało mi odczekać do 21:30, kiedy przypłynie po mnie łódź.

W niedzielę rano mamy okazję zobaczyć z bliska niedźwiedzia, którego strzelił poprzedniego wieczora Jeff, myśliwy z Ohio USA, w czasie swojego pierwszego wyjścia do lasu. Mike przywozi niedźwiedzia, który został uznany za jednego z mniejszych. Gratulujemy Jeff'owi, robimy parę fotek i oglądamy z bliska zwierzę, na które przyjechaliśmy polować. Pytamy Mike'a jak rozpoznać rozmiar pojedynczego niedźwiedzia, gdy wychodzi na strzał, bo przecież doświadczenia w ocenie nie mamy żadnego. Mike podpowiada, żeby oceniać rozstaw uszu, bo właśnie rozmiar czaszki (długość plus szerokość) jest wyznacznikiem jakości trofeum. Trofea o wskaźniku ponad 19 cali wpisywane są do księgi trofeów prowincji.

O kolejnych dniach polowania, w tym o tym kto z nas i w jakiej sytuacji pierwszy strzelił niedźwiedzia, proszę czytać jutro w dzienniku "Łowiecki".