Czwartek
10.07.2008
nr 192 (1075 )
ISSN 1734-6827
Moje polowanie
Wabik autor: ANDY
Śliczny, elektroniczny na pięć fajerek – pardon – pięć różnych odgłosów wydawanych m/in. przez konającego zająca i królika. Mały i zgrabny zasilany przez baterię, wyglądał obiecująco i wg opinii tych co go wcześniej używali, rewelacja, zwłaszcza na kuny. Fakt, nie mając własnego wabika z pożyczonego nagrałem króliki na maga – w celach dydaktycznych oczywista... i po wabieniu w zimie, w lutym na ambonę, wartko wpadło dwie kuny. Następne wabienie i jest kolejna – była to jednak tylko próba – nie strzelałem, jakoś głupio psiakrew... Do lisów dalej nie miałem szczęścia pomimo zapewnień ‘bywalców,’ że jest ich do cholery i trochę. W zasadzie to potknąć się o lisa można w każdym kawałku obwodu... Cóż, nawet w pełni koziołkowego czasu widać ich ponoć jeszcze więcej...

Siedziałem sobie na kozła przy śródleśnej polance, wieczór dogasał, ciepło i bajkowo. Wtem kniazienie kota, okropnie przeraźliwe i głośne. Cisza. Lisów sam nie widziałem już od dawna, przynajmniej w tej części obwodu. Zająca tym bardziej, czyżby się odrodziły? Minęło parę minut mej zadumy i znów bucha w niebo ten okropnie smutny krzyk. Aż mnie zatrzęsło, drugi zając?, co jest grane? Po paru minutach znów. Coś mi zaczęło świtać, ale, póki co zbieram sztucer i w zupełnej ciemności idę do samochodu, ‘podebrać’ żonę, która pewno się już bardzo niepokoi. Na sąsiedniej półce był kolega, żegnamy się i wyjeżdżamy. Po drodze żona mówi: powiedz mi, co to tak okropnie się rozdzierało, myślałam w pierwszej chwili, że płacze małe dziecko, brrr, okropne to było. Wiesz, mówię, ja myślę, że to co się rozdzierało to zwykły kawałek plastiku i elektroniki... Widziałaś i słyszałaś, że ten wabik który mam wydaje takie same dźwięki... To, to samo...

Piękny koniec października. Jadę na łąki popod Puszczę Radłowską aby zobaczyć co tam wychodzi. Biorę z sobą ten plastikowy instrument – choć wiem, że nie wolno, ale ciekawość zwycięża rozsądek i przepisy. Wygodnie rozsiadam się na półce. Zawieszam lornetkę i repetuję sztucer. Po mej prawej ręce długa nitka fosy, pełna połyskliwej zimnej, bagiennej, rdzawej wody. Ciągnie się to na dystansie kilkuset metrów. Ten łagodny czas ma jednak złe strony. Z bagna podnosi się leciutki opar i nadzieja, że to przejdzie jest coraz bardziej nikła. Mgła się podnosi coraz wyżej, póki co w formie enklaw o powierzchni kilkudziesięciu metrów. Jeszcze przerwy między nimi są spore, ale zlewają się coraz bardziej. Biorę szkła i popatruję w te ciemniejsze jeszcze miejsca i na ich tle widzę białawe trzy kropki. To sarny, dokładnie mama i dwa koźlaki. Ponieważ plan jak zwykle goni, korzystam jeszcze z resztek światła i szybko składam się aby wybrać jakieś koźle z tej dwójki, oczywiście słabsze... Niestety, sarny są po przeciwnej stronie rowu i w dużej odległości, co nie stanowi przeszkody dla 20 krotnej lunety i kalibru, ale stanowi przeszkodę dla mnie. Po strzale nie przejdę rowu, za szeroki i głęboki, będę musiał go objechać. Do tego czasu mgła wszystko obejmie i... Może poczekać, aż przeskoczą rów i udadzą się w łąki. Zabezpieczam, przyspiesznik spada i odkładam broń. Ta chwila wystarcza aby opar szczelnie zasnuł sarny. Dobrze, że się nie pospieszyłem.

Po mej lewej ręce są olbrzymie połacie łąk jeszcze nie zasnute mgłą. Postanawiam chwilę posiedzieć i obejrzeć tę część, może tutaj coś się pojawi. Niestety, wszędzie pojawia się tężejąca mgiełka, chyba nici z dzisiejszej przygody. Z przyzwyczajenia, aby przedłużyć chwile pobytu w łowisku lornetuję miejsca gdzie jeszcze coś widać, tym bardziej, że ta srebrzysta porwana zasłona zaczyna być podświetlana ogromnym wstającym księżycem, jeszcze różowym a nie srebrnym, co przyziemnej, płytkiej mgle dodaje fantastycznego opalizującego, perłowego koloru. I nagle w sporej odległości, między dwoma kępami wikliny, coś idzie. Patrzę uważnie, lis. Błyskawiczne skojarzenie, przecież mam z sobą wabik i po raz pierwszy widzę od bardzo dawna to zwierzę, trzeba sprawdzić jak zareaguje, czy to ustrojstwo jest skuteczne. Zdejmuję torbę z drąga i wydobywam wabik. Włączam, zapala się czerwona kropka kontrolki. Ustawiam głośność jak na kuny i wciskam klawisz – kniazienie zająca. Rozlega się przeraźliwy głos szaraka. Biorę szkła i lokalizuję lisa – wabik się drze. Rudzielec oczy w kierunku skąd dochodzi dźwięk i na chwilę staje nieruchomo. Opuszczam szkła i biorę sztucer składając się w jego kierunku aby obserwować co zrobi i jak się dobrze ustawi, strzelę. W tle szczytowa faza kniazienia z przerywanym zdławieniem. Lis stoi z wietrznikiem w moją stronę co doskonale widać w dużym powiększeniu i nagle wykręca błyskawicznie w przeciwną stronę i niknie. Chwila zaskoczenia, dlaczego tak. To proste, wielomiesięczne ‘ćwiczenia’ słuchu każdego z tutejszych, rudych kamratów spowodowały taką reakcję.
Zostaje po dawnemu Bilik, lub trawka... no chyba, że zapomną...

Składam klamoty trochę zaniepokojony tym, że nie widzę w oddali samochodu i w ogóle niczego w dole, jestem zawieszony w powietrzu ponad mgłą. Niedobrze, psiakrew. Schodzę z półki i na wyczucie kieruję się w stronę samochodu. Nie jest mi do śmiechu, ale po długiej chwili dochodzę po omacku do kolejnego rowu z wodą. Teraz tylko się go trzymać i po sprawie. Po chwili omal nie wchodzę w bagażnik. Na drogę z tej matni wyprowadzą mnie jasne ślady wygniecione w trawie ścieżki przez opony...

Po powrocie do domu, chwilę ważę w dłoni ten plastikowy instrument i odkładam na półkę.
Spokojnie sobie leży już drugi rok. Chyba wyjmę baterie...



Lądowisko "Motyl"- akcji Most II ( maj) i III (sierpień) 1944 *)

Wał Ruda - 2005

*) - z tego terenu wywieziono samolotem do Angli części rakiet
V-1 i V-2


Komentarze
20-07-2008 19:48 ANDYStanisławie . Garnek ? , no nie wiem . Jakis hitlerowski , sowiecki hełm bardziej .Tego towaru nie brakowało w łowisku . Pomyslę, w moich wspomnieniach wiele dziwnych 'eksponatów'. Pozdrawiam
19-07-2008 12:19 KulwapANDY! Bez urazy... Ale czy na podstawie starego zardzewiałego garka też potrafisz napisac tak piękne opowiadanie???
10-07-2008 18:10 Szelest:]