Wtorek
27.06.2006
nr 178 (0331 )
ISSN 1734-6827
Listy do redakcji
Nadlufka? autor: jani
Rozróżnienie kilkudziesięciu nazw broni myśliwskiej niejednemu znawcy spędza sen z oczu. Bo jak nie zbłądzić w gęstwinie ponad sześćdziesięciu określeń pospolitej niegdyś strzelby?

Wszystko wywiodło się z angielskiej, jakby to powiedział popularny z telewizyjnego show: Europa da się lubić, strażak Kevin, elitarnej dubeltówki o poziomym układzie luf. Kolbę też musiała mieć angielską, czyli z prostą szyjką. Na kontynencie, gdy sfrustrowanym strzelcom znudziło się pukać do ptaszków a wymyślili strzelectwo sportowe i rzutki, szybko zorientowano się w przewadze innego układu luf, niż poziomy. I choć byłem świadkiem triumfu tradycji nad wynalazkami na myśliwskiej strzelnicy, a było to ćwierć wieku temu w dogrywce między toruńską dubeltówką
a leszczyńskim bokiem na Mistrzostwach Polski w Poznaniu, jednak dziś trudno byłoby natrafić na strzelca – sportowca z ekskluzywną, angielską strzelbą. Wygrał pionowy układ luf. Jak się zwał, tak się zwał, byle się dobrze miał – mówi ludowe przysłowie. Właśnie – jak się zwał?

Ta strzelba bok się nazywa. Stworzyli taki układ dwóch luf konstruktorzy, dla których nie było prawd jedynie słusznych. Stało się to, jak wszystkie genialne wynalazki, przypadkiem. Mistrz popatrzył na leżące na stole lufy dubeltówki i doznał olśnienia. Jeśli odwrócić je bokiem, zajmują mniej miejsca.

Teraz poważnie – układ pionowy rzeczywiście daje większe pole widzenia strzelcowi. Nie był to jedyny argument przemawiający za zmianą konstrukcji broni, ważniejsze pewnie były względy balistyczne, jednak nie będziemy się tu nimi zajmować. Dla nas istotna jest sprawa nazwy. Jest rzecz – musi być nazwa.

Czasy były takie, że przestała wystarczać flinta, fuzja, a potem strzelba dla określenia rodzaju myśliwskiej broni palnej. Zaczęła się ona różnicować: zmieniały się kalibry, pojawiła się lufa gwintowana, z której strzelano już wyłącznie kulą, do pojedynczej lufy przylutowano drugą, ale na razie obok. I taką broń, z dwiema lufami ułożonymi płasko, dziś mówimy również: horyzontalnie, nazwano dubeltówką. Miała dubeltówka różne kolby, przydatki na tych kolbach, kurki zewnętrzne
a potem się one schowały w baskili, ale jej schemat pozostał niezmienny: dwie lufy obok siebie, prawa
i lewa. Nazwa też pozostała niezmieniona do czasu, gdy genialny rusznikarz krzyknął swoje „Eureka”! Powstała nowa rzecz, więc konsekwentnie musiała zostać ochrzczona, ale w każdym kraju inaczej. Niemcy nazwali ją Bockflinte, Anglicy – over-and-under shotguns, a Polacy nijak.
A nie, przepraszam, Polacy wymyślili pięć nazw, ale wszystkie z błędami: bock, „bock”, Bock, „Bock”, Bok. Miłośnik rozrywek umysłowych szybko skonstatuje, że w wykazie zabrakło już tylko jednej, właśnie tej poprawnej: bok.

Ale to byłoby za proste, wszak mamy melodię do komplikowania rzeczy zwykłych. Choć myśliwi mówią, myśląc o dwulufowej broni z pionowym układem luf, na tę właśnie strzelbę mówią: bok, znaleźli się „wynalazcy”, co nie spali, aż wymyślili. Pierwszy zamieścił neologizm „nadlufka” Stanisław Hoppe
w Polskim języku łowieckim (PWRiL W-wa 1980 i wcześniejsze): „...rozróżniamy układ luf poziomy lub pionowy. Broń drugiego typu to nadlufka”. W Słowniku języka łowieckiego tegoż autora (PWN Warszawa 1970 i wcześniejsze) hasło powtórzono: bok p. broń myśliwska (1) – poprawnie: nadlufka. Oraz pod hasłem nadlufka: p. broń myśliwska (1): W ostatnich latach prawie wszystkie poważniejsze firmy rusznikarskie przystąpiły do produkcji nadlufek z wymiennymi lufami. Łow. Pol. 1964, 19 s. 11.

Po nim zamieścili niezręczne określenie inni autorzy słowników, często zmieniając „poprawnie” na „albo” lub „inaczej”. I tak nadlufka żyje sobie swoim własnym życiem słownikowym, a myśliwi
i zawodnicy na osi i kręgu strzelają z boków. Czasem tylko, gdy ktoś sprzedaje wysłużoną strzelbinę, to dla podniesienia jej wirtualnej wartości wymyśla w ogłoszeniu z niemiecka brzmiącą, niepoprawną nazwę. Któryś myśliwski sklep oferuje nawet „bocki”!!! Pięć przykładów takich pomysłów podałem wyżej. Strzeżmy się ich!

Neologizm „nadlufka” w zasadzie nie przyjął się. Poza kilkoma słownikami, które odnotowują jego istnienie, chyba z obawy autorów, by nie zostać posądzonym o brak dostatecznego rozpoznania językowego, nie jest używany we współczesnej literaturze łowieckiej, w materiałach prasowych, ani nawet w ogłoszeniach. W ostatnim przypadku może trochę szkoda, i jest to jedyny moment żalu,
bo w nadlufce, teoretycznie, nie da się łatwo zrobić błędu ortograficznego, od których aż się roi
w inseratach. Nie słyszałem również w ubiegłym półwieczu, by ktoś w polu, kniei i na strzelnicy natrętnie i do bólu, jak mówią młodsi, posługiwał się nadlufką. Bokiem tak, więc nadlufce staję bokiem (okoniem).

Jest jeszcze jeden argument, może mniej spektakularny, bo dostępny mniejszej liczbie myśliwych. Ci, co jeżdżą na safari, by położyć bawołu lub nosorożca, zaopatrują się w ekspresy, ostatnio również
o pionowym ustawieniu luf. Taka broń nazywa się ekspres-bok i śmiesznie, acz niepoprawnie brzmiałby (brzmiałaby?) ekspres-nadlufka. To tak, jak lansowana gdzie indziej jeleń łania zamiast łania jelenia. To się nie przyjęło, bo się przyjąć nie mogło! Mój opór dla „nadlufki”, wymyślonej jako synonim boka, bierze się z dwóch przyczyn.

Pierwsza to, mimo pozornej poprawności słowotwórczej, obcość brzmienia. Funkcjonują, prawda,
w języku łowieckim terminy zbudowane na podobnym wzorze, np. nadoczniak, bo nie może być podoczniaka, ale język polski odrzucił zbitki typu: nadburmistrz, nadporucznik. Ostatecznym kryterium rozsądzającym o przyjęciu lub nie danego słowa będzie więc jego adaptacja do celów łowieckich. Obciążanie pamięci jeszcze jednym, zbędnym, zda się, słowem jest nieekonomiczne i bezzasadne, mając i tak ich do zapamiętania ponad kopę. W przypadku nadoczniaka rzecz ma się odwrotnie: nie ma wyboru. I to jest druga, zdaje mi się, najważniejsza przyczyna. Z technicznego punktu widzenia druga lufa w boku umieszczona jest pod zasadniczą, pierwszą rurą. Inaczej by wystawała w górę przeszkadzając w celowaniu. Dlatego przecież zmieniono baskilę, ustawiając ją także pionowo. Z tej więc racji bardziej uzasadniona byłaby nazwa podlufka, tylko, na Boga, po co nam tyle nazw?

Pamiętajmy, że z ćwierci setki nazw zająca pozostały w użyciu dwie: kot i szarak. Reszta wyginęła razem z zającami. Nadlufka podzieliła los wacho, kopyr i wytrzeszczaków, choć nie mogła poszczycić się tak długim jak one żywotem. Bok przeżył napór odnowicieli. A że to po polsku znaczy akurat zgodnie z potrzebami i jest powszechnie zrozumiałe, więc pewnie tu należy upatrywać sukcesu nazewniczego. Berliński rusznikarz i konstruktor, Otto Bock, którego największą zasługą było opracowanie w 1905 roku naboju w kalibrze 9.3 x 62, nie przewidział zapewne, że jego nazwisko przejdzie do historii i utrwali się w powszechnym użyciu bardziej może, niż takich sław, jak Winchester czy Remington, a dorówna Coltowi. Bowiem nic tak nie nobilituje wynalazcy i wynalazku, jak przyjęcie się w języku nazwiska jako pojęcia jednoznacznego z wynalazkiem. Niewiele jest takich zdarzeń
w słowotwórstwie. Wspomniany już kolt, nieco późniejszy, używany szczególnie w Rosji nagan (kałasza zna cały świat) lub w innej dziedzinie luksusowy pulman. Moja babcia czyściła jeszcze buty globinem, ale ta nazwa wywiodła się nie od nazwiska, lecz nazwy firmy produkującej pastę.

Sukces nazewniczy boka pochodzi pewnie, całkiem przypadkowo, ze zbieżności niemieckiego nazwiska z polskim słowem oznaczającym taki właśnie układ luf. Bok to bok, Herr Bock!

Tak się przyjęło i darz bór!