DZIENNIK
Redaktorzy
   Felietony
   Reportaże
   Wywiady
   Sprawozdania
Opowiadania
   Polowania
   Opowiadania
Otwarta trybuna
Na gorąco
Humor
PORTAL
Forum
   Problemy
   Hyde Park
   Wiedza
   Akcesoria
   Strzelectwo
   Psy
   Kuchnia
Prawo
   Pytania
   Ustawa
   Statut
Strzelectwo
   Prawo
   Ciekawostki
   Szkolenie
   Zarządzenia PZŁ
   Przystrzelanie
   Strzelnice
   Konkurencje
   Wawrzyny
   Liga strzelecka
   Amunicja
   Optyka
   Arch. wyników
   Terminarze
Polowania
   Król 2011
   Król 2010
   Król 2009
   Król 2008
   Król 2007
   Król 2006
   Król 2005
   Król 2004
   Król 2003
Imprezy
   Ośno/Słubice '10
   Osie '10
   Ośno/Słubice '09
   Ciechanowiec '08
   Mirosławice '08
   Mirosławice '07
   Nowogard '07
   Sieraków W. '06
   Mirosławice '06
   Osie '06
   Sarnowice '05
   Wojcieszyce '05
   Sobótka '04
   Glinki '04
Tradycja
   Zwyczaje
   Sygnały
   Mundur
   Cer. sztandar.
Ogłoszenia
   Broń
   Optyka
   Psy
Galeria
Pogoda
Księżyc
Kulinaria
Kynologia
Szukaj
autor: mag.wal29-11-2010
Moje pierwsze doświadczenie polowania

Miałam towarzyszyć Michałowi w polowaniu. Już od dawna nie mogłam doczekać się tego momentu. I wreszcie, pojadę z nim na rogacze! Zaplanowaliśmy wstać o 3 rano.

O 2:30 obudził mnie dźwięk alarmu i zupełnie nie wiedziałam, o co chodzi i dlaczego mam wstać, przecież na dworze jest ciemno i chyba nie idę dziś do pracy. Ach polowanie! Michał jeszcze smacznie spał. Nieprzytomnie dotarłam do łazienki, aby umyć twarz zimną wodą na przebudzenie, ale mnie przydałoby się raczej całe wiadro lodowatej wody na głowę, a nie tylko mycie twarzy. Nie myłam się zbyt dokładnie, bo to ponoć mogłoby przynieść pecha na polowaniu. Oj jak ciężko! Ubieram się jednak szybko i budzę Michała.

Gotowi wychodzimy z domu. Jeszcze nie przebudziłam się na dobre, tak bardzo chciałam pojechać na polowanie, a teraz z ledwością siedzę w miarę prosto w aucie. Jest 3:00, jedziemy, ciemno z każdej strony, mijamy miasteczko, wsie. Przy książce mamy spotkać się z Jackiem. Po drodze z wrażenia wydaje mi się, że każdy wystający korzeń, krzak to rogacz lub dzik – oszaleję! Spokojnie Magdaleno mówię do siebie w myślach, przecież one nie będą czekały na ciebie przy drodze. Toby się Michał uśmiał. Oddycham głęboko...

Jesteśmy przy książce. Wreszcie wiem, jak wygląda, owa tajemnicza dla mnie książka, pewnie to zabawne, ale wcześniej jakoś nie mogłam sobie wyobrazić skąd ona się bierze.
No, więc wpis i hej! W zasadzie widziałam ją tylko przez szybę auta, jednak już nie jest taka tajemnicza.

3:15, na niebie widać różnobarwne smugi światła od leniwie budzącego się za horyzontem słońca.
Zostawiamy Jacka na obwodzie, a my jedziemy na inny. Wszystko jest dla mnie tajemnicze, nowe, mam wrażenie, że przeniosłam się do innego świata, trochę kreci mi się w głowie.

Już wschodzi słońce, Michał nasłuchuje, to ja też. Ruszamy w pole, tam gdzie słychać rogacza. Ptaki śpiewają cudnie, świat nie do wiary! Idziemy, Michał pierwszy, ja za nim, staram się zwracać uwagę na wszystko i wszystko dostrzegać. Chyba mi jednak nie wychodzi. Michał odwraca się do mnie i upomina: "Kochanie, musisz chodzić ciszej".

I jak mam tu widzieć zwierzynę i te wszystkie cuda dookoła, skoro teraz skupiam się na krokach i na tym jak by tu chodzić ciszej, więc próbuję usłyszeć swoje kroki, a raczej właśnie ich nie słyszeć, jakby co, uważam też, aby nie ocierać nogi o nogę idę wiec nienaturalnie rozkraczona. Idziemy przy zbożu, czuję zapach jakiegoś środka ochrony roślin, który dominuje moje wszystkie doznania węchowe, fuj, okropność! I jak tu wyczuć zwierza!?

To jednak jeszcze nic, za moment kolejna niespodzianka – otóż dopadają nas wygłodniałe komary. Staram się być cierpliwa, w końcu one też chcą zapolować. Nie mogę się odganiać, bo zobaczą to zwierzaki, a już na pewno kozioł, do którego się skradamy, a raczej Michał się skrada a ja uczę się skradać. Więc nic nie robię, tylko głowę owijam szalem. Teraz to jest dopiero polowanie, nic nie widzę, nic nie słyszę, staram się podnosić nogi, nie szeleścić i nie oddychać, podjadają mnie komary i jest takie polowanie, że hej!

Rogacz niestety schował się, więc wracamy. Wchodzimy jeszcze w młode zboże, aby się rozejrzeć, stoimy i nasłuchujemy. I nagle niedaleko słyszę tętent racic, przeszywa mnie silny dreszcz podniecenia, czuję się jak w jurajskim parku. Rogacz przebiegł niedaleko nas, ledwie go widziałam, wrażenie jednak było niesamowite. Jedziemy na inny obwód, tu przynajmniej nie ma komarów.

Idziemy drogą przy lesie i dochodzimy do ambony. Wszędzie dojrzewające zboża i wysokie trawy, więc wchodzimy na ambonę i rozglądamy się, czy widać rogacze. Uwielbiam to słowo: rogacze, jest w nim coś podniecającego!

Słońce wchodzi coraz wyżej. Widzę, jak jedna koza idzie w naszą stronę, co chwilę znikając w nierównym polu zboża. Zatrzymuje się patrzy w naszą stronę, obserwuję ją, jest piękna. Chwilę później, daleko biegną dwa rogacze, widać je dopiero przez lornetkę. Chłonna wrażeń wychylam się z ambony, jednak doświadczony myśliwy Michał napomina mnie bym tego nie robiła, bo one nas zobaczą. No tak, wyliczam w myślach: chodzić powoli, cicho, podnosić nogi, nie odganiać się od komarów, nie wykonywać gwałtownych ruchów i nie wychylać się z ambony, ach polowanie! Mam ze sobą aparat, w tej sytuacji jednak nawet nie myślę robić zdjęć, gdyż obiektyw przy wysuwaniu wydaje pewien specyficzny dźwięk, a przecież nie chcę spłoszyć rogaczy! Ach jak to cudnie brzmi – rogacze!

Słońce jest już wysoko, rogacze znikają nam z oczu, jak zaczarowane. Jestem przekonana, że w końcu swoje wiedzą, że w tych zaroślach, krzakach, zbożach i budowlach, co zwą je ambonami siedzą myśliwi i nie raz się pewnie oblizują ze smakiem.

Idziemy przez zboże, nasuwa mi się skojarzenie z "Sonetami krymskimi" Mickiewicza:,
„ Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi…”
Tylko, że nasz ocean jest mokry poranną rosą. Idziemy, więc a raczej płyniemy w mokrym, zielonym jeszcze zbożu, kłosy lekko kołyszą się od wiatru i błyszczą od słońca kryształkami rosy, jest cudnie – rogaczy brak. Życie jest piękne myślę sobie! Nagle za nami zaczyna szczekać kozioł tak, że przechodzą mnie dreszcze, tak samo nagle milknie. Idziemy, tak dalej w zbożu i nawet jest… hm, jakby to ująć może trochę romantycznie. Od stóp po pas jestem mokra, z przejęcia sytuacją nie czuję jednak tego. Michał z poważną miną doświadczonego myśliwego idzie pierwszy, ja za nim staram się być skupiona, choć teraz już czuję się oswojona z otoczeniem i bierze mnie wewnętrzny śmiech, uciszam się jednak i też robię poważną minę. Nagle Michał podnosi ręce do ust, szybko przelatuje mi myśl, że przecież chyba nie zamierza tu kichać na środku oceanu, tzn. pola, przecież musimy być cicho...

I nagle podskakuję, Michał szczeka jak kozioł. Serce wali mi jak oszalałe, w głowie huczy. No i cóż, nic, żaden rogacz się na ten szczek niestety nie skusił. Michał jest poważny, to ja też się staram, choć powstrzymuję się przed śmiechem.

Idziemy dalej, choć wrażenie płynięcia nie opuszcza mnie, jest cudnie, wyraźnie widać którędy chodziły sarny, a powiem nawet lepiej, moje ulubione rogacze, zostawiając wstęgi otrząśniętego z rosy zboża. Czuję zmęczenie, idziemy do drogi na skróty, lecz natrafiamy na rów pełen wody. Michał sprawdza, okazuje się, że jest płytki, więc wchodzi do rowu, nachyla się, będzie mnie przenosił. Ach, jakie to romantyczne! Wskakuję Michałowi na plecy i przewracamy się na drugim brzegu, cóż zabrakło mi lekkości porannego skowronka, który wraz z innymi daje właśnie cudny koncert.

Wychodzimy ze zboża, Michałowi chlupocze w gumowcach, a mi przemokły moje super nieprzemakające buty. Dojeżdża do nas Jacek. Stoimy na drodze między polami, teraz zaczynam czuć chłód, no tak w końcu pływałam o poranku w zbożu.

Myśliwi rozmawiają o rogaczach i palcami pokazują sobie wielkości parostków – słucham przejęta. Cóż ja mogę wiedzieć o parostkach dość, że wiem cóż to takiego. Żegnamy się z Jackiem i wracamy do domu. Po drodze planujemy pyszne śniadanie, ale w końcu okazuje się, że zmęczenie jest silniejsze i idziemy spać. Rozbieram się z mokrych rzeczy i wskakuję pod kołdrę i wtedy dopiero biorą mnie takie dreszcze, że nie mogę opanować trzęsienia, sama nie wiem, czy
z zimna, czy z wrażenia tego poranka, może jedno i drugie.

Zasypiam i cóż mi się śni, że jestem na polowaniu i ciągle słyszę głos: za młody, za stary, ten nie jest dobry, ten za daleko... Budzę się przejęta, czy będę w stanie nauczyć się tego wszystkiego, czy będę kiedyś polowała?

Dzisiaj tylko wiem jedno, chcę jeszcze jeździć na polowania, przyglądać się, uczyć, a w końcu kiedyś upoluję swojego pierwszego rogacza. Ach, cóż to będzie za okaz...




06-12-2010 12:41mag.walDziękuję i pozdrawiam, Darz Bór.
05-12-2010 23:29ULMUSO to chodzi dziewczyno, o to chodzi :). Trzymam za Ciebie kciuki
05-12-2010 11:00bok240Bardzo ladnie napisane . Darz Bor.
30-11-2010 07:50Remus"Uwielbiam to słowo: rogacze, jest w nim coś podniecającego!"
Taki dwuznaczne... :)
DB opowiadanie fajne
29-11-2010 20:31Anna63Oj wiem coś na ten temat... tych emocji... pierwsze podchody... teraz sama jestem Dianą. Powodzenia
29-11-2010 17:57Jump76...ależ miło się czytało!...powodzenia z rogaczami! hej!
29-11-2010 17:32UrticaOj,Magdaleno, będzie z Ciebie diana jak się patrzy!Powodzenia :)

Szukaj   |   Ochrona prywatności   |   Webmaster
P&H Limited Sp. z o.o.