Środa
31.05.2006
nr 151 (0304 )
ISSN 1734-6827
Listy do redakcji
Obejrzyj Ostoję! autor: jani
Mówić nie jest łatwo, a pisać jeszcze trudniej.
I nie ma tak, że ktoś weźmie długopis do ręki i napisze. Wziął i napisał.
Czytają to ludzie, niektórzy nawet wierzą, że tak musi być! No bo przecież napisane!
Jeszcze gorzej, gdy do dużej rzeszy odbiorców dociera obraz. I gdy on jest skrzywiony.

Z badań opinii publicznej (na czyje zlecenie?) dowiadujemy się, że telewizyjny program "Ostoja" oglądało w każdym z zimowych miesięcy 2 mln widzów. Ilu z nich wiedziało, co ogląda, pozostanie tajemnicą. Niedzielny poranek nie sprzyja natężeniu uwagi i rozumieniu. Jeśli nie pomaga w tym rzecz i słowo, treść rozmywa się lub zostaje przyjęta, jak w przypadku "Ostoi", jako sielski obrazek. Ot, coś jak jesienny Chełmoński.
Brak nam w szeroko dostępnej telewizji programu łowieckiego, bo "Ostoja" nim nie jest.

Prześledźmy kwietniowe wydanie przyrodniczo-kulinarnego magazynu TVP 2. Dominującym motywem przewijającym się w ciągu kilkunastu minut programu są krajobrazy: ładnie ujęte łąki, wodne rozlewiska i wiosenne przeloty ptactwa. Przepiękna fotografia gniazdującej gęgawy, jako chyba jedyny ściśle myśliwski obrazek, musi zadowolić oczekiwania widza. Prócz gęsi, pewnie zdrowej, tematy były jeszcze cztery.

Ponieważ zbliżały się święta (program był nadany 9.04.2006r.), obligatoryjnie wystąpiły pisanki, trzeba przyznać, z motywami myśliwskimi. Niech będzie, folklor komponuje się jakoś z agroturystyką, można tu podczepić polowanie.

Drugi temat to ładnie opowiedziana historia reintrodukcji bobra poparta liczbami, informacja o znanej fermie bobrzej w Popielnie i nieprawdziwe wytłumaczenie, dlaczego myśliwi nie chcą na nie polować.
Warunkiem bowiem polowania jest wprowadzenie bobra na listę zwierząt łownych, a to wiąże się z przejęciem od Państwa odpowiedzialności za szkody. Dziś za szkody odpowiada Skarb Państwa – instytucja, która chętniej weźmie, niż da. Więc odszkodowań nie ma. Koła łowieckie płaciłyby je w milionach. I nic tu nie ma do rzeczy infantylna przyjaźń do tych zwierzątek. Nie wolno imputować myśliwym skłonności samobójczych. I bez bobrów wiele kół ma widmo bankructwa przed oczami!

Trzeci, efektowny wątek to myślistwo z ogary. Znów w sielskich krajobrazach widoczki jak z czasów Królestwa Polskiego, gdy w magnackich latyfundiach roznosiło się psów granie. Wiem, bo polowałem z Myśliwym, którego Rodzina przez czterysta lat miała łowy od Litwy po Kurlandię. Czy to ma przekonać tych kilka milionów widzów, że dzisiejszy Kowalski – myśliwy ugania konno ze złają gończych po polach za zającami? I depcze żyto?

Na koniec stały odcinek "Ostoi" – Kuchnia myśliwska.
Patriarchalny Pan Doktor obiecuje zaskoczyć widza "w miły i sympatyczny sposób krotochwilą pasztetową". Do końca czekamy na pointę, po drodze niesmacząc się zachętą do udziału dzieci w obsłudze katowskiego noża pomocnika Mistrza. Opowieść jest długa, niezręczna, wszystko: tłuszcz, mięso i przyprawy jest "nasze", sos sympatyczny a mus pasztetowy miły. Krotochwila to kanapka a'la tort orzechowy! Bardzo śmieszne.

Całość programu przypomina kalendarz familijny z XIX wieku, wprowadza w błąd niezorientowanych i udaje, że łowiectwo jest zupełnie czymś innym, niż jest! Wydaje się, że audycja przeznaczona jest dla „sympatycznych”, podtatusiałych ekologów, miast zagrzmieć jak tuby i bębny strażackiej orkiestry w marszu przez rynek miasteczka.
Niech się zadziwią i otworzą gęby adwersarze!

O języku i innych dziwach Ostoi napiszę następny list.

A do wszystkich Kolegów myśliwych rozmiłowanych w łowach i języku łowieckim wołam z łąk nad Bzurą w środku Polski:
Nie tulić głowy w ramiona!