Wtorek
18.08.2009
nr 230 (1479 )
ISSN 1734-6827
Moje polowanie
Zloty autor: ANDY
Tradycyjnie 1 sierpnia spotykamy się w łowisku zasobnym w kilka zarośniętych oczek. Te oczka są siedliskiem lęgowych kaczek. Nie są to oszałamiające ilości, ale bywały stadka po kilkadziesiąt sztuk. Palce świerzbią wyposzczone z braku używania śrutówki. Zbiórka połączona z informacją zarządu o aktualiach i zarządzeniach ciągnie się długo, co u podnieconych czworonożnych przyjaciół wywołuje napaści na sąsiada... Zniecierpliwieni udajemy się na oczko w Zabawie – to taka tradycja – zawsze bierzemy je w pełnym składzie, później dzielimy ilość myśliwych na dwie grupy i rozjeżdżamy się na pozostałe stawki. Ten ‘wspólny’ zostaje obstawiony wokoło i psy idą w szuwar. Długo nic się nie dzieje a jedynie z samotnych olbrzymich topoli zrywa się stadko grzywaczy. Padają spieszne i szybkie strzały i jakby na ten znak z szuwaru startuje spore stadko kaczek. Szczęśliwcy na których się kierują zaciskają dłonie na broni i ślą w niebo spore porcje śrutu, nie zawsze skuteczne... Palba powoduje,że ze stawu wznoszą się kolejne kaczki, już bardziej pojedynczo, dając okazję do wypracowanych i smakowitych strzałów na dużym pułapie. Kaczka wpada jakby na szklaną taflę i jak kamień szybuje w dół. Słychać głuche uderzenie i za chwilę w dłoni ciepła bezładna szara kupka piórek. Śliczny łepek miękko i bezładnie nie chce trafić w oczko troków...

Znów coś kieruje się w zasięg strzału, kolba posłusznie wpada w dołek i na przedłużeniu luf rozkrzyżowana sylwetka łamie się w locie i łukiem uderza w taflę stawu. Tym razem do akcji wchodzi szupata morda. Jak amfibia z kaczką w pysku poprzez kożuch rzęsy kieruje się do brzegu. Posłusznie siada i pozwala sobie odebrać łup. Kolejna trafia na troki.

Wszystko ucicha i wolno się zbieramy oczekując na myśliwych, którzy jeszcze szukają postrzałków. Rozjeżdżamy się na kolejne stawki. Po południu zbiórka kończy pierwsze jesienne polowanie. Czekając na spóźnialskich siedzę na skarpie górującej nad ogromnym polem kukurydzy i zboża. I nagle widzę jak od ciemniejącego na horyzoncie lasu na to zboże kieruje się ogromna chmara kaczek. Kręcą się i po chwili siadają niknąc w zbożu. To znak, że z wierzchosławickich stawów tutaj żerują kaczki. Jest godzina druga po południu i już ich jest tak dużo, co wieczorem będzie... Postanawiamy to sprawdzić i zostajemy na wieczór.

Dzień wolno dogasa i w kilka strzelb rozstawiamy się w poprzek częściowo już skoszonego łanu jęczmienia. Wykorzystuję kostkę słomy i siadam na niej obsypując się źdźbłami aby być mniej widoczny i aby zostawić jak najmniej odkrytego ciała dla eskadr piszczących komarów. Szarzeje gdy od strony jaśniejącego jeszcze nieba widać lecącą czarną plamę. Kaczki, jest ich ogromna ilość, nigdy tyle nie widziałem. Rozpoczyna się nerwowa pośpieszna kanonada, trudno się opanować widząc tyle ptactwa nad głową. Topniejąca w torbie amunicja zmusza do rozważniejszego strzelania. Strzelam tylko do nadlatujących na mnie i często słyszę głośne łup na ścierni lub gdy strącam kolejną królewskim strzałem nad głową jak w rosnących za plecami burakach skutecznemu strzałowi odpowiada soczysty chrzęst buraczanych liści. Kaczki ciągną bez przerwy w zapadającym mroku lądując pomiędzy nami lub zwyczajnie na głowach i w ostatniej chwili z wrzaskliwym oburzeniem podnoszą z trudem tłuste kupry. Mrok kończy ten fantastyczny festiwal. Trzeba te wszystkie strzelone pozbierać. Zupełny mrok zastaje nas szukających w szeleszczącej ścierni. Rozpalone głowy wolno stygną.
Przez kilka dni trwał ten niesamowity zlot dostarczając wrażeń, które obecnie wydają się nierealne.

Po jakimś czasie odkryliśmy, że kaczki zmieniły m.p na odległe o ok. 2 km potężne rżysko obok ogromnego stogu słomy. Pojechaliśmy w trzech na ‘stare miejsce‘. Dwóch Kolegów spiesznie udało się na nowe miejsce zasiadki obwieszeni dodatkowymi pasami z amunicją.
Ja powlokłem się na inne ściernisko gdzie spodziewałem się spuścić kilka sztuk. Kaczki nadlatywały spokojnie małymi grupkami dając okazję do wysmakowanych strzałów. Od strony gdzie poszli Koledzy salwa za salwą przypominała obronę Częstochowy. Pomyślałem o jakiejś furmance, w końcu mieliśmy do dyspozycji Nysę, więc chyba się zmieści...

Ponieważ kaczki definitywnie u mnie przestały latać, zebrałem co spadło i wpiąłem na troki układając na miedzy i paląc papierosa spokojnie oczekiwałem powrotu szczęśliwców... Długo to trwało, aż w końcu na tle jaśniejącego pasa nieba zobaczyłem dwie niewyraźne postacie kierujące się w moją stronę. Wcześniej tupot łap na ścierni awizował szorstkiego wyżła, który dopadł moich troków i ciągnąc tyłem usiłował je podebrać, pewno dla swego pana... Byłem przekonany, że idą tak długo z wysiłku pod ciężarem tych kaczek, które musiały paść sądząc po ilości strzałów. W końcu dochodzą i... z niedowierzaniem patrzę na majtające się przy nogach troki, puste... Zachęceni bąkają o ogromnej ilości kaczek i o tym jak po wielu strzałach w ‘kupę’ wreszcie jedna przyjęła i spadła pomiędzy nimi. Biegiem udali się w tym kierunku i rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania, bowiem ocena gdzie spadła bywa złudna. Kręcąc kółka ( nie wiem gdzie w tym czasie był ich pies...) usłyszeli jak coś szura w ściernisku i ich oczom ukazała się wznosząca się w niebo kaczka..., już nie strzelali...





Pola Radłowskie 1982

Komentarze
21-08-2009 11:31 mariandzikPiękne są zloty na ścierniskach. Co roku poluję w ten sposób i efekty są zaskakujące. Pozdrawiam i Darzbór.