Czwartek
17.11.2005
nr 109 (0109 )
ISSN 1734-6827
Felieton
Zbiorówka jak co roku. autor: Alej.....
Już trzech kolegów napisało do mnie w tej sprawie opowiadając historię, która krąży w okolicy. Wszyscy oni utrzymują, że jest ona zmyślona, ale ja mogę się założyć, że jest odwrotnie, czyli, że jest ona prawdziwa jak samo życie. Pewnie bym o tym w ogóle nie pisał, ale byłby to przejaw zbytniej powściągliwości, której raz już – choć zupełnie w innej sprawie - się dopuściłem ... Historia, choć już nie tak świeża, jest na tyle banalna, że przepisuję ją bezczelnie niemal bez żadnych własnych komentarzy.

W połowie grudnia 1998 r. (są na to jeszcze protokoły) zarząd pewnego beskidzkiego koła łowieckiego zorganizował tradycyjne polowanie zbiorowe .... Dla członków zarządu, komisji rewizyjnej, zaproszonych (z okręgu a jakże) kilku dosłownie gości. Jak to zwykle, co roku, w kole tym bywa.

Po usłyszeniu pierwszego strzału nikt z polujacych niczego się jeszcze nie spodziewał. Pewnie do lisa - bo kto by grube strzelał za Mereszką? Teren niedostępny, trudny - góra jak diabli, do drogi daleko, a ciągnąć nigdy nie miał kto. O tym wiedzieli nawet goście, ale jeden widocznie nie wiedział. Nietęgie miny myśliwych schodzących się po linii do leżącego, wypatroszonego już przez Józka, grubego odyńca, co to go pomimo oporu pieski na linię wypchnęły, tylko jemu nic jeszcze nic mówiły ... Drugi miot dla zniechęconych huczkowym odyńcem myśliwych był tylko zbędną formalnością i cicho przeszedł do „historii polowań” – dziś pewnie nikt już go nie pamięta.

W końcu rozpalono ognisko, a po napełnieniu sobie, i tak wydatnych już wcześniej brzuchów i sowitym zakropieniu posiłku, prowadzący polowanie z pomocą łowczego podzielił role i przystąpiono do powrotu w odległą dolinę. No, zaczęły sie nemrody do wsi ciągnąć. Ułożona na cetynie, dobrze ponad stukilogramowa tusza z początku drgnąć nawet nie chciała, gdy prezes z łowczym, podłowczym i skarbnikiem pociągnęli za swoje nowoczesne, kewlarowe ponoć, linki. Dopiero Józek, podkładacz, po przekazaniu piesków jednemu gościowi pociągnął z sercem za swój sznurek i poszło. Nie uszedł jednak daleko, gdy to pod nogi wpadł mu, biegający dookoła z Canonem i robiący zdjęcia do kroniki, sekretarz. Wybity z rytmu Józek, przy aktywnym dopingu myśliwych ruszać więc musiał ponownie. Jego impet wyhamowało dopiero drugie z kolei wzniesienie - jakich to kilka jeszcze było do pokonania po drodze. Na to, wymienieni wcześniej z funkcji członkowie zarządu koła i jeden zaproszony przewodniczący podjęli luźno wiszące linki i z całą mocą pociągnęli. Kilkadziesiąt metrów uszli. Akurat z górki było. Zasapali się przy tym okrutnie wiec kolej znów, chcąc nie chcąc, przyszła na Józka, do którego dołączył i tak zgoniony już po dwóch ciężkich miotach Jędrek, naganiacz. Mając świadomosć czekającej ich do pokonania odległości, znając chęci a nawet możliwości funkcyjnych nemrodów, unikając pałętającego się pod nogami sekretarza i oni zaczęli mieć miny kwaśne. W końcu zażądali zmiany lub krótkiego choćby odpoczynku. Wymieniono więc, przetartą już pod dzikiem, cetynę i krzepkich chłopów zagoniono znowu do roboty.

Po kolejnych kilkuset metrach do uszu ledwo co nadążających za ciągnioną tuszą myśliwych zaczęły dobiegać ciche westchnienia i pojedyncze początkowo - ale w końcu coraz częstsze - postękiwania. Niedługo łowcy usłyszeli pierwsze pomruki w rodzaju: „Niech was wszystkich szlag trafi” przechodzące w głośniejsze: „Sami se kurwa ciągcie” wydawane w przerwach na łapanie przez zmęczonych naganiaczy oddechu ... Na odpowiedź zarządu długo czekać nie musieli i nim pokonali następna górkę zza pleców dało się słyszeć: „a za co się wam kurwa płaci ...” I w takim to – nie ma co kryć - nerwowym dosyć nastroju ociekające potem i parujące na potęgę towarzystwo dotarło w końcu (po długich i ciężkich ...) do odśnieżonej drogi gminnej, gdzie ogromnego dzika zapakowano na terenowe auto skarbnika i zawieziono do skupu, a myśliwi udali się do miejscowej gospody opić to wszystko.

Późnym wieczorem, i na odchodnym, prezes zwołał na dzień następny posiedzenie zarządu. Jak mi (co na wstępie zaznaczyłem) doniesiono, na zebraniu owym omówiono i przeanalizowano zaistniałą, nie pierwszy już raz, sytuację. Jak ustalono - wspólnie z komisją rewizyjną obecną w pełnym składzie – przyczyną powstania niekomfortowej dla zarządu (bo przy gościach) sytuacji jest niesubordynacja oraz brak ambicji i woli do pracy u najmowanego personelu tzn. podkładacza i naganki. Nie dający się ukryć upadek morale postanowiono ukarać naganą ustną, a podreperować obniżeniem stawek za udział w nagance na końcówkę obecnego i najbliższy sezon. Jeżeli zastosowane rozwiązania nie okażą się skuteczne, należy w niedalekiej przyszłości wymienić siłę najemną, znaczy się nagankę, lub przyjąć choćby jakiego stażystę (bez żadnych gwarancji członkowskich oczywiście)...

Komentarze
19-11-2005 21:32 wsteczniakImport Bwana Kubwy załatwiłby sprawę. Obywatelstwo - już seryjne. Kolor - nie ginący w śniegu. Jeszcze tylko nauczyć co to jest cetyna i w Beskidzie zaklimatyzować. A praktyki, jakby już gdzieś spotykane, może tylko w cenie różne - z kandydatem też.
17-11-2005 18:54 krogulecOj Aleju ... Buce z piórkiem ? zgadłem ..... dobrze że u mnie teren bardziej płaski , bo pewnikiem też bym się dowiedział jakimi miłymi mogą być koledzy ... jak sie któremu poszczęści.Ot sama prawda .
17-11-2005 15:05 grubszyzwierzStraszna niesubordynacja,hamstwo i grubiaństwo ze strony nagonki i podkładacza. Używać słów powszechnie uważanych za obelżywe w stosunku do zarządu w obecności notabli. Powinni być wdzięczni, że im odyńca ciągnąć pozwalają a tu proszę, takie rzeczy. Zamiast zarząd i gosci na odyńcu posadzić i ciągnąć wszystkich to ten, jakże nieistotny,element polowania głos zabiera jakby coś miał do powiedzenia. Ukarać,poniżyć,zmieszać z błotem, niezapłacić a podczas biesiady resztki ze stołu rzucać! To smutne, ale zdarzają się brzuchaci panowie bez kultury, niedoceniający trudu innych ludzi, twierdzący że za 5 zł można odbierać drugiemu człowiekowi godność.
17-11-2005 14:17 arciszA nie było umyślnych do noszenia strzelb? Szkoda, że Józek i Jędrek tez nie zwołali sobie posiedzenia...