Piątek
18.06.2010
nr 169 (1783 )
ISSN 1734-6827

Psy myśliwskie



Temat: Hej podkładacze!!!!

Autor: Barwin  godzina: 07:16
Ad MAX 508 Współczuję kolego chodzenia po rzepaku. Miałem tą wątpliwą przyjemność dwa tyg. temu. Dziczek leżał 300 m od zestrzału ale zanim do niego doszedłem, to mineło ze dwie godz. Ten gąszcz mie przeraża. Pies idzie dołem tunelami a ja przedzierałem się przez poplątane pędy i strąki. Chyba wolał bym przeżucić kilka ton węgla. Ale życzę powodzenia w poszukiwaniach. DB

Autor: EdwardB  godzina: 09:35
Moja przygoda jest z przerd lat kilkunastu, w czasie onym zakochany byłem w łajkach jak Kot obecnie a może nawet więcej. Jak zwykle wypadliśmy w dwóch do lasu, to znaczy ja i mój łajek. Dzionek prześliczny, lekki mrozik 20 Celciusza, śniegu półmetra na czystym. Czyli idealny dzień na łowy. Idziemy sobie tak we dwóch, ja drogą on lasem. Po godzinie spaceru słyszę basowy szczek, jeden, drugi, o ku...wa to nie na drobce. Sprawdzam karabin, lufa czysta bez śniegu, zaczynam podchodzić jeśli można nazwać podchodzeniem przedzieranie się przez las w śniegu powyżej klan. Nagle cisza, minuty wyczekiwania. Cicho znaczy goni, ale czy posadzi? Jest szczek cichy jakby za lasu, niema na co czekać gonie na przełaj. Wysoki las, uprawa, młodnik znowu wysoki, jeszcze 100, 200 mertów i dojde. KU....WA, cisza aż boli, znaczy goni ale czy posadzi. Czekam, czekam nagle słyszę cichy, cichuteńki szczek jak za lasem i wsią. Niema co czapka w kieszń, dla lepszego odbierania bodców dzwiękowych, karabin lufą w tył i długa sprintem na łaj. Zap.....lam przez las dymiąc jak parowiec, już słyszę wyraźny szczek za uprawką w wysokim lesie, NAGLE CISZA, ku....wa m....ć znowu goni. Stoje nasłuchje, czisza minuta, dwie po jakiś dziesięciu słysze łaj w miejscu skąd właśnie przydrałowałem. Długa po swoich śladach, przynajmniej szlak już przetarty. Nagle znowu cisza, znaczy się goni. Chwile nasuchiwania, chwile się niemiłosiernie wydłużają, nagle słysze jest łaj, noto długa na szczek. Gonie po tym lesie jak opentany już ze dwie godziny, albo dłużej i nawet jeszcze niewidziałem psa niemówiąc o obiekcie jego zainteresowania. Spocony, mokry, styrany zaczynam podchodzić do sprawy metodycznie, 300 metrów prosto, skręt w prawo 300 metrów prosto skręt w prawo i tak do czasu aż złapałem trop psa. Psa mam, ale zaczym ta bestia ciągała mnie po całym lesie. Poszukiwania po obu stronach psiego tropu, wszak łajka nie goni po tropie jak gończa. Jest znalazłem, jaki za.....sty dzik, chwila tropy jakby ciut krowie, ożeszty łoś. No to długa po łosinym tropie, Tropiąc i biegnąc na zmianę doszedłem do skraju lasu za lasem pole, a za polem to już inny las, inne leśnictwo i inne koło. Pies wrócił po jakiejś godzinie, obaj mieliśmy już dość polowania na ten dzień. Powoli dowlekliśmy się do leśniczówki gdzie stał nasz szmochód. Krótka wymiana grzeczności z leśniczym, chłopiski ucieszyło się że wygoniłem mu łosia z lasu, niech szkodzi komu innemu. Mnie troche żal, łosia było można rombnąć, moratorium jeszcze nie było, cholera żebym go chociaż zobaczył. A tak cały dzień gonić po lesie i zwierza nie widzieć, paskudne myśliwskie życie.

Autor: Kocisko  godzina: 10:29
Edziu No pięknie:):):) Coż za talent literacki wreszcie odsłoniłeś:):):) Fajna przygoda:):). Z łosiem róznie jest. Mnie w większości przypadków udawało się dojśc do głoszonego zwierza ale bywało jak u Ciebie:):):) ni puhu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! p.s. moja miłość do łajek jest taka rozumiesz-platoniczna:):):):)

Autor: ALF  godzina: 10:34
Przytrafiło się nam to zdarzenie w tegoroczną kwietniową, piątkową noc. Pojechaliśmy z moim opiekunem na polowanie. Prawie 3 godzinna zasiadka nie przyniosła spodziewanych efektów. Ponieważ księżyc był w kwadrze i dawał jasne światło postanowiliśmy jeszcze iść na łąki na podchód. Po drodze widzieliśmy tylko kozy i byki jelenie. Już nie wierzyłem że zobaczymy dziki. Nagle na ostatniej łące, 300 metrów przed lasem na podmokłych lekko zatrzcinionych łąkach zobaczyliśmy watahę 10 przelatków. Mój prowadzący po cichu wszedł na ambonę która stała na rogu łąki, długo wybierał przelatka i sprawdzał czy czasem nie ma tam loszki z warchlakami. Padł strzał, wataha ruszyła w lewo skos na las. Słyszymy jak jeden pisze testament. Ale nagle słyszymy jak cichnie, i po chwili kwiczy i się oddala, raz na lewo, raz na prawo. Oznaczało to jedno – pies dziś ławy nie grzeje :) Poszliśmy do auta, jakieś 2 km, pogadaliśmy godzinkę i ustaliliśmy, że szukamy dzika do sciany lasu. Jak go nie znajdziemy to próbujemy rano. Wsiedliśmy w auto, podjechaliśmy na łąkę. Wziąłem od razu psa na otok i obrożę tropową, żeby szukał zestrzału. Kolega szukał zestrzału z latarką. Alf pociągnął ostro tam gdzie poszła wataha. Jak już stałem po kostki w wodzie i skakałem z jednej kępy traw na drugą postanowiłem wycofać Alfa bo byłem pewien, że nie znalazł tropu tylko ciągnął za watahą. Czym bliżej byłem kolegi z latarką tym bardziej pies wariował na otoku. Pomyślałem, że jest nie wybiegany, czuje jeszcze dziki i mu palma odwala. Postanowiłem go odpiąć, niech sobie pobiega, a może natknie się na trop, przecież dzik musi gdzieś tu leżeć lub farbować. Alf pobiegł w stronę ambony, pomyślałem że już w ogóle go teraz energia roznosi. Nagle słyszę głosi, pomyślałem w pierwszej chwili: pierd..y łgarz(!). Nagle patrzę, Alf tańczy z przelatem, podgryza, łapie i zapędza wprost na nas. Przelatek się zatrzymał, ciężko mi było odciągnąć psa od dzika. W końcu Alf odskoczył od dzika na 2-3 metry i BACH! Kolega precyzyjnie trafił dziczka za uszko. Co się okazało - za daleko podjechaliśmy autem i szukaliśmy zestrzału (zamiast iść po linii strzału), a dzik cofnął się w stronę ambony i leżał sobie w głębokich trawach. Zdziwiło mnie też to, że pomimo że dziczek miał rozwaloną łopatkę, to miał sporo siły na taniec z psem. W domu wylądowałem o 3:30 –zobaczyć minę żony – bezcenne ;)

Autor: mariandzik  godzina: 13:57
Koledzy. Podkładaczem nie jestem i wybaczcie, że opowiadanie to nie jest związane z psiakiem, ale z nudów też trochę popisałem. A z powodu, ze w innych działach tematy polityczne to pozwólcie, że podzielę się z Wami tą tegoroczną przygodą. Niby zwykły wypad, ale zawsze coś. Dzień 08.05.2010r. był dla mnie dniem wolnym, po wcześniejszej nocce spędzonej w pracy. Od rana łaziłem z kąta w kąt po mieszkaniu rodziców i czekałem na powrót żonki z pracy. Oczekiwałem jej, ponieważ mieliśmy zaplanowany na ten dzień wyjazd w łowisko w celu znalezienia jakiegoś kozła – w końcu sezon tuż tuż. Po minie Ani widziałem, że nie bardzo ma chęć na wyprawę. Dowiedziałem się po chwili czemu. Szef spoliczkował ją wysokością podwyżki, na którą tak bardzo liczyła. Jej rozczarowanie było podobne do tego jakie przeżył Clark Griswold w filmie „W krzywym zwierciadle: Witaj Św. Mikołaju”, dostając bon na galaretkę, zamiast świątecznej premii. Pomimo tego próbowałem ją wyciągnąć i w końcu już na siłę udało mi się. Pojechaliśmy w łowisko „Łabno” – teren polny z licznymi pagórkami i remizami. Idealne sarnie łowisko. Po przejściu może kilometra za czatownię obraliśmy przewróconą zwyżkę leżącą na skraju remizy, z której to konstrukcji wypatrywałem kandydata otwierającego sezon na kozły 2010. Remiza ta była na dość dużym wzgórku, więc mieliśmy z tego punktu piękny widok na okolicę. Po lewej, tuż za pasem oziminy, rozciągał się 7 letni, 10 hektarowy młodnik lasu pomieszanego z dębów, sosen świerków, brzóz i olch. Na przeciw szła miedza dochodząca po 60 m do łąki rozpoczynającej się oczkiem wodnym ściśle obrośniętym łozami. Po prawej stronie miedzy ciągnęła się inna ozimina, później przechodząca w łąkę idącą ostro pod górę i kończącą się na ok. 3 hektarowej remizie. Idąc dalej w prawo remiza przechodziła w wąwóz przecięty rowem.

Autor: mariandzik  godzina: 13:57
Zwyżki nie chciałem stawiać na nogi, ponieważ na soczyście zielonej oziminie, między nami a młodnikiem, już pasła się koza z zeszłorocznym przychówkiem, tj. kózką i szpicakiem, którego oręż, nie wybijający się jeszcze nad łyżki, był jeszcze w scypule. Widzę, że żonka już odżyła na łonie przyrody – wiedziałem że spacer będzie dla niej lepszy niż siedzenie w czterech ścianach. Pooglądała sarny przez lornetkę i czekamy dalej. I oto, po może 15 min, pojawiła się na ścianie młodnika duża ruda plama. Odległość jakieś 250 m, więc przez lornetkę 7x50 widziałem, że to kozioł, ale zobaczyć co ma na łbie – niemożliwe. Na moje szczęście nie musiałem go podchodzić, ponieważ jak nasze zawołanie rogacz ruszył w kierunku oczka wodnego. Tak poczemchał trochę parostkami, zniknął na 5 minut i pojawił się na tle obrastających oczko łóz. Po sylwetce oceniłem go na ok. 6 lat. Parostki były już widoczne, a ich forma bezsprzecznie stawiała go w gronie selekcyjnych. Bardzo uwsteczniona forma szóstaka. Odnogi były tak krótkie, że w II klasie wieku był widłakiem nieregularnym. Poza tym okazało się, że jedna jego świeca jest całkowicie mętna. Ślepy na jedno oko kozioł – typowy selekt. Obejrzałem go dokładnie, ponieważ przedefilował przed nami na 40 m i wszedł w remizę, na której ścianie czatowaliśmy. Zadowolonym, że mam już wypatrzonego kozła, jeszcze trzymając lornetkę przy oczach, czuję że „czyjaś” ręka głaszcze mnie po udzie. Obróciłem się, a ten uśmiech zdradzał wszystko….Słońce, remiza, skowronki, zapach i świeżość wiejskiego, wiosennego powietrza potrafią zdziałać cuda… (a dla Ciebie Marcinie……..oj tam oj tam ;))) Po jakimś czasie rumiani i uśmiechnięci ruszyliśmy w stronę samochodu – MISJA WYKONANA!!!

Autor: mariandzik  godzina: 13:58
Wybiła godzina zero – 11.05. W pracy nie mogłem wysiedzieć, a w głowie tylko jedna myśl – polowanie. Dzień ciągnął się niesamowicie, ale dotrwałem i pełen adrenaliny ruszyłem do domu. Czasu od godziny 16 miałem dużo, więc spokojnie zjadłem obiad i ruszyliśmy w stronę Lidzbarka Warmińskiego. Po drodze wypisałem się w książce, a żonka zostawiła mnie w łowisku żegnając soczystym buziakiem na szczęście. Stanąłem w łowisku, wciągnąłem pełną pierś tego wspaniałego powietrza, które miało taki sam, dobrze kojarzący się zapach, jak przed trzema dniami. Po „wizji lokalnej” ruszyłem z uśmiechem na twarzy i przyspieszonym rytmem serca w rewir „ślepego kozła”. Po drodze widziałem kozę z dwiema zeszłorocznymi kózkami, które obszedłem tak, aby ich nie płoszyć. Po co mają męczyć się ucieczką. Przecież zaraz będą rzucać młode – lekko im nie jest. Udało się – nie zoczyły mnie i dalej spokojnie żerowały w wąwozie. Ja nadłożyłem przez to prawie kilometr, ale to tylko na zdrowie. Potem śmiałem się w sobie patrząc na 4 szaraki ganiające się po łące. Fajnie, że widać ich w naszym łowisku coraz więcej. Strzygąc wielkimi słuchami zaraz mnie spostrzegły i jeden po drugim zwiały chowając się w remizie. Pokonałem rów, wszedłem na górę, na szczycie której miałem miejsce obserwacyjne. Rozgościłem się w konstrukcji przewalonej zwyżki, wróciłem myślami do tego jakże fajnego ostatniego pobytu w tym miejscu, ale szybko ostudził mnie widok rudej plamy na ścianie remizy, tym razem po prawej mojej stronie. Serce przyspieszyło, ale po kilku sekundach zwalniało, kiedy rozpoznałem w tej sylwetce kozę. Po około dwóch godzinach rogacz się nie pojawiał. Pomyślałem, że może być to spowodowane kiepskim dzisiaj wiatrem. Obszedłem trochę oziminą remizę, aby zobaczyć, czy za plecami nie mam jakiegoś zwierza. Przeczucie mnie nie myliło. Na bujnej łące stały dwa bardzo młode koziołki. Oceniłem je na kozły w pierwszej głowie, a forma parostków zalanych jeszcze w całości scypułem już wskazywała na szóstaki regularne. No no, rosną mocarze – pomyślałem. Wróciłem do czatowni, ale na pół godziny przed zachodem słońca postanowiłem zwiedzić wąwóz. Przeszedłem może 100 metrów i widziałem już jakieś sarny w tym wąwozie, ale coś kazało mi jeszcze raz zerknąć za plecy. Przeczucie tego dnia miałem znakomite. Na ścianie młodnika pojawiła się duża sylwetka – lornetka do oka – to ten. Wyszedł dokładnie w tym samym miejscu, ale ścieżkę obrał inną. Po chwili zniknął za górką. Dla mnie to i lepiej, bo jakby szedł tą samą trasą, to by mnie zwietrzył.

Autor: mariandzik  godzina: 13:58
Ruszyłem najpierw do rogu młodnika i później jego ścianą zbliżałem się do wzniesienia, za którym zniknął rogacz. Powoli wysuwałem się zza niej, a łąka będąca za skłonem odsłaniała mi się metr po metrze. Mając już wgląd na całą przestrzeń naliczyłem na niej 4 sarny, w tym był ten rogacz. Krótkie upewnienie się już tylko przez lunetę, czy to ten sam, a dalsze rozważania nad jego wiekiem i formą parostków były bezcelowe, ponieważ wiedziałem już wcześniej, że jest selektem. Siadłem sobie wygodnie na miedzy, rozłożyłem pastorał i za chwilę ciężki huk przeciął okolicę. 3 sarny cofnęły się do ściany młodnika, a rogacz będący moim celem przetruchtał 10 metrów, stanął i wyskoczył w górę przewalając się na plecy. Dałem mu jeszcze 10 minut na spisanie testamentu i podszedłem do niego. Dziękując Hubertowi uhonorowałem kozła pieczęcią i ostatnim kęsem. Przysiadłem na chwilę i przeanalizowałem ten dzień polowania, aby dobrze zakodować tą przygodę w moich myślach. Strzał padł równo o zachodzie słońca, na bujnej łące, za którą nad kolejnym dołkiem z woda zaczęła się wznosić jeszcze słabo widoczna mgiełka. Wiatr stał całkowicie, a wdychane powietrze stawało się coraz zimniejsze. Po oporządzeniu tuszy: cel – samochód, do którego mam jakiś kilometr. Eeeeee, tam. W takich chwilach to się nie liczy, zwłaszcza, że połowa z górki. Po drodze miałem jeszcze krótkie spotkanie z dzikami, które były lepsze ode mnie – zmęczonego już popołudniową przygodą. To że wygrały, nie zmartwiło mnie to wcale. Ruszyłem dalej, już wolniej, bo pod górę, a po chwili usłyszałem ujadające psy z gospodarstwa przylegającego do pola rzepaku. Wiedziałem, że to te 6 czarnych cwaniaków dopięło swego, ale jeszcze się spotkamy, pomyślałem. Do następnego!!!

Autor: mariandzik  godzina: 13:59
Przepraszam, ale coś mnie blokuje i nie mogę zbyt dużej ilości tekstu wrzucić na raz. Wybaczcie kolejny raz. Darzbór.

Autor: canislupus4  godzina: 15:35
EdwardB,ALF,mariandzik-super! MAX-508 Jeszcze raz gratuluję Wojtek!A jednak nie pudło!!! ;)

Autor: MAX 508  godzina: 20:02
Gdzie latarka nie może tam psi nos pomoże .Spać nie mogłem i rano pojechałem z Gringiem.Dzik leżał 50m dalej w rzepaku po szyje ,w życiu bym go nie znalazł.Pies szczekał w miejcu kilka razy i wylatywał na zewnatrz patrzył na mnie i wracał i znowu szczekał.I tak trzy razy a ja na czworakach prawie za nim rozrywając splątany rzepak przed sobą .Co psi nos to psi nos ,warto było wiadro wody z ciuchów wycisnąć na koniec.

Autor: MAX 508  godzina: 20:08
Dziczek płci męskiej 52,5kg ,nie puścił ani kropli farby ,strzelałem z 20-25m .Kula weszła na komorę i rozwaliła serducho a skóra zatkała wlot i farba poszła do środka.Kal 30-06 ciężki PTS

Autor: canislupus4  godzina: 20:42
Wojtek-czyżby GRINGO ujawnił kolejna cenną cechę?

Autor: MAX 508  godzina: 21:27
Nie mam pojęcia Paweł.Pies zdecydowanie ma za mało postrzałków na koncie żeby się zastanawiać .Ludzie nie dają nawet znać żeby sprawdzić ich strzały.Z wnioskami trzeba poczekać ale nigdy wcześniej na trupa nie szczekał w miocie ,poszarpał i owszem .Przybiegać po mnie też nie przybiegał .Trudno powiedzieć ,dobrze że dzik się nie zmarnował i trafi na stół nocy Świętojańskiej. DB