Wtorek
27.06.2006
nr 178 (0331 )
ISSN 1734-6827

Psy myśliwskie



Temat: MIZERYKORDIA  (NOWY TEMAT)

Autor: bary  godzina: 19:24
Mizerykodia- etym. łac .misericordia -" litość, współczucie" miser- " biedny nędzny". Dość długi bardzo wąski, późnośredniowieczny sztylet. Pojawiła się wraz z upowszednieniem się bardzo ciężkiej, pełnej zbroi płytowej a szczyt popularności tego typu sztyletu przypada na wiek XIV i XV. Dzięki graniastej budowie głowni, zwykle trójgraniastej lub romboidalnej, pozwalała na zadanie ostatecznego, kończącego ciosu odzianemu w zbroje, rannemu przeciwnikowi. Prześlizgiwała się bowiem między płytami pancerza, gładko przechodziła przez oczka kolczug i watowane korfanty noszone zwykle pod pancerzem. Wyewoluowała z wcześniejszych typów sztyletów jak np.z nie mniej popularnego a poprzedzającego ją puginału nerkowego, którego odwzorowanie znajdziemy choćby na wawelskim nagrobku Kazimierza Wielkiego. Z czasem ewoluowała dalej, przyjmując formę lewaka, który wraz z rapierem stanowił tew. " garnitur". No ale to juz renesans. Jak można jej bylo uzywać dał nam przykład mistrz Henryk kreśląc plastyczną scenę Sądu Bozego. W niej zgodnie z przeznaczeniem, posłużył się nią Hlawą kończąc krzyżackiego knechta. Znajdziemy w dziele mistrza i przykład użycia owej broni nie zgodnie z przeznaczeniem.Kiedy to wracając do Szczytna posłowie krzyżaccy zdradziecko wbijają ją w plecy sewgo gościa, gdy ten chce wyjawić niecne plany rycerzy krzyżowych. No pięknie. Ale czemu właściwie pisze w psim dziale o kawałku średniowiecznej stali? Jakąż to analogie łączy psy i specyficzny, biały oręż? Ano.......... wbrew pozorom łączy. Jakiś czas temu patrząc na zdjęcie " Prawdziwego Krzyżaka" dzierżącego buńczucznie jednoręczny miecz ( chyba nie całkiem z epoki ten kard, ale nie upieram się fotko cokolwiek niewyraźne ;-) ) na tle matejkowskiej " Bitwy pod Grunwaldem" przemknęło mi przez myśl pewne porównanie. Z pozoru niedorzeczne, po chwili zastanowienia nie wydało mi się już tak karkołomne. Bo czym, że jest pies? Polujący pies,...jeśli nie orężem, i jak każdy oręż może być użyty zgodnie z przeznaczeniem w słusznej sprawie, albo........ no cóż. Koniec września. Dla mnie tradycyjnie od lat miesiąc urlopowy. W tym roku szczególnie ważny. Pies ma za soba apel, sztuczne i naturalne tropy dzików, te z maliniaków na " stojankach" zna juz po imieniu. Ma też planowanego postrzałka, posadzonego w owsią z bardzo wysokiej wyżki. Teraz wie i zapamieta, że do dzika tylko i wyłącznie od chwosta. Przyszedł czas na jelenie. Tych jeszcze na pokocie nie widziała a zobaczyc musi. Tak więc wraz ze Zbyszkiem jedziemy do Namyslina pelni nadziei. W końcu to rykowisko, najlepszy z możliwych czas. Domki w bazie pelne myśliwych. Jest Janek z Lusią, Tadek z Elą, Jurek, Łowczy, Fred i dwóch Andrzejów, nie zabrakło też klanu Nowaków. Dziewczyny gotuja obiadki a chłopaki poluja intensywnie. Niestety, już kilka pierwszych zdań studzi nasz zapał. Do tej pory padł tylko jeden byczek. Podobno nędzny chłyst szóstaczek. Pogoda prawie jak w lipcu, byki rycza anemicznie, nic dziwnego, że zamiast wieńczów na płocie wiszą sznury prawdziwków a na płachtach schną orzechy laskowe. A co tam. Mamy dziesięć dni bez komóry, może się uda a jak nie to i tak wrażeń nam nie zabraknie. Lusia wspomina, że ma ochote na porządny rosołek. Żaden problem. Jak tylko się wypiszemy pójdziemy na koński kierat po grzywacze i kaczuszki a wieczorem pomacamy łozy za jelenieniami. Kilka dni mija zgodnie z tym schematem. Ranne i wieczorne wyjścia obfitują w spotkania z dzikami i wszystkim tylko nie bykiem. Popołudnia to ptasie deptanie rowów i oczek, reszta dnia upływa pod znakiem grzybobrania. Są jeszcze wspólne kolacje w kominkowej, a przy nich plany, taktyki, strategie. Ale co ja Wam tłumaczę. Sami wiecie najlepiej. Aż w końcu, któregoś wieczora...Andrzej i Jurek spóźniaja sie na kolację. Czyżby dziś? Pojawiaja się ciemną nocą. mokrzy, styrani, meldują zgromadzonym i niecierpliwym, że owszem strzelali ale do dzika. Chyba dostał, słyszeli uderzenie kuli, ale tak do końca to nie wiadomo. W każdym razie mimo usilnych prób, nie znaleźli.Wypytuję o szczegóły, umawiamy się, że po porannym polowaniu spotykamy się na ich sektorze i burek szuka. Ojjj... czuje leciutki niepokój. To będzie dla niej piewszy poważny sprawdzian. Dotąd szukala tylko moich dzików. Wiele od tego zalezy. Zgodnie z umowa jestesmy wraz ze Zbyszkiem na " parkingu" kilka minut przed 9.00. Strzelcy jeszcze polują. Dla zabicia czasu zbieramy kilka prawdziwków do jajecznicy. W tym czasie pojawiają sie Jurek i Andrzej. Sektor, na ktorym poluja to łąki przecięte kilkuset metrowym jęzorem sosnowej drągowiny. Za nim, następna łąka z pojedyńczym starym dębem na środku, dalej już tylko dębiny w różnym wieku poprzecinane pasami młodników i drągowin. Baaaardzo dobra okolica. Jdziemy do ambony skąd strzelali. Rozwijam otok, przygotowuję psa i pytam: -Gdzie zestrzał?? -Tam...........i gest ręką w łąki Odwracam się a przdemną... falujący step. -Tam?? To znaczy gdzie? -Nooo... tam... .............i ten sam gest ręką Okazuje się, że ani jeden ani drugi nie wie dokładnie gdzie stał dzik w chwili strzału -No to jak żeście go szukali?? - W łące... pada odpowiedź W końu strzelec wspina się na ambonę i stamtąd kieruje naszymi poczynianiami. A my kręcimy sie po łące jak przysłowiowy smród w gaciach. Po chwili burek znajduje zestrzał. Ja tam farby nie widzę ale są bardzo wyraźne, zerwane wciski. Wietrzy chwilę i pewnie podejmuje trop. Prowadzi szerokim łukiem w prawo w kierunku ruin gospodarstwa w łąkach, potem odbija w stronę ściany lasu. Za plecami słysze komentarz: - Ale masz durnego psa. Widziałem jak szedł w łąki za rowem. Farby nadal nie widzę ale burek ciągnie pewnie i jak na nią spokojnie. Mielę w zębach ciężkie slowa i bardziej z przekory niżz przekonania rzucam przez ramię: - Zalożymy się? - Dobra! O co?? - O psie żarcie - He he... póję z lacza i dodam flaszkę. Jasny gwint, farby jak nie było tak nie ma. Kiedy dopadają mnie wątpliwości oddycham z ulgą. Na skraju lasu na listkach jakiejś samosiejki widze nareszcie rubinowe mazy. Dobrze idzie!!! Pokazuje je chlopakom. Kurcze... coś zamilkli ;-)). Przechodzimy przez pas dębiny, okrzesaną, sosnową drągowinę i wbijamy sie w gęsty młodnik. Tu dzik zaczyna kluczyć, farby tylko pojedyńcze kropelki z żadka zostawione na trasie postrzałka. Motam się okrutnie w gęstwinie, bardziej przeszkadzając psu otokiem , niz z nią współpracując, ale nie chcę jej zwolnić. Jeszcze nie dziś. Kiedy robi się ciężko chłopaki zaczynaja poburkiwać. Po chwili słyszę: - Eeee..... daj spokój. Wyliże się. Pewnie obcierka. - O niedoczekanie Wasze! Bylo się nie zakładać. Taki jetem cwaniak bo wiem już, że nie daleko. Wyraźnie przyspieszyła. Wychodzimy z młodnika, przecinamy piaszczystą droge i kilka metrów za nią w następnym młodniku leży. Na oko ze 45 kg. strzelany na kulawy, mocno spóźniony sztych, po ciepłej nocy nieco spuchnięty przelatek. Dobrze, że to nie ja go będę patroszyl. Cale zamiesznie trwało może z pół godziny i nie było do zwierza dalej niz 400- 500 m., ale i tak zgnił by w sosniaku. Kabanek nie farbował bo ranę wlotową zatkało sadlo a wylotowej nie było, zaś ten, ktorego widzieli po strzale uchodzącego w łąki to pewnie jeden z jego towarzyszy spłoszony wystrzałem. Chłopaki szukali co prawda długo i z zapałem, ale nie tam gdzie powinni. Muszę jednak oddać Jurkowi sprawiedliwość. Stanoł chłop na wysokości zadania! Przywiózł z Namyślina kilka puszek psiej karmy i... cos dla psiego pana, coś na lepsze trawienie cięzkawej kolacji ;-) Było ala Zbyszkowy giermet, teraz bedzie ala poselstwo krzyżackie. Burek ma juz dwa lata.Sporo się nauczyła a razem tworzymy naprawde zgrany duet. Czas zacząc wywiązywać się z deklaracji złożonej hodowcy i zgodnie z nia pojeździc po wystawach. Cos nie czuje w tym kierunku werwy. Doświadczenie mam w tym temacie zerowe, a same wystawy kojarza mi się nieodparcie z festiwalem próżności. Znacznie ciekawiej jest w lesie. Usprawiedliwiam się co prawda bezspornym faktem, że jakoś się dotąd nie składalo. Autentycznie tak sie plotło, że jak juz chciałem wypływał jakiś urok albo... inny przemarsz wojsk. Ale teraz juz sie nie wymigam. W Szczecinie jest międzynarodówka a ja nie mam tym razem nic nie cierpiącego zwłoki do załatwienia. Jako sie rzekło, o wystawieniu psa wiem tyle co nic, molestuję wiec Borutową , Dolnego i witka zasypując ich gradem pytań. Szczęściem cała trójka ma węcej dobrej woli niż na to zasłużyłem, a ich cenne rady bardzo sobie cenię. Tak wyszło, że gdy jade do siedzimy ZKwP, by zgłosić psa spotykam szefową sekcji. Żywiołowa i sympatyczna kobitka z zainteresowaniem oglada brunetkę i rzuca kilka ciepłych słów pod jej adresem ale dolewa też łyżeczkę dziegciu do tej beczki miodu. Sugeruję mianowicie, że byłoby dobrze gdyby straciła ze dwa kilo. Wiśla wio... łatwo powiedzieć. Po pierwsze uważam, że za dobrą pracę należy się godziwa zapłata, po drugie Kubuś wprost uwielbia ja karmić i dzielić się z łakomczuchą każdym okruszkiem, po trzecie ona tez nie nalezy do grona anorektyczek. Jeść lubi i potrafi. Właściwie nie je tylko kamieni polnych, żelaza i surowych ogórków bez śmietany, bo w postaci mizerii a i owszem. Ale skoro fachowiec twierdzi, że ma schudnąć to schudnie. Staram sie oczywiście ograniczyć michę, ale to nie takie łatwe, Kubuś ma w tym względzie diametrlanie inne plany. Trzeba więc wspomóc odchudzanie wzmożonym ruchem choć tego jej w żadnym razie nie brakuje. Wymyśliłem, że popołudniami będziemy biegac po puszczy. Obojgu nam wyjdzie to na zdrowie. Tak więc codziennie ok. 18.00 wsiadamy do autobusu lini 55 i jedziemy na końcowy przystane. Stamtąd przechodzimy pod wiaduktem autostrady i startujemy. Trasa wiedzie wzdłuż ogrodów działkowych do leśniczówki Przemka, brukowaną " Droga Szwedzka" do daglezji potem na fortyfik do rzutni granatem, przez puszcze do ośrodka szkolenia minerskiego dalej do strzelnicy, znów po bruku do drogi binowskiej i dalej juz Smoczą w dół do domu. Ciurka 15-16 km. I tak codziennie, powienno starczyć. Tego dnia zamarudziłem nieco w pracy. W efekcie do autobusu wsiedliśmy dopiero ok. 20-tej i to był błąd. Ale po kolei. Trasa jak codzień, zaraz za wiaduktem odpinam smycz i startujemy. Laluśka jak zwykle biegnie luzem, robiąc pewnie ze trzy razy tyle kilometrów co ja buszyjąc wzdłuż trasy po lesie. Wszystko przebiega normalnie aż do momentu kiedy mijamy rzytnie i wbiegam pod baldachim buków w kierunku zrębu. Ona oczywiście była tam już znacznie wczesniej teraz jest w puszczy za zrębem. Ledwo tylko wbiegam na otwarta przestrzeń słyszę gwałtowny oszczek a po chwili zajadły gon za zwierzem pedzonym na oko. Rwa.... nie mam nawet gwizdka, z reszta i tak na nic by się zdał. Za daleko, nie odwołam jej. Pozostaje mi tylko przyspieszyć kroku i mieć nadzieję, że to nie locha, bo że dopadła dziki nie mam wątpliwości. Na pełnych obrotach wpadam pod buki za zrębem a tam tuż obok drogi jeszcze osypujace się buchtowisko. A gon już ledwo słyszalny. Po chwili wszystko cichnie. Nie ma rady trzeba czekać aż wróci. Zwykle nie trwa to dłużej niż 15 min. Niestety, znajduję maleńkie odciski rapetek. Niedobrze!!!!. Minuty wloką się w nieskończoność. Nagle tuż za szczytem wzniesienia słyszę gwałtowny oszczek o dziwnym tonie, jakis rumor i przeraźliwe kwiczenie. Ten oststni odgłos działa na mnie jak ostrogi wbite w boki. Biegne co tchu w piersi na miejsce mordu. Nie opowiem Wam co zobaczyłem za wzniesieniem. Dość bedzie jeśli powiem, że własnie kończyła drugiego pasiaka. Widać locha uchodząc przed psem pogłubiła część pasiastych wagoników a moja bestia wracając z gonu po tropie, jak ma w zwyczaju dopadła je pod świerczkiem. Reszte trasy pokonaliśmy już na smyczy. A pies? No cóż Nie było jej za co karcić. Ona zrobiła swoje, wzorowo wykonała pracę, do której była szkolona i konsekwentnie przygotowywana. To co sie stało, stało się bo zabrakło wyobraźni. Nie zabrakło za to głupoty. Przewcież powinienerm był przewidzieć , że po 21.00 prawie napewno spotkamy zwierzę w pełnym dzików lesie!!!! pozdrowienia darek ps Dzieki wielkie Wojtku mam w pczcie :-)

Autor: basset  godzina: 19:36
ojejku poeta nowy wyrasta ale to fajnie jest co poczytać szkoda tylko tych pasiaków no ale to wina pana powinien to przewidziec ona tylko swoją robotę wykonała a jak poszlo w Szczecinie pozdrawiam

Autor: Guzik  godzina: 19:57
Opowiadanie jak zwykle bardzo fajne i tym razem z morałem, szkoda tylko tych dziczków- niestety stało się. Guzik

Autor: talamasca  godzina: 20:18
Bez wątpienia opowiadanie trzyma w napięciu :-)) Szkoda maluchów jedynie. DB Patrycja

Autor: greg  godzina: 20:19
Nie mozliwe aby Ci uciekła.Psy nie uciekają . Tylko moje Twój acha i jeszcze Nemi i Jagera. Reszta nie ucieka. greg

Autor: bary  godzina: 21:49
No popatrz Greg ... jest nas czworo ;))) pozdr darek

Autor: Aluzja  godzina: 22:01
ona nie uciekla:-)ona poszla pracowac. Pytanie numero uno...i jak wyniki wystawy? Jakos mi jednak pozostalo male "ale" . "Skad mizerykordia ?czyzby wlasciciela psa w ramach litosci nalezaloby wysmagac pokrzywa??