Piątek
25.06.2010
nr 176 (1790 )
ISSN 1734-6827

Psy myśliwskie



Temat: Hej podkładacze!!!!

Autor: dzikuu  godzina: 07:34
Przykra opowieśc.

Autor: Kocisko  godzina: 08:27
Barwin Próbowałes ustalić kto go kropnął???? Co za skur.......syny sie zdarzają!!! Nawet nie potrafi jak mężczyzna przyjść i się przyznać. Mojemu koledze , na dewizówce, Duńczyk zastrzelił łajkę. Żółto-białą sukę z czerwoną obrożą. NA OZIMINIE-wybiegła na pole przylegające do lasu a ten F -I - U - T tam flankował. Tłumaczył sie że wydawało mu się iż to............sarna!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Autor: Hubbert  godzina: 08:35
Smutne ale prawdziwe. Życie, nawet to mysliwskie nie jest uslane samymi przyjemymi wspomnieniami. Dzięki Tomek. Twoja opowieść zrobila na mnie wrazenie i jest przykrym przykładem że bywaja strzaly do nierozpoznanego celu, a moze rykoszet - ryzykowne mysliwskie psie życie.

Autor: Kocisko  godzina: 08:38
Hubbert Dlatego, za moim kolegą leśniczym łowieckim, powtarzam iż pies na dziki zyje tym dłuzej im więcej ma białego na sobie.

Autor: Piotr Kukier (BT)  godzina: 11:59
Kocie, to niech ten leśny zadzwoni i powie to sędziemu Br... Biało brązowego wachtla skwitował "za jasny na dzikarza"!!!

Autor: Kocisko  godzina: 12:34
Kuki Można by tak zrobić jak piszesz. Ale jak to przeczytałem to nie wiem czemu przyszły mi na myśl słowa Wojtka Cejrowskiego : "Z głupkami sie nie dyskutuje" :):):):) Ten sam sędzia orzekł mojej koleżance iż jej WNK po zaliczonych kilku konkursach czeskich z niezłymi lokatami, nie moze miec przyznanego reproduktora w Polsce ponieważ nie ma zaliczonych.....PP. I jest CZESKIM reproduktorem:)

Autor: gawronn  godzina: 12:38
Tomku smutne :((((( DB gawronn

Autor: Piotr Kukier (BT)  godzina: 12:52
Argumentem było to, że dziki go za bardzo widzą! No i owija go biedny Kolega przed zborówkami siatką maskującą, wszak sędzia ma zawsze rację!!! I tacy "sterują" polską kynologią...

Autor: Hubbert  godzina: 13:18
Co by nie było tak smutno na weekend wklejam dokończaną zimową opowieść myśliwską Właśnie wstaje zimowy ranek Stojąc przed oszklona taflą drzwi tarasu wciągam nosem zapach porannej gorącej kawy patrząc na przysypane pierwszym śniegowym puchem pola ciągnące się wzdłuż drogi do pobliskiego lasu. Grudzień 2008 roku jest jakoś dziwnie ubogi w ten niezwykły zimowy biały produkt, z tęsknotą wyczekiwany przez amatorów białego szaleństwa, oraz myśliwych lubiących czytać w nigdy nie zapisanej do końca księdze tropów. Nagle odezwał się telefon w słuchawce słyszę głos kolegi Zenka i zarazem mojego bliskiego sąsiada: – Część nie obudziłem.... bo widziałem w nocy światło w twoim biurze, pewnie długo pracowałeś...? – Nie.... - już jestem na nogach, miałem trochę papierkowej roboty, ale za to dzisiaj robię sobie wolne. – – Słuchaj... to się dobrze składa bo wczoraj przy księżycu strzelałem do dużego dzika i trzeba by sprawdzić z psem... bo myślę ze dostał... Strzał z podpórki do boku, odległość ok. 70m. Mogę być za kilka minut u ciebie ? – Dobrze... - ucieszyłem się w głębi myśliwskiej duszy – ...podjeżdżaj, sprawdzimy co z tym dzikiem.. Rozsuwając nogami na boki świeży puszysty śnieg który sięgał nam miejscami prawie do kolan w kilkanaście minut dotarliśmy do kilkuhektarowego pola - nieużytku i ozimin otoczonego dookoła sosnowymi młodnikami, tudzież gęsto nasadzonymi wyrośniętymi, brzózkami będącymi efektem zalesień gruntów ornych o niskiej klasie czyli słabej jakości rolnej. Tutaj Zenek miał swoje nocne spotkanie z odyńcem. Odłożyłem Rabę przy drodze i zaczęliśmy sprawdzać miejsce zestrzału, co nie było wcale łatwe. Kolega do końca nie wiedział w którym miejscu stał dzik i jeszcze ten śnieg, zaczął padać tuz po jego strzale, a nasypało go grubo ponad 20 cm . Z relacji Zenka tuż po strzale dzik skoczył w młodnik. Myśliwy słyszał trzask łamanych gałęzi po czym wszystko nagle zamilkło. W momencie gdy zbliżył się do młodnika usłyszał kolejne trzaski. To prawdopodobnie ranny dzik , niepokojony pochodem podniósł się i ruszył dalej w gęstwinę. Zebrał w sobie na tyle siły, aby uchodząc poszukać bardziej zacisznego miejsce na dalszy odpoczynek . Wtedy Zenek zrezygnował z dalszego poszukiwania i postanowił poczekać do rana zwłaszcza, że zaczęło mocno sypać śniegiem. Puściłem moją gończą polską z otoku. Suka drżąc z podniecenia, zniecierpliwiona skoczyła ochoczo w gęstwinę, a my ruszyliśmy droga w stronę wysokiego lasu. Słońce zaczęło już przebijać złotymi promieniami przez wysokie korony sosen tworząc refleksy świetlne z biało niebieskimi czapami śniegowymi cienkich smukłych sosenek , chylących się nisko ku ziemi niczym napięte pod ciężarem pałąkowate mechanizmy katapulty, gotowe do wystrzału. Po kilku minutach słyszymy Rabę – Głosi . Głos, prowadzi w naszym kierunku. Podbiegliśmy kilkadziesiąt metrów do przesmyku i czekamy w napięciu na rozwój sytuacji. Szybki, miarowy, głęboki oddech kłuje w płucach ostrym jak szpila mroźnym powietrzem. Przez drogę mignęło kilka rudych postaci za nimi wyskoczyła Raba, która na nasz widok i sygnał gwizdka pożucia mylny sarni trop. Przywołałem ją i odwarowałem, tylko na kilka minut , niech zrozumie - sarny nie są dzisiejszym punktem naszych poszukiwań. Ruszyliśmy dalej tą sama drogą zataczając, trochę na wyczucie większy, a następnie mniejszy krąg wokół młodników. Co jakiś czas z młodnika na krótko wyskoczy Raba, wzbijając za sobą tumany białego puchu przemknie szybko pomiędzy drzewami i wraca z powrotem przeszukując kolejne miejsca i leśne uprawy. Na koniec jeszcze raz wróciliśmy pod zagajnik z którego suka wygoniła kozy . Zbliżaliśmy się do niego otwartym terenem z przeciwległej strony niż poprzednio. Stanęliśmy zmęczeni bez większej wiary na sukces poszukiwań dzisiejszego dzika, przed zieloną gęstą ścianą lukrowanego śniegiem igliwia, planując już wieczorne wyjścia do lasu zwłaszcza ze śnieg i księżyc nie pozwolą na spokojne zaleganie w ciepłych domowych pieleszach - gdy nagle z boku pojawiła się zziajana Raba. Szybko dopadła skraju młodnika i stanęła zajeżona na jego brzegu ujadając zawzięcie w stronę gęstwiny. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo – jednak jest postrzałek - Raba tak zajadle nie szczeka na trupa. Zenek pobiegł odciąć ewentualną drogę ucieczki rannemu zwierzowi , a ja w kilku skokach znalazłem się przy suce zachęcając ją do wejścia między sośninę, - jednak ta w ogóle nie reaguje na moje polecenia tylko stoi zagląda pomiędzy igliwie i ostro drze japę. Na nic moje komendy i zachęty, no cóż trzeba samemu pokazać jak to się robi. Trzymając w pogotowiu nabitą kniejówkę wchodzę ostrożnie pomiędzy pierwszy rząd iglaków, przechodzę następny i kolejny wołam sukę, która cały czas dziamoli na zewnątrz – boi się wejść czy co? Stoję i nasłuchuje, ale nie ma żadnego innego odgłosu, oprócz gromkich szczeknięć suki. Robi mi się trochę nie swojo - Sam też nic tu nie wskóram – gęstwina dookoła. Nie rozumiem też zachowania mojej gończej bez przyczyny przecież tak nie dziamie. Lepiej zabierać stąd tyłek - trochę strach mnie obleciał. Wracam wkurzony, z powrotem przed zagajnik, kucam przy niej, Ta szczeka teraz raz na mnie, to znów raz w głąb zagajnika.. Prawie na czworaka zaglądam pod rozłożyste obwisłe gałęzie i nic nie widzę . Tym czasem suka warcząc gardłowo zaczęła grzebać i wyszarpywać coś czarnego... z pod śniegu z pierwszego rzędu młodych sosenek. Dosłownie metr może dwa, przed moim nosem w zagłębieniu sosnowej uprawy zauważyłem zastygły już, szczeciniasty fragment obiektu naszych dzisiejszych poszukiwań. Nieduży wycinek, leży sobie płasko na boku, przysypany kilkucentymetrową warstwą śniegu. I do tego w miejscu obok którego dosłownie kilka metrów przechodziliśmy razem z Zenkiem. Dużo w tych naszych poszukiwaniach było przypadku, ale gdyby nie reakcja Raby dzik leżał by sobie jeszcze jakiś czas, a tak najpewniej to do zmarnowania tuszy. Dobre powiedzenie „Kocisko” - „Kto nie ma psa ten robi za psa” ale tu dodam z własnego doświadczenia i opisanej przygody - kto nie rozumie swojego psa ten wtedy też robi za psa. DB

Autor: Kocisko  godzina: 13:27
Hubbert Pies to nie maszyna a i maszyna nawala czasem. Skoro wolno myśliwcowi spartolić to tym bardziej "głupiemu stworzeniu". To tacy sami myśliwi jak my tylko lepeij biegają i głoszą:):). Przypadek na polowaniu to stały element!! Często decydujący. Poszliście z psem szukac i gdyby nie pies-na pewno byście nie znaleźli. Nie rozumiec psa????? Nie wyobrażam sobie nie rozumiec/znać swego przyjaciela. Dzięki temu zrozumieniu, zaufaniu możliwe jest skuteczne polowanie.

Autor: mariandzik  godzina: 15:08
Świetne opowiadania i przygody. Może naskrobię coś i o mojej przyjaciółce. (niestety znowu w częściach) Wega – moja przyjaciółka łowów i członek rodziny za razem. Nasza współpraca przebiegała różnie – to przez niezrozumienie, to przez moje błędy czy jej niechęć. Był październik 2004 roku, więc do rozpoczęcia samodzielnych polowań pozostało mi jeszcze 10 miesięcy, jak się później okazało. Skąd tu wytrzasnąć psa? Jako student kasy zero, oprócz tej odłożonej na broń, wpisowe itp. Chwilę później dowiedziałem się, że gładki foks łowczego spodziewa się potomstwa. Niestety pokrycie nie było „kontrolowane”. Ojcem szczeniąt był kundel z pobliskiej wsi. Decyzja była natychmiastowa. Biorę szczeniak za 1 zł, bo ponoć psa nie można dostać, a zawsze trzeba go kupić. Mnie to obojętne, ale łowczy się uparł, więc po „wybuleniu kasy” Wega była u mnie po świętach 27.12.2004r. W pierwsze pół roku nauczyłem jej karności i zacząłem wprowadzać w świat tych magicznych zapachów. Jeszcze nie polując prosiłem, aby łowczy zostawiał mi narogi ze strzelonych przez siebie dzików, abym mógł jej porobić włóczki. Bardzo to lubiła i widać było, że coś tam we krwi zostało w tej mieszance. Pierwsze odnalezione dziki nie były trudne, bo szły może 50 metrów, ale nawet jeśli widziałem, że dzik padł w szczerym polu zawsze szedłem po nią do samochodu. Dzików nazbierało się już kilka, a ja doceniłem, jak bardzo pies potrzebny jest myśliwemu. Dziki były coraz trudniejsze i nawet byłem przez kolegów proszony telefonicznie o pomoc, co też skutkowało kolejnymi sztukami na koncie Wegi, lub pudłami na koncie kolegów. Nie jest ona specjalnie cięta, zwłaszcza na żywe dziki, ale bardzo lubi pracować na postrzałkach. To mi wystarcza. Zwłaszcza w ostatnim sezonie zaczęła się rozwijać i to w tym właśnie sezonie Wega znalazła, jak do tej pory, najtrudniejszego dzika. 1.04.2010r., a więc pierwszy dzień sezonu polowań na dziki akurat w naszym kole, ponieważ w poprzednim sezonie dziki mieliśmy wykonane. Wybrałem się na całonocne polowanie w łowisko pod Lidzbarkiem Warmińskim. Całą noc dziki robiły mnie jak chciały. A to wychodziło kilka sztuk o bardzo zróżnicowanej masie, do których nie strzelałem, a to słyszałem je gdzieś w remizie, z której też mi zwiały. Wszystko bez złapania przez dziki odwiatru – po prostu takie pechowe sytuacje. W końcu nad rankiem na zejście wybrałem ambonę stojącą na ścianie starego lasu, a patrzącą na łąkę, którą niemiłosiernie buchtowały dziki. Pomyślałem, że dawno nie strzelane zajdą tu na bank.

Autor: mariandzik  godzina: 15:09
Idąc do ambony zobaczyłem od razu pojedynczą sztukę buchtująca pod jedna z nóg ambony, jakby chcąc ją przewalić i uchronić swoich schodzących z pól, ospałych młodszych kompanów. Spłoszyłem ją, ale do jasnego jeszcze ok. 1,5 godziny, więc wszystko może się zdążyć. Tuż po wejściu na ambonę słyszę, że towarzystwo zeszło nie tak jak się tego spodziewałem, bo poruszały się już starym lasem. Troszkę bez nadziei czekam. Dziki przechodzą za moimi plecami, ale tylko co, po krawędzi tego lasu. Żaden się jednak nie wychylił. Minęły mnie i nie dostały wiatru, więc jest jeszcze szansa, zwłaszcza, że zatrzymały się w miejscu, gdzie stary las łączył się z młodnikiem dębowym pod kątem prostym. Jest jeszcze dość ciemno, więc na deser w postaci dżdżownicy mogą się skusić. Chwila ciszy i widzę jak sztuka po sztuce w rogu łąki wywalają przelatki. Naliczyłem ich 12 i wszystkie były jednakowej wielkości. Wybrałem jednego stojącego idealnie do boku i po chwili padł strzał. Oczom nie wierze – na zestrzale nie ma dzika. Schodzę po niedługiej chwili z ambony i idę na zestrzał. Emocję i wzmagający się przymrozek trzęsą mnie jak cholera. NIE MA !!! Czyżby moja dość długa absencja w łowisku spowodowała, że spudłowałem? Nie wiem. Jest jeszcze szarówa, więc nie będę wchodził w młodnik i zadzwonię po żonę, aby przywiozła mi Wegę. Zanim dziewczyny przyjechały zdążyło się rozwidnić i mogłem ruszyć na poszukiwania. Wega aż trzęsła się, aby ruszyć do pracy. Zwyczajowo z podniecenia postawiła klocka zaraz po wyjściu z samochodu i ruszyła najpierw po mim tropie, aby za chwilę pokazać mi, że to nie było pudło. (Psiak ten nie idzie na zabój za dzikiem, tylko spokojnie odchodzi maks do 100 m i czeka na mnie, a jeśli już coś znalazła, to potrafi zniknąć na dłużej, ale po jakimś czasie wraca po mnie i jak tylko mnie zauważa nie podbiega bliżej, tylko stoi, a jej oczy mówią – „no… chodź. Już wiem, gdzie leży!!! RUCHY!!!” Trupa nie głosi. Kiedyś nie rozumiałem tego języka i stąd były nasze nieporozumienia). Wega charakterystycznie przytrzymała się w miejscu i ruszyła powoli dalej. Oczywiście w tym miejscu, w którym się przytrzymała znalazłem farbę i części dżdżownic potraktowanych już kwasem żołądkowym. Miejsce trafienia było już znane. Schrzaniłem. No to czeka nas niezła przeprawa pomyślałem, lunetę nastawiłem na powiększenie 2,5x i ruszyłem w bój.

Autor: mariandzik  godzina: 15:10
Wega powoli ale ciągle po właściwym tropie szła na przód. Farba na zmianę: raz bardzo obfita, a za chwilę nie było jej wcale, później znów kropelka, kilka kropli, spory kleks i znów nic. Tak powoli przeszliśmy ok. 1,5 kilometra. Dzik przekroczył dwa strumyczki, jednak nie zwiódł tym Wegi. Tuż za drugim strumyczkiem pies zaczyna zachowywać się bardziej impulsywnie i przyspiesza znacznie. Pomyślałem, że zwietrzyła sarny, ale nie słyszę, aby coś uchodziło. Wbiega w młody las sosnowy, który na dniach był przerzedzony. Staję po środku tego lasku i rozglądam się. W tym momencie 10 m ode mnie, spośród odciętych czubów sosenek, zrywa się dzik i oddala się ode mnie. Skład – ciemno w lunecie – klapka czubku – ochrzaniłem sam siebie, ale po otwarciu jej dzika już nie było. Słyszałem tylko jak Wega odprowadza dzika dalej. Za chwilę szczek ucichł, a pies wrócił do mnie zziajany. Nie dała rady go przytrzymać. Krótki odpoczynek, kilka przekleństw pod swoim adresem i ruszam dalej. Dzik przewala wąwóz zarośnięty samosiewami poutykanymi jak kolce na plecach jeża. Przedostałem się na drugą stronę, a farby coraz mniej. Wega jednak poszła po przecież ciepłym jeszcze tropie i zaraz znowu farby było więcej. Za tym dzikiem szedłem jeszcze ok. kilometra i w końcu. Wega znów ruszyła w amoku przed siebie kręcąc kółko i ustawiając się na wiatr. Sztucer już miałem gotowy do składu, a klapka oczywiście w górze (człowiek najlepiej uczy się na swoich błędach). Wega ostrożnie podchodzi do trzech świerków, których gałęzie zwisały do samej ziemi, ale tak, że nie widziałem co jest za nimi. Podeszła na 4-5 metrów do tych gałęzi i zaczyna szczekać. To sprowokowało słabego już dzika do tego, aby zaszarżować na psa. Dzik pokazał mi się na sztych, Wega odskoczyła, a kula posłana między świece skończyła tą przygodę. Piękny przelatek (którego udko Ci sprezentowałem Kocie) leżał przy murszejącym pniu zwalonej sosny, a z rany wlotowej szła para. Teraz Wega mogła się wyżyć, a ja odetchnąć po tej niełatwej przeprawie. Zaskoczyło mnie to, jak pięknie i z chęcią moja przyjaciółka szła za tym dzikiem – oby tak dalej. Pięknie jej podziękowałem i zaczęliśmy zrywać tego dzika do pierwszej drogi. Wega to mój pierwszy pies myśliwski i uczymy się łowiectwa razem. Teraz już wiem jakie zachowanie co oznacza i rozumiemy się dobrze. Podczas naszej wspólnej tułaczki nauczyłem się tylko tego, że pies zawsze ma rację, nawet jeśli nasz rozsądek podpowiada, żeby iść w zupełnie inną stronę od tej, w którą ciągnie pies. Do tej pory ma na koncie 14 odnalezionych dzików, dwa w tym roku.

Autor: mariandzik  godzina: 15:15
FINAŁ (media.lowiecki.pl/zdjecia/wyswietl.php?nr=237798&dszer=1053&dwys=790&nocount=)

Autor: doktor nieludzki  godzina: 15:22
też nie jestem podkładaczem,,, było to kilka lat temu, piękna polska jesień, Hubert w moim kole, na dodatek w moim terenie, więc zaprosiłem kolegę - szczęśliwego posiadacza młodej WNK na koguty. Trochę sobie z moją Filką przeszkadzały na początku, potem chodzilismy dalej od siebie, były pierwsze stójki, strzały i aporty :) więc w wyśmienitych nastrojach pojechaliśmy na zbiórkę, a tam pokot i ognisko. Była kiełbasa i boczek z rusztu, był dziczek pieczony, żurek i pyszny wiejski-twardy chleb. i napitek był - bo żony i dzieci po łowców przyjechały. Ale my we trzech gożałki ani grama, Maciek ma odstrzał i chęć zapolować jeszcze wieczorem na dzika i kozę. Więc opuściliśmy biesiadę i pojechaliśmy na kukurydze. był to dość spory łan, z 300ha z wcinającym się w środek ścierniskiem po owsie. i ja na zwyżce na skraju tego ścierniska usiadłem z moim drylem.reszta na ścianie południowej - od rzeczki, czyli w kierunku gdzie zwierzyna zwykła wieczorem wychodzić. idąc na drabinę na ściernisku widziałem ślady buhtowania, jest nieźle myślę.Posiedziałem z pół godzinki i słyszą "bach" łamie się kukurydza, gęsia skórka i lornetka do oczu, po chwili widzę jak się rusza kukurydza i słyszę kolejne "bach". wiec wiem - są dziki!! i tak sobie siedzieliśmy - ja na górze, a one na dole w kukurydzy, nie słyszałem nic, żadnych kwików, szumu, tylko łamanie kukurydzy.Zacząło zmierzchać, padł strzał, ale ja dalej słyszę łamanie.Więc to nie "moje" dziki wyszły!! okazało się że padła koza.Było już dobrze szaro gdy na brzegu ścierniska zobaczyłem plamę - jest!!lornetka do oczu - dzik, spokojnie sobie buhtuje, chwyciłem dryla i w mojej poczciwej 4x32 Jena próbuję czarnuszka zlokalizować. A tu rozczarowanie - nie widzę!! coś majaczy, jakby to ale nie jestem pewien, jeszcze raz lornetka - jest dzik, potem luneta- jest blizej nieokreślona plama, cholera!! nerwy mam jak postronki - napięte do granic możliwości, oczy chcę wypatrzyć ale to za mało by strzelić.Pozostaje modlitwa.. :) św. Hubercie a może by tak bliżej, byłoby może łatwiej...znowu lornetka i widzę jak dzik skręca i powoli zaczyna iść w moim kierunku, więc znów dryl, luneta, jest plama, ruszyła się - więc w końcu go widzę!! pionowa belka na komorę i miękko na spust...buum...blask mnie oślepił ale słyszę jak dzik uchodzi w kierunku przeciwnej ściany pola kukurydzy i wpada w nią łamiąc głośno, robi masę hałasu, po chwili wszystko cichnie. siedzę i myślę - dostał, dobiegł do kukurydzy "martwy" dlatego tyle huku narobił, spisał testament i lezy :) (taaa jaasne) nie mogłem się doczekać na resztę - patroszyli kozę, w koncu jest telefon, gdzie jesteś i do czego strzelałeś?? mówię podjedźcie strzelałem do dzika, mieli terenówkę więc po ściernisku do mnie podjechali, krótkie opowieści, gratulacje dla gościa - strzelca kozy i decyduję że nie szukamy zestrzału tylko od razu idziemy na brzeg kukurydzy, tam znajdziemy farbę a po niej dzika.... (pewnie niektórzy myślą gdzie jest jakiś pies w tych gryzmołach? były wyżły na początku, będą jeszcze psy na końcu ) plan dobry, zdjąłem lunetę, latarki i szukamy. na brzegu farby nie ma, wchodzę w drugi rządek i w końcu mam!!ale coś mało, i kukurydza połamana...wtedy już wiedziałem że nie jest dobrze...kilka dzików już miałem i z karabinem się lubiłem, znałem jego plusy i minusy, i znałem kulkę. wiedziałem jak mierzyłem i wiedziałem że farba powinna być...chłopaki do mnie doszli, krótka wymiana zdań - było już całkiem ciemno, gorąca krew Maćka zdecydowała - idziemy!! no więc ruszyliśmy tropem...farby niewiele, kukurydza połamana, uszliśmy z 30 m i usłyszałem jak przed nami kukurydza ożyła...wszystkie włosy na głowie mi stanęły a krew odpłynęła do nóg, potem wróciła do głowy i wtedy dopiero do mnie dotarło...ciemna noc, środek kukurydzy, ranny dzik i my mierzący w świetle latarek w zieloną ścianę...powolutku się wycofaliśmy i już na brzegu bezpiecznie wyjąłem telefon i wykręciłem numer do Henia - okazało się że ucztuje po Hubercie i nie będzie w stanie rano przyjechać - najpierw musi wolty z krwi przegonić - więc dopiero koło południa. no tak ,ale ja muszę do pracy na 8! więc wybieram numer do Grzesia, i tu się udaje!! umawiamy się skoro świt. Podczas tej rozmowy przeżywamy jeszcze jeden alarm, bo dzik podenerwowany naszym głośnym zachowaniem ruszył się jeszcze w kukurydzy, co zabrzmiało w nocnej ciszy groźnie.Maciek był niepocieszony że nie będzie mógł w całej akcji do końca uczestniczyć, ale obowiązki zawodowe nie pozwoliły mu zostać. Spać nie mogłem klnąc w duchu na siebie i lunetę, solennie sobie obiecując że następnym razem nie strzelę, jakoś doczekałem świtu podjechaliśmy z Grzesiem na ściernisko, on zapalił a ja mówiłem. Zapytał w końcu - jaki ten dzik?? mówię - raczej większy jak mniejszy...wiesz wyszedł sam, była szarówka...podkładacz podjął decyzję, bierze na razie jednego jaga - tropowca, jak będzie źle, ma w odwodzie drugiego...idziemy na zaznaczone miejsce gdzie dzik wpadł do kukurydzy, ja mam dryla Grześ otok, piesek mały czarny, wesoły i spokojny! nigdy wcześniej ani nigdy potem nie widziałem takiego jagdteriera...podszedł, powąchał i ochoczo pociągnął nas w gąszcz...idzie jak po sznurku z nosem przy ziemi, a my zanim przeciskając się przez dorodną - ponad dwumetrową kukurydzę, on ma łatwiej, mieści się między łodygami, my musimy łamać, mijamy ze 3 połamane kompletnie kilkumetrowe place, czujemy już dzika, a pies skręca w lewo, patrzymy na siebie, dość długo to już trwa, a nam się wydaje że pies idzie źle - bo przecież tam "śmierdziało" bardziej!! wchodzimy na kolejny wydeptany plac, odruchowo oglądam się na prawo w chwili jak pies zmienia kierunek i w rządku widzę podnoszącego się dzika, błyskawiczny skład i pada strzał, w tym samym czasie Grześ odpina karabinek i mała czarna pijawa wisi na portkach kabana piszącego testament, adrenalina opada, podchodzimy oglądamy...wczorajszy strzał trochę za nisko - biegi i mostek, dzisiejszego brak!!żadnej farby, dziury, w końcu Grześ stwierdził że dzik po nocy umarł ze strach :) bo ja go nie trafiłem - w końcu dziure po brenece byśmy znaleźli. pozostało najlepsze, patroszenie i wyciągnięcie go na czyste. Jak się okazało miał 118kg, ale oręż maleńki- typowy "kukuryźnik", poszedł na imprezę w kole, co pozwoliło mi go oskórować i wydobyć z mózgu moją brenekę :) jak się okazało strzał za ucho pod włos, breneka została na czole - tylko od tej drugiej strony Potem się dowiedziałem że piesek miał wtedy 11 m-cy!! potem wypracował jeszcze kilka postrzałków i został sprzedany myśliwemu polującemu w kole z dobrym stanie zwierza za grubą kasę - spełnia się tam ponoć dobrze bez psa - nie polowanie...mam nadzieję że nie przydługo....

Autor: Kocisko  godzina: 16:28
Pięknie doktorze:):):) Ale jakes już posmakował 'chleba podkładaczy" to będzie cięzko Ci zrezygnować z tego. moze dziś jeszcze o tym nie wiesz, może skryło sie to w Tobie ale któregoś dnia da znac........... Tylko pamiętaj wtedy ze to takie łowy gdzie nie tylko ty masz prawo do duszy zwierza ale i on ma prawo do Twojej oraz psów...........................

Autor: DRWAL35  godzina: 20:08
Mój jamnik też na polowaniu a właściwie przy dochodzeniu postrzałka padł z broni a Hultaj dostał kawałkiem płaszcza z czeskiego pocisku jak stanowił w młodniku ranną łanię ale to wina zakrzaczenia. Kolega chcąc dobić łanię w wysoki kark (tyle widać było) strzelił a pocisk rozbijając się o korony młodych sosen ugodził Hultaja w żebra łani podciął krtań a jej ciele ranił w ścięgno tylnego badyla. Hultaj przypłacił to zapaleniem otrzewnej ale udało mi się uratować przyjaciela. Ryzyko utraty psa na polowaniu wydaje się być dosyć duże np dzik też Hultajowi udo potargał. Zagrożeń jest wiele wiele więcej.