Sobota
23.01.2021
nr 023 (5655 )
ISSN 1734-6827

Psy myśliwskie



Temat: To jest to coś...

Autor: August  godzina: 11:16
Nadal uważam ze to portal dla myśliwych i o myśliwych dokonaniach. Włodek, gdy ordynujesz takie tematy o dziczej z psem międzynarodówce to i mnie się w główce przypomina scenariusz wydarzeń sprzed górą pół wieku. Oczywiście zacznę bałwochwalczo od autoreklamy, bo spod psa upolowałem grubo ponad setkę dzików, ale ten pierwszy wyrył się szczególnie w pamięci. Ojciec leśnik kochał psy to i na leśniczówce w kojcach były trzy foksteriery dzikarze i dwa wyżły francuskie. Jakby tego było mało to jeszcze nie jego, bo Pana Garusa dwa Hanowery. No i do kompletu mieszkający w domu mój osobisty jamnik. Mając lat szesnaście otrzymałem w spadku po świętej pamięci dziaduniu pojedynkę dwudziestkę. Ustalono, że używać mogłem ją pod okiem ojca, ale i samowola bardzo często bywała, taka jak u synów leśników ponad pół wieku temu. Pierwsze dni listopada rodzice do pracy ja przeziębiony pod opieką babuni. To okazja do polowania przecież babcia na wnusia nie doniesie. Mopsik jamnik, pojedynka i w knieje. Wtedy były pewne miejsca, gdzie dziki można było spotkać i z psem na deptaka żaden problem je dopaść. To my w ciemno na staw ławnik. Szuwary, jakie go przed melioracją otaczały to wtedy pas blisko dwustu metrowy porośnięty samosiewem. Idę obrzeżem a Mopsik buszuje w trzcinisku, gdy byliśmy gdzieś w połowie okrążenia Mops zaczyna szczekać. Trwa to długo, decyduję się na podchodzenie. Po około pięćdziesięciu metrach widzę już Mopsa jak gdzieś przemyka, ale dzików nie. Kolejne kilka kroków między pałkami trzcin jest coś czarnego. Na wypiętrzeniu dosłownie gnieździe leży dzik. Pierwsze, co pomyślałem, że nie żyje - jednak brakło mi odwagi by do niego iść. Jeszcze krok w prawo w lewo tak leży zgasła sztuka. Mopsik, co chwile się pojawia szczekając tańcząc wkoło denata. Kolejne dwa kroki i z przerażeniem odkrywam, że co jakiś czas podnosi się szczecina na grzbiecie dzika. Nie to pewnie wiatr tak włos unosi. Gdy już nabrałem odwagi dochodzę na pięć metrów. Mój nieboszczyk wstaje obraca się niespiesznie w moim kierunku. Po lufie wygarnąłem w jego sylwetkę i chodu. Dopadam ściany lasu pierwszych drzew i teraz dopiero słyszę, że Mopsik nadal głosi, ale jakieś sto metrów dalej. Przecinam trzcinnik i na groblę do Mopsa. Idąc groblą na jej szczycie odkrywam dużą ilość farby. Dzik wszedł na staw. Jest parę dni po odłowach staw jedynie ze szlamem. Widzę górą ruszające się trzciny dzik się przemieszcza do zastawki. Nagle mnie oświeciło nad rowem przy zastawce mam swoją zwyżkę na kaczki. Biegiem do rowu z paru centymetrową wodą i na zwyżkę. Ledwie wgramoliłem się na nią widzę szuwary się chwieją trzeszczą idzie. Doszedł na jakieś czterdzieści kroków i cisza, ale Mops nie szczeka a piszczy na przemian ze skowytem. Co robić dalej czekać na dzika czy biegiem do Mopsa, wybór był oczywisty. Wracam na groblę brodzę w szlamie po kolana pewny, że pies zacięty, Okazuje się, że Mopsik zawisł na podwoziu w szlamie. Krótkie nogi jamnika nie dają możliwości napędu. Wyniosłem Mopsa na groble w rowie okalającym szybka kąpiel i co dalej. Są w domu trzy teriery na rower do domu i.... Niestety tato wrócił wcześniej z pracy. Bura była, że chory mokry ubłocony samowola z bronią. Ale żeby mama nie wiedziała szybko mam się przebrać. Babcia pranie, ja ciepło ubrany - trzy teriery i z powrotem na staw. No i scenariusz jest identyczny jak z Mopsem. Teriery Żabka, Finka, Gero dosłownie wyskakują w górę, ale się do postrzałka nie przesuwają. Z wielkim trudem po karki brodzą w rzadkiej konsystencji szlamu. Ponoć tyle, co odjechaliśmy pojawił się Garus. Od babci wszystko się wywiedział i podążył z Hanowerem naszym śladem. Ja na swojej zwyżce kaczej ojciec psy wyciąga z błotnej kąpieli. I jest Hanower. Gdy dziś wielokrotnie czytam, że ta rasa posokowca to pies ciężki mało zwrotny, i z reguły milczek to ten był odwrotnością tych utartych recenzji o tej rasie posokowca. Potężnymi susami podążył za farbowanym tropem mego postrzałka. Nie trwało ani pięć minut ostry zajadły oszczek i widzę jak powoli mozolnie rozgarniając błoto dzik napiera w kierunku rowu. Tym razem precyzyjnie w czerep brenekę umieściłem. Pozostało jeszcze wyciągnąć go z tej topieli, ale to opowiadanie na kilka stron. Moją pierwszą brenekę przyjął na bardzo spóźniona komorę. Ważył osiemdziesiąt parę kilo a oręże słabiutkie, ale do dziś okazuje go z dumą.

Autor: borowik  godzina: 17:13
Jak miło przeczytać. Jakieś światełko rozjaśniające mroki głupoty i idiotyzmu zalewające strony Łowieckiego.

Autor: Włodas  godzina: 23:36
Tutaj nostalgia zadziałała, bo na początku mojej przygody, a były to lata 81/83 w moim kole był starszy kolega który tak polował i było to dla mnie spore zaskoczenie. Stronkę zapodałem bo się normalnie zachłystnąłem tym filmikiem. Lecąc za ciosem sudecką przygodę też zobaczyłem, ale już tamta weszła. Sudeckiej dodałem nawet komentarz, że tego dziczka łatwiej byłoby holować z włosem... P.S.. Nie preferuję międzynarodowej...kocham rodzime nasze !!! Chyba mojego nowego foksa nauczę tego myku, choć nabywając go nie planowałem go na dzikarza. Poza tym zwróciłem uwagę na fakt, że w dobie nokto i termo takie sposoby polowań jak omawiamy preferują i pielęgnują tylko prawdziwi pasjonaci tradycyjnych łowów.