![]() |
Środa
21.12.2005nr 143 (0143 ) ISSN 1734-6827
Poznałem go oczywiście od razu. To Józek. Chodzi czasem u nas w nagance. Jak wspomniałem było dosyć wcześnie. O tej porze roku, zwłaszcza rankiem, bywa tu już dosyć mroźno. Beskidzka wioska wydaje się pustawa i tylko nieliczne sylwetki kobiet wracających z porannej mszy majaczą gdzieniegdzie na poboczu gminnej drogi. Z kominów domów leniwie zaczynają sączyć się pierwsze smugi dymu. Powoli zaczyna się tu życie ... Był to, chyba, jedyny bar w okolicy. Nie jakaś tam pretensjonalna restauracja, ale dobra, rasowa, wiejska knajpa. Taka, co to istnieje chyba od zawsze. Stary sfatygowany już i wytarty kontuar z kolorową pipą do piwa pośrodku, masywne stoły z drewnianymi ławami i stołkami dla bywalców, kilkoma skórami dzików, jelenich wieńców i wypłowiałym już nieco obrazkiem Matki Boskiej na ścianach. Na półce za barem kilka puszek piwa, parę butelek wina, wódki i jakiejś podłej brandy. Jedno z takich miejsc, które mimo wszystko przetrwały z minionych czasów. W drodze powrotnej z porannej, udanej zresztą, zasiadki na jelenie postanowiliśmy wstąpić tu na śledzia. Bo nigdzie indziej takiego nie dają. Wypił - jak już wspomniałem - tę wódkę nie mrugnąwszy nawet okiem. Oprócz niego i nas w barze byli jeszcze: siwowłosy staruszek, siedzący w kącie pod oknem i zapalający właśnie skęta, którego przed chwilą skończył zwijać, młody człowiek, turysta (student chyba) z plecakiem leżącym na ławie obok, popijający cherbatę ze szklanki i jedzący kanapki i trzech siedzących przy stoliku obok nas, śniadych i dawno nie golonych facetów, którzy wyglądali tak, jakby co dopiero wrócili z lasu po kilku dniach ciężkiej harówy przy zrywce drzewa. Wszyscy trzej mieli puste już kieliszki przy opróżnionych do połowy kuflach z piwem, choć godzina, jak już mówiłem, była wczesna. Takim to nie przyjdzie do głowy, pomyślałem, parzenie zielonej herbaty czy wyciskanie w sokowirówce soku z dojrzałych pomarańczy. Nie chodzą też pewnie za róg, do ciastkarni po świeże drożdżowe bułeczki by zjeść je w domu, na śniadanie, popijając kawą... z mlekiem. Należeli raczej do tej kategorii, którą niemądrzy, najczęsciej miastowi, bez wahania klasyfikują jako alkoholików: tak wcześnie a już chleje ... Bywają jednak zawody, w których nie ma miejsca na delikatność, czy podobne ludzkie słabości. Są prace wymagające tyle wysiłku, że życie staje się nie do wytrzymania, jeśli nie walniesz sobie sztagana, który rozgrzeje ci flaki. Bez niego nie wytrzymasz chwili nie rzucając mięsem ... A często nawet rzucając. Zamówił drugą setkę i zapalił papierosa. Błądząc - od czasu do czasu -po ścianach wzrok mój zatrzymywał się co chwila na jego osobie. W innej sytuacji próbowałbym chociaż postawić mu jeden kieliszek, żeby pogadać o tym i owym, może coś z niego wyciągnąć. W tych sprawach trzeba mieć jednak wyczucie a pora nie była chyba odpowiednia. Do południa nie odzywa się pewnie w ogóle. Widziałem jak dopił i ten drugi kieliszek. Zapłacił nie pytając o rachunek i nie odzywając się znowu - wygląda, że miał to już od dawna w zwyczaju - wyszedł zmierzając być może donikąd. Gawędząc o porannym selekcie kolegi, odstawionym właśnie do pobliskiego punktu skupu, jedliśmy śledzie, które nas tu przywiodły. Były wyśmienite. Jak zawsze tam. Przymykając od czasu do czasu oczy, widziałem samotną i milczącą postać pochylającą się nad barem.
|