Środa
23.01.2008
nr 023 (0906 )
ISSN 1734-6827

Psy myśliwskie



Temat: Odeszły

Autor: Dolny Wiatr  godzina: 11:44
Ten temat rozdrapuje jeszcze świeże rany. Mnie też dotknęła śmierć czworonożnego przyjaciela. Pisałem o tym na forum. Poniżej zamieszczam wspomnienie o nim. Jestem mu to winien: W listopadzie ubiegłego roku przeżywszy 12 lat i 1 dzień, odszedł mój czworonożny przyjaciel, posokowiec bawarski – ARS Czedzielski Rewir. Wypracowane w setkach poszukiwań serce odmówiło dalszej współpracy. A jeszcze nie tak dawno, bo niecałe 12 lat wcześniej przywiozłem go do domu, jako dwumiesięcznego szczeniaka, zawiniętego w kożuszek. Potem nastały miesiące wzajemnej nauki, poznawania siebie i wzajemnego zrozumienia. Najbliższej jesieni rozpoczęły się, początkowo nieudolne, próby podążania sfarbowanym tropem. Później przyszedł czas na pierwszą wystawę, zakończoną zdobyciem złotego medalu. Następne wystawy potwierdziły, że nie był to medal przypadkowy. Wyniki uzyskiwane na wystawach, doprowadziły do zdobycia tytułu Championa Polski, Interchampiona, 36 złotych medali w kraju i za granicą, wielu CACIB-ów, miejsc na pudle BIS-a. Mile łaskotała opinia sędziów o „jednej z najładniejszych głów posokowca w Europie”. Pies został jednak nabyty do pracy w łowisku. Przyszedł czas na próby posokowców zakończone zwycięstwem, następnie szereg konkursów, wszystkie ukończone z dyplomami I stopnia. Wspólnie zakładaliśmy wybieralny Klub Posokowca, ARS był jednym z pierwszych w Polsce posokowców posiadających, po zaliczeniu próby głównej, Pieczęć Użytkowości ISHV. Potem nadszedł czas na reprezentowanie Klubu Posokowca na najważniejszych europejskich konkursach posokowców. Praca jaką na nich wykonywał dały mu awans do czołówki posokowców w Europie. Proponowano mi za niego bajońskie na ówczesne czasy sumy. Najważniejsza była jednak praca w łowisku. Z początku nieudolna, z czasem coraz lepsza, aż w końcu osiągnął szczyty profesjonalizmu. Myśliwi na początku dosyć nieufnie spoglądali na psa, który w trakcie polowania siedzi przy nodze i nie reaguje na widok przebiegającej zwierzyny. Mówili – po co ci pies, który w miot nie idzie i nie ma żadnej pasji łowieckiej? Kiedy jednak zaczął odnajdywać postrzałki, które dla myśliwych były ewidentnie spudłowane, bo nie dały żadnej farby, zaczęli z czasem zmieniać zdanie o jego umiejętnościach. Odnajdywał postrzałki po kilku dniach, czy też po wielu kilometrach poszukiwań. Stanowił w miejscu byki czy dziki, postrzelone po badylach czy biegach. Trzymał je w miejscu po kilka godzin, zanim udało się zlokalizować miejsce osaczenia. Jego głos, mówił wszystko. Doskonale wiedziałem z jaką zwierzyną ma do czynienia i w jakim jest ona stanie. Martwe sztuki oszczekiwał, po czym wracał i doprowadzał mnie do nich. Z czasem jego zdolności stały się znane w bliższej i dalszej okolicy. Rozdzwoniły się telefony z prośba o przyjazd w odległe łowiska i poszukiwanie postrzałków „nie do dojścia”. Wielokrotnie po odnalezieniu postrzałków, nieosiągalnych dla innych posokowców, padały z ust myśliwych słowa – „Mistrzostwo Świata”. Z czasem, po bliskich spotkaniach z dzikami i jeleniami, jego skóra pokryła się bliznami. Był jak wino – im starszy, tym lepszy. W ostatnich latach otok stał się zbędny. Pies sam oceniał czy postrzałek jest do dojścia, czy należy iść za nim i go stanowić, czy też na spokojnie podejść do niego wraz ze mną. Zaczął też swoją wiedzę przekazywać swojemu synowi – Kastorowi. Łącznie ARS odnalazł ponad 300 sztuk postrzałków zwierzyny grubej, a ilości wszystkich prac nie zliczę. Nie wszystek umarł – pozostawił po sobie szereg potomków, polujących w większości krajów europejskich i za wielką wodą. Mnie także pozostał jego syn - KASTOR znad Warciańskich Tataraków, który będzie się starał godnie zastąpić ojca. Nie wszystek umarł – pozostawił po sobie wiele niezapomnianych wspomnień i wspólnych przeżyć. Dzięki niemu dostąpiłem zaszczytu wspięcia się na wyższy stopień łowiectwa - poszukiwania rannej zwierzyny z posokowcem. Dzięki niemu poznałem wielu wspaniałych ludzi i łowisk w Polsce i całej Europie. Pozostanie w sercu do końca moich dni. Myślę, że znalazł godne miejsce w sforze św. Huberta. Pochowałem go w łowisku, w którym pracował najwięcej. Niech mu knieja wiecznie szumi.