Sobota
13.08.2005nr 013 (0013 ) ISSN 1734-6827
Tak też było i dzisiaj: „Poszedłem o świcie do lasu” opowiadał.... „przechodząc w pobliżu kilku dorodnych dębów zauważyłem buchtujące dwa dorodne dziki. Złożyłem się do strzału wykorzystując pobliską sosnę na podpórkę. Strzeliłem i od razu zorientowałem się, że spóźniłem. Dziki ruszyły w gęstą olszynę. Po chwili poszedłem ich tropem. Postrzelony dzik zaległ po dwustu metrach, gdy jednak się zbliżałem - uchodził przede mną. Tak było dwa razy i postanowiłem pojechać po pomoc.” Jurek był szczególnym majsterkowiczem. Zasłynął szczególnie z tego, gdy na przystrzelanie broni przywiózł swój sztucer z nowo zamontowaną lunetą. Montaż okazał się bardzo trwały bo luneta była...... przyspawana do broni!. Później unikał spotkań z nami na strzelnicy. Po kilku latach zrezygnował z łowiectwa ze względu na stan zdrowia. Zapakowaliśmy się do samochodów. Jurek ruszył przodem. Jechałem tuż za nim terenowym Mitsubishi i podziwiałem możliwości terenowe „malucha”, który wprost przeskakiwał potężne dziury wypełnione błotnistą mazią. Dojechaliśmy na „Groblę”, leśne uroczysko, które jest wymarzonym miejscem dla dzików. Jurek wskazał nam trop strzelanego dzika. Prowadził w podmokły oddział zarośnięty olszyną i kępkami gęstych świerków. Po krótkiej naradzie postanowiliśmy, że ja wraz z Jurkiem i z psem na otoku pójdę tropem dzika a pozostałe „Towarzystwo” obstawi wspomniany kawałek lasu. Odczekaliśmy około piętnastu minut, aby wszyscy spokojnie zajęli swoje stanowiska. Wtedy nie było jeszcze telefonów komórkowych, więc wszystko odbywało się na zegarek i wyczucie. Zapiąłem Wigora (jamniola szorstkiego) i ruszyłem w oddział. Jednak zaraz na początku zaplątałem się w krzakach z psem i otokiem w jeden wielki węzeł gordyjski. Po rozplątaniu puściłem psiaka luzem, a ten pomknął jak strzała. Po paru sekundach usłyszałem jego gruby głos oznajmiający bezpośredni kontakt z dzikiem. Szybko obiegłem gęstwinę i stanąłem na nieco odkrytym terenie. Zobaczyłem jak dzik wydrapuje się na drugą stronę szerokiego rowu wypełnionego wodą. Z jego boku zwisał kłębek jelit, które wyrwała kula. Złożyłem się z mojej wysłużonej kniejówki, jednak nie było okazji do oddania celnego i pewnego strzału. Dzik zniknął w kępie świerczyny. Wigor zgrabnie przesadził rów i ruszył za nim. Ja również skoczyłem odważnie ......... w sam środek lodowatego bagienka. Poczułem jak błotko czule otacza moje ciało do poziomu pasa. Ale adrenalina robiła swoje. Wyskoczyłem jak żbik z „borowiny” i ruszyłem za dzikiem. W tym momencie znów usłyszałem ujadanie Wigora. Zbliżyłem się do świerków, które w tym miejscu zrobiły się nieco rzadsze. Ujadanie zamieniło się w skowyt i mój psiak wyleciał w powietrze jak z katapulty! Po Wigorku! przemknęło mi przez myśl i podbiegłem do psa. Schyliłem się i zacząłem go oglądać. Nie zauważyłem żadnych obrażeń, bolała go jedynie przednia łapka. Szósty zmysł nakazał mi podnieść głowę. Piętnaście metrów przed sobą ujrzałem naszego „przeciwnika”. Emanowała z niego niewyobrażalna wściekłość! Pierwszy raz zobaczyłem taką ekspresję u dzika. Żeby tylko nie uciekł, pomyślałem, podrywając się na równe nogi. Dzik z pewnością pomyślał o tym samym, bo błyskawicznie zaszarżował w moim kierunku. Strzeliłem z przyrzutu pod nogi. Odyniec zwalił się dotykając gwizdem moich butów i zaczął pisać testament. Wigor doskoczył szarpiąc zwierza. Powoli zaczęło do mnie docierać, jak dużo łaskawości okazał mi w tym dniu Św. Hubert. Potraktował to chyba jako poważną przestrogę przy lekkomyślnym postępowaniu. Po chwili z gąszczu wylazł Jurek. „Wszystko widziałem” wyszeptał, „...ale sytuacja była pod kontrolą. Cały czas cię ubezpieczałem” Podziękowałem mu serdecznie. Doszli pozostali koledzy. Maciek ułamał świerkowe gałązki. Przyłożył odyńcowi pieczęć, a mi podał na kapeluszu złom. Dłuższą chwilę staliśmy w milczeniu. No cóż, trzeba się brać do roboty stwierdził ponownie Maciej i wyjmując nóż pochylił swoją wielką postać nad odyńcem. Nastąpiło ogólne rozluźnienie i w tym momencie poczułem chłód mokrego ubrania. Działajcie ostro a ja jadę się przebrać, powiedziałem. Dobra, dobra zaśmiał się Maciek, lepiej się od razu się przyznaj, że masz pełne gacie! Odyniaszek ważył w punkcie skupu dziewięćdziesiąt dwa kilogramy, niby nie zbyt dużo, ale takie są ..............najgorsze! Darz Bór
|