Poniedziałek
10.08.2015
nr 222 (3662 )
ISSN 1734-6827

Hyde Park Corner



Temat: Costaryka zakazała polowań

Autor: Stary Selekcjoner  godzina: 11:45
Kostatyka to piękny kraj. Odwiedziłem większość tamtejszych parków narodowych od Morza Karaibskiego po Pacyfik, od Nikaragui po Panamę. Jako, że drogi są tam w fatalnym stanie wynajmuje się zwykle samochód terenowy, inaczej poprostu często nie da się dojechać w różne miejsca. Nie polowałem tam, pojechałem na 2-tygodniowy, objazd kraju we dwie osoby. Fotografowaliśmy. Kraj przeciekawy o przecudnych pejzażach - od gór z wieloma aktywnymi wulkanami, poprzez odurzające pięknem lasy deszczowe, po namorzyny. Świat zwierząt jest przefantastyczny - oceloty i inne koty, małpy, leniwce, pekari, węże, legwany, bazyliszki, żółwie, krokodyle, różnokolorowe płazy a przede wszystkim ptaki. Świat awifauny poprostu rzuca na kolana. Obserwowaliśmy tam wiele gatunków kolibrów, papug, czapli, zimorodków, ptaków szponiastych, kaczek, gęsi. NA Kostaryce żyje coś blisko 1.000 gat. ptaków. Kaczki i gęsi podrywały się przed nami chmurami - widoki niezapomniane. Odwiedzając jedną z ferm motyli (hoduje się tam te owady na eksport, m.in Papiliony) spotkałem na miejscu myśliwego. Podczas rozmowy okazało się, że nawet on - myśliwy, widzi zagrożenie związane z polowaniem. Nie bardzo mogłem zrozumieć o co mu chodzi. Przecież takiego bagactwa świata zwierząt nigdy wcześniej (ani później) nie widziałem. Zresztą zwierzyna wydawała się obdarowywać ludzi szczególnym zaufaniem - stada gęsi podchodziłem na 50 metrów, jelenie korzystały z poideł dla bydła wchodząc za dnia między domostwa, małpy dla zabawy były wabione kiściami bananów przez mieszkańców wsi, kolibrom wywiszano na drzewach specjalne poidełka. Jakież więc zagrożenie widział więc ów aborygenny myśliwy? Ja, europejski łowca nie bardzo mogłem go wówczas zrozumieć. W jednym z parków narodowych pewien Indianin (facet studiował wcześniej w Rosji, więc rozmawialiśmy po rosyjsku) oprowadzając nas grzecznościowo po lesie deszczowym, wskazał nam kilkukrotnie ptaki podobne do małych pawi (nie pamiętam nazwy), które były jego zdaniem zagrożone. Na moje pytanie, dlaczego ich status wskazuje na zagrożenie, skoro kilkukrotnie bez problemu je zobaczyliśmy, odpowiedział "Kiedyś ich było dużo więcej". "Czy więc ten park został powołany dla ochrony ptaków zamieszkujących lasy deszczowe?". "Nie - odpowiedział - ten park został powołany dla ochrony flory. Rosną tu rośliny o kwiatach poszukiwanych na rynkach całego świata, co prowokuje ludność do grabieżczego wykopywania ich. Aby temu zapobiec powołany został park. Oczywiście przy okazji chronimy wszystkie znajdujące się w granicach parku ekosystemy". Moim zdaniem dobrze stało się, że na Kostaryce zaniechano komercyjnych polowań. Wczoraj, po deszczu odwiedziłem pola. Z bardzo daleka widziałem kilka jeleni. Na wab przyszedł mi 6-tak, dzików nie spotkałem. Było po deszczu, absolutnie bezwietrznie, więc po rżyskach chodziłem boso. Nic to nie dało, po kilku godzinach wróciłem z niczym. A gdybym teraz miał to przenieść na warunki kostarykańskie, gdzie stado małp wygrażało mi z 40 metrów gdy próbowałem zrobić im zdjęcie, legwany w ostatniej chwili umykały mi spod kół, a jelenie fociłem z 50-60m, to jakąż radość mógłbym mieć z łowów? Autochtona, który sięga po mięso - rozumiem. Ale siebie, jako komercyjnego myśliwego tam nie widzę. Ale to już oczywiście wybór każdego z nas.

Autor: jooopsa  godzina: 16:08
"stada gęsi podchodziłem na 50 metrów, jelenie korzystały z poideł dla bydła wchodząc za dnia między domostwa, stado małp wygrażało mi z 40 metrów gdy próbowałem zrobić im zdjęcie, legwany w ostatniej chwili umykały mi spod kół, a jelenie fociłem z 50-60m, to jakąż radość mógłbym mieć z łowów?" To samo mogłeś zobaczyć i w Polsce. Kaczki krzyżówki jedzące z ręki w przystaniach jachtowych, dziki jedzące wczasowiczom z ręki na plaży w Międzyzdrojach. Lecz wystarczy kilka - kilkanaście razy strzelić, by ta "sielanka" znikła i kaczki spinkalały gdy się podejdzie na 200 metrów, a dziki wychodziły na żer tylko w bezksiężycowe noce, gdy nie poczują obecności żadnego człowieka z odległości kilometra. Zresztą nawiasem mówiąc mam taką swoją teorię, dlaczego jest coraz większy problem z regulacją populacji dzików. Między innymi dlatego, że tzw. "etyka" zabrania strzelania loch prowadzących watahę. Zawsze uważałem "etykę" za ściemę. W dawnych czasach, gdy dzik przedstawiał dużą wartość dla człowieka (góra cennego mięsa) po prostu nie opłacało się strzelać doświadczonych loch prowadzących watahę, bo wtedy inne dziki z watahy, mniej doświadczone, nie wiedziały gdzie i kiedy żerować. Wszak wkrótce i one miały się stać górami cennego mięsa, a nie wycieńczonymi szkieletami. Ale zamiast uczciwie powiedzieć "nie strzelamy loch, bo to się nie opłaca" - zakłamane "pięknoduchy" zaczęły fałszywie pitolić o "etyce". Lecz dziś czasy i okoliczności się zmieniły. Mięso dzika aż tak cenne już nie jest, za to szkody w uprawach dziki robią coraz większe. Zatem dziś opłacało by się wyeliminować prowadzącą watahę najbardziej doświadczoną lochę, głównie dlatego, by nie uczyła ona innych dzików skutecznego, ostrożnego żerowania na polach i unikania odstrzału. No i mamy efekt - coraz bardziej "edukowane" przez doświadczone lochy dziki są coraz trudniejszym przeciwnikiem. Czy dziś jakieś koło łowieckie potrafiło by uregulować populację dzików na swoim terenie przy pomocy drewnianych łuków, oszczepów, toporów, sieci i psów? A przecież tak to skutecznie robiono w średniowieczu... Dziś są Blasery, Svarki, lornetki noktowizyjne - a dziki się panoszą... Oczywiście nie namawiam do strzelania loch - tylko pokazuję mechanizm...

Autor: sumada  godzina: 16:11
Dzięki za ciekawe opracowanie. Wszystkich to nie zainteresuje ale parę fotek możesz wrzucić. Mnie te jelenie interesują szczególnie.