Niedziela
28.06.2015nr 179 (3619 ) ISSN 1734-6827
Nie będę podawał danych uczestników wyprawy, bo nie uzgodniłem tego z nimi i niech sami, jak zechcą, o tym piszą. Dla dwóch z nas było to drugie wspólne polowanie na baribala, co opisywałem szczegółowo trzy lata temu, dlatego teraz pominę w opisie to, co było podobne, wskazując na nowe elementy różniące te polowania. Dzień pierwszy Pierwsza 4-osobowa grupa leciała przez Monachium i razem z Radkiem, Z. i R. wylądowałem w Montrealu. Dolecieliśmy po południu czasu miejscowego, wzięliśmy samochód z wypożyczalni i pojechaliśmy do hotelu. Choć dla nas był to dzień dłuższy o 6 godzin, to nie odmówiliśmy sobie wizyty w pub'ie produkującym własne piwo. Dzień następny poświęciliśmy na zakupy niezbędnego wyposażenia w istniejących w Montrealu sklepach dla myśliwych, w tym w największym z nich, sklepie SAIL. Sklepy, te najważniejsze, rozrzucone były w dużych odległościach, więc zszedł nam na to cały dzień. Koledzy musieli przede wszystkim kupić ThermaCell na komary, a ja miałem w planie zakup letnich butów do polowania. W rezultacie zakupy były większe, bo o niektóre z dostępnych tam towarów u nas trudno, a i ceny wydawały się niższe jak w Polsce. Dzień drugi i trzeci To dni na zwiedzanie centrum Montrealu, w tym katedry, portu, starego miasta, parku Mount Royal, dzielnicy chińskiej i wyspy Św. Heleny z muzeum środowiska. Mimo, że to czerwiec, jest po prostu zimno i cywilne ciuchy wzmacniamy cieplejszym ubraniem przewidzianym na polowanie. Na zdjęciu obok stary Montreal, a nowy, to wieżowce, jak we wszystkich wielkich miastach. Stary to np. plac Nelsona z kolumną, kwartał chiński, czy katedra Notre Dam. Zwiedzania więcej jak na 2-3 dni nie ma, ale czas ten potrzebny jest przede wszystkim na aklimatyzację związaną ze zmianą czasu. Dzień czwarty Rano opuszczamy Montreal, bo umówieni jesteśmy z Claude'em na wjeździe do rezerwatu Mastingouche na godz. 11:00. Dojeżdżamy trochę spóźnieni, a bo to trzeba dokupić paliwa i wpaść do sklepu po jakieś napoje w ostatnim miasteczku przed rezerwatem - Saint-Alexis-des-Monts. Wjazd do rezerwatu jest ok. 23 km od miasta, a potem jeszcze dalsze 22 km do obozu wzdłuż rzeki, na której można spotkać fantastyczne widoki. Dojeżdżamy akurat, żeby się rozpakować, zjeść obiad i przygotować się na pierwsze wyjście do lasu, poprzedzone sprawdzeniem broni po podróży, 1-2 strzałami do tarczy. Dowiadujemy się na miejscu, że odmiennie niż polowałem 3 lata temu, tutaj siedzieć będziemy na ziemi przy nęcisku w maskujących namiotach z otworem do strzelania i to na odległościach znacznie mniejszych od nęcisk niż poprzednio. Zapowiada się więc ciekawie, choć pewnie niektórym z moich współtowarzyszy dreszcz emocji przeszedł przez plecy. Jest dalej zimno i wietrznie, więc ubieramy się jak na późną jesień. Na moje nęcisko misie nie przychodzą i pół godziny po zachodzie słońca, kończy się pierwsze polowanie. Nikt do niedźwiedzia nie strzelał, choć dwie osoby widziały misie na swoich stanowiskach. Dzień piąty Po śniadaniu pada propozycja, że jak ktoś chce również polować przed południem, to zostanie zawieziony na stanowisko i przywieziony na obiad na 15:00. Trójka decyduje się na takie wyjście, a ja jadę do miasteczka, rozejrzeć się i zadzwonić do kraju. Nikt z polujących nie widział niedźwiedzia. Wieczorem zasiadamy na nęciskach już wszyscy i po powrocie okazuje się, że choć niektórzy widzieli niedźwiedzie, to nikt nie strzelał. Dzień szósty Dwójka z nas znowu chce iść polować przed południem, a ja z Radkiem przejedziemy się po rezerwacie. Rezygnacja z wyjścia przedpołudniowego okazała się szczęśliwa dla Radka, bo wieczorem strzelił niedźwiedzia jako pierwszy z nas. Mamy okazję poświętować po raz pierwszy, a jak to było z jego niedźwiedziem może opisze sam. Jesteśmy zdziwieni ilością zwierzyny, jaka spotykamy w rezerwacie. Jadąc na lub wracając z nęcisk, spotykamy na drodze niedźwiedzie i łosie. Pierwszy raz mam możliwość zobaczenia w naturze jelenia wirgińskiego, którego charakterystycznym znakiem jest biały spód ogona, który unosi podczas ucieczki. Dzień siódmy Rano sesja zdjęciowa Radka z niedźwiedziem, a dwóch znowu chce siedzieć na nęcisku w dzień, a ja w R. ruszamy na wjazd do rezerwatu, bo o 11:00 pojawić się ma druga grupa trzech myśliwych i żoną jednego z nich. Oni lecieli przez Nowy York i trzy dni spędzili w Montrealu. Przyjeżdżają o czasie i kierujemy się wszyscy do obozu. Przy okazji na bramie orientujemy się, że jest tam publiczny telefon stacjonarny, do której można kupić kartę telefoniczną, z której jest 20 min. rozmów z Polską za 17 zł., czyli 8-krotnie taniej jak liczy sobie jeden z polskich operatorów, mający roaming z Saint-Alexis. Ani w rezerwacie, ani pomiędzy rezerwatem a miasteczkiem, zasięgu komórkowego nie ma. Druga grupa podobnie jak nasza rozpakowuje się, zjadamy obiad i jedziemy sprawdzić broń, żeby następnie każdy został rozwieziony na inne nęcisko. Nęcisk jest 53 na ca 1600 km2 i Claude cały czas je kontroluje, żeby wybrać dla nas te, na których pojawiają się niedźwiedzie. To szczęśliwy dzień, bo dwóch kolegów z drugiej grupy, J. i T. strzelają po misiu, w tym ten z żoną, która towarzyszyła mu na stanowisku. Na moim dzisiejszym nęcisku pokazuje się niedźwiedź, który w momencie jak mam strzelić, rusza pełnym galopem w przeciwnym kierunku jak moje stanowisko. Przez głowę przelatuje mi myśl, że spłoszony nie pokaże się tu już do końca mojego pobytu, więc strzelam od tyłu na sztych z rzutu w kręgosłup, bo teren jest lekko pochyły i misio biegnie w dół, ale nie jest to łatwe, bo szyja z głową są opuszczone podczas biegu. To zdjęcie obok jest z nęciska, nie gdzie strzelałem, ale z tego, z którego będę strzelał jutro. Tymczasem sprawdzam miejsce strzału, nie ma farby, ani ścinki, ale też znaku kuli na ziemi, lecz jest za to wyraźnie kopnięcie biegami zaznaczone na ziemi, które przyjmuję za ewentualne przyjęcie kuli. Szukanie w lesie nie miało sensu, bo dziewiczy las z powalonymi suchymi drzewami, głazy i wyżłobienia spływającej wody w gruncie, bo niedźwiedź uszedł po strzale pod znaczną górę, u podnóża której zrobione było nęcisko, uniemożliwiały tropienie. Pozostało zatrudnić podkładaczy z psami, których musieliśmy ściągać dzwoniąc z miasteczka o 24:30, bo okazało się, że telefon na bramie działa tylko w dzień. Dzień ósmy Rano, już o 7:00, przyjechało dwóch myśliwych z psami, choć musieli jechać ok. 2 godzin. Jedziemy na nęcisko około pół godziny i zaczęli tropienie we dwójkę. Odmiennie jak u nas, poszukujący postrzałka nie mogą iść w las z bronią. Jak znajdą rannego, to muszą się wycofać i tylko jeden z bronią może iść dostrzelić niedźwiedzia. Na początek biorą jamnika, który podejmuje trop, ale przez ok. 1 km żaden z nich nie znalazł żadnego śladu, mogącego potwierdzać, że niedźwiedź został trafiony. Po jamniku prace podjął drugi pies, który ku mojemu zdziwieniu był wyżłem. Poszli we dwójkę za psem, który szedł tym samym tropem co jamnik, ale niczego nie znaleźli. Jak pies wrócił, to moje wątpliwości co do swojej użyteczności rozwiał, próbując ze szczekaniem wskoczyć na pień drzewa, które zostało łapami niedźwiedzia podrapane na wysokości ca 2 m od ziemi, czym niedźwiedzie znaczą swoje terytorium, co najmniej dwa dni wcześniej. Był wyszkolony na niedźwiedzie i świeże podrapania na pniu drzewa bardzo go irytowały. Zdaniem podkładaczy i Claude'a, niedźwiedź nie został ranny, a ja po prostu spudłowałem, co w tej sytuacji uznać należy za najlepsze zakończenie tej przygody. Uznając poprzednie moje nęcisko za "spalone", zostałem tego samego dnia ok. 18:00 posadzony w innym miejscu, w odległości 12 m - 15 m od beczek z przynętą, za którą służyła kukurydza z plastrami miodu. Tuż po 19:00 na nęcisku pojawiły się 3 małe niedźwiadki i za nimi przyszła ich mama, pokaźnych rozmiarów samica. Wprawdzie nie było zakazu strzelania samic z młodymi, które można legalnie strzelać, to na pewno przy mnie była bezpieczna. Wykorzystałem pobyt małych z mamą do nagrania wideo, którego nakręciłem dobre pół godziny, a jego skrót przedstawiam niżej. Po jakiś 45 min. małe i samica opuściły sznureczkiem nęciska, a po kolejnych 10 min. z tego samego kierunku pojawił się pojedynczy niedźwiedź podobnych rozmiarów co samica. Małych przy nim nie było, więc nie byłem pewny, czy to nie wróciła samica, a młode nie są gdzieś poza widokiem dostępnym z małego okienka w namiocie. Po dokładnym rozejrzeniu się, niedźwiedź podszedł do leżącej beczki i ze złością przerzucił ją na miejsce obok, żeby następnie zacząć intensywnie żerować. To już było zachowanie całkowicie inne niż okazywała samica, która nie jadła dużo, tylko cały czas kręciła się wokół nęciska, rozglądając się dokoła. W pewnym momencie niedźwiedź zerwał się do biegu i ruszył w prawo ode mnie. Nie widziałem go, ale usłyszałem hałas, jakby dwa niedźwiedzie się ścięły. Po chwili niedźwiedź wrócił, a tuż pod moim okienkiem przemknął z prawa na lewo młody miś, w wieku ok. 2,5 - 3,5 lat. Musiał zostać przegoniony przez dużego, który za chwilę w podobny sposób ruszył w lewą stronę, skąd znowu usłyszałem hałas i piski, więc powtórnie pogonił młodzika. Teraz już wiedziałem, że to inny niedźwiedź i będę go strzelał, ale.... niedźwiedź postanowił stanąć do żerowania za dwoma drzewami, które widać na video pomiędzy mną, a nęciskiem, uniemożliwiając skuteczny strzał. Co gorsza, po pobraniu trochę pożywienia cofał się poza mój widok, ale wracał i tak 5 - 6 razy, nie pozwalając na oddanie strzału, bo albo stawał za tymi drzewami, albo kładł się przodem do mnie na sztych pokazując tylko głowę na strzał, a przecież czaszka to trofeum. W końcu za kolejnym razem wrócił i przeszedł dwa kroki dalej, poza te dwa feralne drzewa. To wystarczyło na ulokowanie krzyża na centralnej komorze, tuż za łopatką, przez którą nie lubię strzelać, choć takie były sugestie Claude'a, żeby pozbawić niedźwiedzia możliwości ucieczki, gdyby strzał nie był śmiertelny. No ale strzał przez oba płuca w kalibrze 30-06 jest naturalnie śmiertelny i niedźwiedź wykonując skok górę z czterech łap, zrobił jeszcze kilka skoków i zwalił się obok namiotu, ale poza obszarem widocznym z okienka. Usłyszałem tylko znane mi wygłoszenie przez gardło testamentu i wiem, że mam drugiego w życiu misia na rozkładzie. Odrzucam namiot i z bronią podchodzę do niedźwiedzia - bez wątpliwości nie żyje. Zabieram krzesło, na którym siedziałem oraz plecak i postanawiam zaczekać na Claude'a na drodze, która jest nie więcej jak 25 m od miejsca gdzie siedziałem. Dochodzę do szutrowej drogi, szerokiej na jakieś 10 m, a po jej przeciwnej stronie na wprost mnie stoi ten młody, przepędzony przez starego, niedźwiedź. Patrzy na mnie przez chwilę i wskakuje w las. Rozstawiam krzesło i kątem oka widzę, że ok. 40 m. ode mnie, na drodze stoi ta samica od młodych i też patrzy na mnie. Siadam na krześle, a ona patrzy i patrzy, żeby w pewnym momencie wejść do lasu. Może to podziękowanie za usunięcie niedźwiedzia egoisty, który nie dawał im dostępu do nęciska? Tego samego wieczoru, po niedźwiedziu strzelają wszyscy pozostali koledzy, którzy jeszcze nie strzelali. Pierwsza grupa plan wykonała w 5 dni, a druga w 2 dni. Dzień dziewiąty Rano zbiorowe fotki przy misiach, a potem relaks i wszyscy w dwa samochody jedziemy do miasteczka. Mamy sobie do opowiedzenia jak każdy z nas misia strzelił, a wieczorem kolacja kończąca nasz pobyt w Mastingouche. Pierwszej grupie kończy się pobyt jutro, a druga grupa, choć mogłaby zostać i relaksować się jeszcze przez cztery dni, postanawia jechać do Ottawy i poznać stolicę Kanady. Dzień dziesiąty Rano pakujemy się i po śniadaniu ruszamy w kierunku Montrealu. Po drodze zawozimy skóry do preparatora, z którym ustalamy, jak ma być zrobiona każda z nich. Jeden z kolegów decyduje się zrobić sobie misia stojącego, bo skóry na ścianę i podłogę już ma z wcześniejszych sukcesów. Zjadamy jeszcze wspólnie lunch i my udajemy się na lotnisko, a jutro w południe będziemy już w domu lotem przez Monachium. Druga grupa jedzie do Ottawy, żeby za trzy dni przez Londyn też wrócić do domu. Dziesięć dni minęło błyskawicznie. W tym czasie można było poznać Montreal, odwiedzić fantastyczny rezerwat Mastingouche i skutecznie zapolować na baribala. Prawdą jest, jak reklamuje polowanie Claude oraz Mike z którym polowałem 3 lata temu, że każdy kto tu przyjeżdża strzeli niedźwiedzia. Nam też się to udało. Dla mnie było to drugie takie polowanie w Kanadzie i na obu byłem z kolegami z forum. Czyżby po polowaniach na gęsi organizowane prze redakcję, zaczynała się nowa tradycja kolejnych polowań na niedźwiedzie? Jeżeli znajdą się chętni użytkownicy portalu "Łowiecki", to na rok 2016 lub 2017 możemy zorganizować wyjazd kolejnej grupy, może już jako "III polowanie portalu na niedźwiedzie". Nie trzeba znać języka angielskiego lub francuskiego, którymi można się porozumiewać w Kanadzie, bo jest już chętny, który taką grupę poprowadzi. Oczywiście mogą istnieć obawy, że taki wyjazd dużo kosztuje, ale "dużo", to często pojęcie względne. Na tle innych polowań w Afryce, Azji, Alasce, czy w zachodniej Kanadzie na Yukonie, polowanie na czarnego niedźwiedzia w prowincji Quebec są opcją najtańszą i cena samego polowania, w zależności od miejsca i warunków, waha się od 5.000 zł. do 11.000 zł. za tydzień polowania. Wynika to faktu znacznej populacji tego niedźwiedzia w prowincji, która kształtuje się na poziomie 60.000 szt., z czego trzeba odstrzelić w roku ok. 5.000 szt. Łatwe skrzyknięcie się 7 myśliwych na wyjazd w tym roku sugeruje, że zainteresowanych może być więcej. Dlatego chętnych prosimy o kontakt, a udzielimy wyczerpujących informacji i pomożemy w organizacji takiego polowania. |