![]() |
Środa
22.11.2017nr 326 (4497 ) ISSN 1734-6827
Pojęcie "zawłaszczenia tuszy dzika” powinno być bardzo dobrze znane Andrzejowi Barczukowi, który polowania i strzelenia przez siebie dzika nie ujawnił w książce ewidencji myśliwych na polowaniu indywidualnym. Dopiero po kilku dniach, w wyniku wypłynięcia sprawy na światło dzienne, zalegalizował dzika dokonując wpisu antydatowanego na kilka dni do tyłu, podczas gdy w książce widniały już wpisy innych myśliwych polujących po dacie pozyskania dzika przez prezesa. Mimo, że sytuacja ta miała miejsce prawie rok temu, to prezes i członek Okręgowej Rady Łowieckiej Andrzej Barczuk nie poniósł żadnych konsekwencji, co przez myśliwych mających świadomość wydalania z PZŁ za o wiele mniejsze przewinienia wywołuje opinię, że władze PZŁ najwyraźniej go chronią, ze względu na jego status i nieformalne kontakty z osobami wpływowymi w PZŁ. Faktem jest, że Andrzej Barczuk dość często polował indywidualne w towarzystwie łowieckich VIP-ów, w tym zastępcy Głównego Rzecznika Dyscyplinarnego PZŁ Marka Czmielewskiego. Jak twierdzą myśliwi oraz działacze okręgu, z którymi udało mi się na ten temat porozmawiać, prezes czuje się bezkarny, będąc wspieranym przez grupą myśliwych, w tym krewnych. Przysłuchując się wielu rozprawom sądowym i uczestnicząc w wielu postępowaniach dyscyplinarnych nie sposób nie zauważyć, że katalog oskarżeń myśliwych, których zarząd chce pozbyć się z koła jest stały i bardzo ubogi: polowanie bez wymaganego wpisu lub odbywanie polowania w innym niż wpisane miejscu, co stworzyło straszne wręcz zagrożenie dla zdrowia i życia innych myśliwych. Zastanawiającym jest, że sprawa Jerzego Walczuka toczy się o zawłaszczenie tuszy, a wszyscy świadkowie oskarżenia skupili się na udowadnianiu, że wykonywał polowanie nielegalnie. Zarzuty nielegalnego wykonywania polowania polegającego na rzekomym braku wpisu do książki ewidencji myśliwych na polowaniu indywidualnym, a następnie samowolnym zabraniu dzika na użytek własny były już przedmiotem postępowania prokuratorskiego. Prokurator umorzył postępowanie bowiem w książce ewidencji widniały wymagane wpisy dokonane przez aktualnie oskarżanego, a zarzut rzekomego zawłaszczenia najwyraźniej nie brzmiał wiarygodnie wobec ilości szczegółowo ustalonych okoliczności min. faktu zapłaty za tuszę ściśle obliczonej kwoty. Zarząd Koła nr 86 „Szpak” w Woli Uhruskiej wykazał najwyższe zaangażowanie w pogrążenie Jerzego Walczuka. W drodze licznych skarg, doniesień i ogromu starań doprowadzono do złożenia przez policję aktu oskarżenia o rzekome zawłaszczenie tuszy dzika. Rolę oskarżyciela przyjął osobiście prezes Andrzej Barczuk, koło ustanowiło pełnomocnikiem profesjonalnego adwokata Tomasza Otkałę tak więc nie szczędzi czasu ani pieniędzy byłe doprowadzić do pogrążenia członka koła. Prezes o swoim niewykazaniu dzika i polowaniu bez wpisu, dzięki sprzyjaniu władz PZŁ, chyba najwyraźniej już zapomniał, ale innych ściga z całą surowością. Obwinionego Jerzego Walczuka broni doświadczony w tematyce łowieckiej mec. Wojciech Wownysz znany min. za sprawą uchylenia przez Trybunał Konstytucyjny zapisów dotyczących postępowań dyscyplinarnych w ustawie Prawo Łowieckie. Na kanwie tego procesu nawet najmniej zorientowany obserwator nie może oprzeć się refleksji, że gospodarka łowiecka to splot bałaganu, braku procedur, nieodpowiedzialność i sobiepaństwo. Bo jaki wniosek można wysunąć słuchając, że w kole „Szpak” klucz do chłodni jest ogólnodostępny i może tam wejść każdy nawet nosiciel ASF, waga zwierzyny oceniana jest „po uważaniu” czyli na oko, a procedury rozliczeń nie precyzyjne i pozostawiające wielką swobodę kilku osobom. To wszystko wiadomo z zeznań świadków. Skup zwierzyny prowadzi bratanek prezesa w sposób oczywisty zainteresowanego, aby właśnie do bratanka dostarczano jak najwięcej tusz zwierzyny. Zastrzeżeń do prowadzenia gospodarki łowieckiej przez Koło Łowieckie nr 86 w Uhrusku jest mnóstwo i postaramy się je naszym czytelnikom przedstawić choćby dla celów prewencyjnych czy edukacyjnych. Jak oceni sąd we Włodawie sprawę Jerzego Walczuka, oponenta aktualnego zarządu, a do niedawna członka komisji rewizyjnej koła i byłego bliskiego przyjaciela prezesa Andrzeja Barczuka, okaże się niebawem. Dodatkowej oliwy do ognia niesnaskom w tym kole dolał fakt, własnoręcznych skreśleń sekretarza zarządu w piśmie skierowanym przez jednego z członków do koła, żeby wyglądało, że jego autor chce „skreślenie na własną prośbę”, podczas gdy zainteresowany chciał się urlopować na pewien okres czasu, a pismo w tej sprawie zredagował po prostu niezbyt udolnie. Do zwalczania opozycji prezesowi, członkowi Okręgowej Rady Łowieckiej najwyraźniej nie wystarcza kreślenie przez członków zarządu niewygodnych stwierdzeń w otrzymanych pismach i wykorzystywania tych dokumentów za autentyczne, bowiem sięga po kolejny oręż czyli oskarżania przed sądami powszechnymi. Sprawy będące powodem donosów są zazwyczaj wielce naciągane lub wręcz spreparowane na potrzeby pogrążenia niepokornego członka. Przy czym niepokorny to taki, który wykaże niezasadne wydatki z kasy koła lub łamanie prawa przez łowieckiego działacza lub jego pupila. Mimo, że prezes Andrzej Barczuk pełni publiczną funkcję w tym procesie, zapytaliśmy z grzeczności, czy wyraża zgodę na publikację wizerunku. Nie wyraził zgody, a my z uprzejmości wizerunek zakryliśmy. Zapraszam do krótkiej relacji z przebiegu rozprawy i zeznań świadków wskazanych przez koło. |