Środa
04.01.2006
nr 004 (0157 )
ISSN 1734-6827
Felieton
Stachanowiec autor: Alej.....
Zapewne słyszeliście już kiedyś tę historię, a przynajmniej obiła się wam ona o uszy. Jeżeli nie to ją sobie przeczytajcie, bo właśnie postanowiłem ją opowiedzieć.
Otóż, był sobie pewien myśliwy. Myśliwy ten był bardzo obowiązkowy a pracowity chyba jeszcze bardziej. Od zawsze, wyjątkowo sumiennie wykonywał obowiązki, które niezwykle chętnie zwykł brać na siebie. Skrupulatnie wykonywał zadania, których realizacji ochoczo się zawsze podejmował. Od wielu już lat należał do miejscowego koła łowieckiego, które dzierżawiło pobliskie a zasobne w łowną zwierzynę, obwody. Każdą dosłownie chwilę poświęcał nasz myśliwy na pracę w łowisku. Woził do lasu pszenicę, kukurydzę, ziemniaki i siano. W swoich wolierach hodował spore stadko bażantów, a nawet kilkadziesiąt kuropatw, którymi zasilał śródpolne remizy. Razem z kolegami uprawiał poletka zgryzowe i zaporowe, gdzie często zwierzyna lubiła żerować. Z nigdy nie słabnącym zapałem budował i remontował urządzenia łowieckie stanowiące własność jego macierzystego koła. Jak by tego wszystkiego było wam mało, posiadał on jeszcze psy (championy rasy po wszelkich możliwych próbach i konkursach). Z psami swymi spędzał w łowisku każdą chwilę, a ich układaniem zajmował się od prawie zawsze. Z nimi to, łowiecko, chętnie się udzielał. Mówiąc krótko, pracował w pocie czoła. Dla zwierzyny i tzw. poprawy warunków jej bytowania. Dla łowiectwa w ogóle. No, tak żeby w sezonie było na co zapolować – wiecie chyba o czym mówię ...

Tak czy siak, świątek czy piątek, jesienna słota czy też letni upał, zdążając - prawie codziennie - do pracy w swoim łowisku, przechodził zwykle nasz stachanowiec koło domu sąsiada. Sąsiad ów, był również myśliwym lecz, z różnych i bliżej nie znanych mi przyczyn, nie był stowarzyszony w żadnym z miejscowych kół. ... Ani, zresztą, gdziekolwiek indziej.

Gdybyście jeszcze nie wiedzieli o co chodzi, dodam, że myśliwy ten dla łowiectwa nie robił praktycznie nic. A przynajmniej tak by się mogło, z daleka oczywiście, wydawać. Leżąc sobie zwykle w cieniu, na swojej werandzie lub gdzieś w głębi ogrodu i sącząc chłodne piwko, przeglądał na swoim laptopie (wiadomo, sieć bezprzewodowa, te sprawy ...) internetowe serwisy łowieckie i zamieszczone w tam oferty polowań na grubego zwierza. Czasem, widząc przechodzącego wedle jego płotu kolegę po strzelbie, zagadywał go pytając bezczelnie w tym, lub bardzo podobnym, sensie:

- Jak ci sie chce na taki upał? Toż nic nie robiąc poci się człowiek jak diabli a ty znowu idziesz pracować w tym waszym lesie? I to tak dzień w dzień ...

Albo kiedy indziej:

- Czy wy, w tym kole, kolego, to już żywcem nie macie co robić?
- No, no, no! Tylko nie kolego! - Odpowiadał nasz myśliwy znacznie wydłużając swój, już i tak bardzo wyciągnięty, krok.

Innym razem, przeciągając się na wiklinowym szezlongu, na tej samej ocienionej werandzie, zagadywał:

- Hmm, czy nie lepiej tak sobie poleżeć martwym bykiem, jak ja, niż się szarpać i szarpać do tej twojej roboty?
- Spadaj! Idź się je..ć ! - Często nie wytrzymywał już nasz myśliwy.
- A wiesz, że chyba pójdę, bo ty to pewnie czasu nie masz ...

Poczekaj no. Poczekaj. - Zwykle wtedy nachodziła go kojąca nerwy myśl. Przyjdzie jesień, za nią zima i zapukasz ty do mnie żebym cię zabrał na polowanie. Odbijesz się wtedy od moich drzwi. Jak pragnę zdrowia. Przesiedzisz zimę w chałupie, przy piecu, kiedy ja w tym czasie będę polował i polował. Do bólu.

Nadeszła wreszcie oczekiwana jesień, a za nią zima. Jak należało się spodziewać sypnęło w końcu śniegiem - i to nawet bardzo. Czeka nasz myśliwy już z miesiąc i nasłuchuje czy przypadkiem do drzwi nikt nie zapuka. Jednak, pukania jakoś nie słychać. No, nie słychać. I tak mijały tygodnie ...

Pewnego poranka, po ponowie, w drodze do łowiska gdzie się akurat udawał w celu przeprowadzenia inwentaryzacji zwierzyny grubej i wysypania kukurydzy na dzicze karmiska, zobaczył, że sąsiad ładuje na samochód swój myśliwski ekwipunek, najwyraźniej wybierając się na polowanie. I zawołał go sąsiad w te (lub bardzo podobne - bo mogę już przecież dobrze nie pamiętać) słowa:

- Zostawił byś no ten swój ciężki worek. Zabrał bym cię z sobą na łowy. Bo trzeba ci wiedzieć, że mam otwarte zaproszenie do łowisk tego nieodległego OHZ-tu. Wiesz, od Miecia, mojego szwagra. Naprawdę niezłe polowanko dziś się nam szykuje. Naganka z psami już czeka a bigosik mają zawsze ech, ... że palce lizać ... No to co, jedziesz?

...

Komentarze
22-08-2006 19:57 janiŚwięta prawda. Ale nie psułbyś krwi ludziom! Pozdrawiam, choć opóźnienie duże.