Piątek
09.07.2010
nr 190 (1804 )
ISSN 1734-6827
Moje polowanie
Łowy niezapomniane... autor: Adrianooo
2.07. 2010
Był czwartkowy wieczór, gdy zadzwonił telefon. W słuchawce odezwał się łowczy: „Jutro zwozimy drewno do wigwamu” – oznajmił i zaprosił do wspólnej pracy. Planów na piątek nie miałem więc od razu poinformowałem, że się stawię o 19-tej na zbiórce. Automatycznie przez głowę przebiegła mi myśl, że skoro będę już w łowisku to zabiorę swoją włoską kochankę na małe polowanie...

Nazajutrz przyjechałem na wcześniej umówione miejsce, gdzie czekało już kilku kolegów. Kilka minut rozmowy, gdzie i co w łowisku się dzieje, kilka krótkich relacji z minionych polowań i zabraliśmy się do pracy. Do godziny 20.40 mieliśmy wszystko zrobione. Oznajmiłem, że będę się „zbierał”, bo chcę chwilkę pobuszować za dzikami. Łowczy zaproponował, abym jechał na pszenicę, gdzie dziki robią szkody. Podobno wychodzą duże i małe i to już o 20-tej. Takie relacje przekazali rolnicy z pobliskiej wioski. Pole było po drodze do domu, a że szczególnego miejsca jeszcze nie wybrałem, to zgodziłem się zerknąć we wskazane miejsce. Ostatecznie łowczy to równy gość, który wie co mówi.

Na miejscu byłem o 21-ej. Auto zostawiłem 30 m od ambony, która stała przy śródpolnej drodze. Kilka minut przygotowań i byłem na ambonie. Teren do polowania był ciekawy i piękny, choć cholernie trudny do oddania strzału. Od wschodu do zachodu pole z blisko 1,5 m rzepakiem, a od zachodu po północ metrowa pszenica. Oba pola po kilkadziesiąt hektarów. Jedyna szansa na strzał to droga dojazdowa. Obrotowe siedzenie chociaż ciche i wygodne na nic się zda, pomyślałem. Ustawiłem się na wprost drogi. Ostatnie promienie chowającego się słońca rozświetlały od czasu do czasu falujące fale zboża. Widok prawie jak nad morzem w czasie lipcowego wypoczynku, tyle że znacznie przyjemniejszy. Tylko delikatny szum i cisza, bez wrzasków rozbawionych dzieciaków i mało zadowolonych żon. Nie zdążyłem dobrze się wyciszyć, gdy nagle przejechał jakiś motocykl po „mojej” drodze. Miałem nadzieję, że był to pierwszy i ostatni intruz tego dnia. Na szczęście tak było, a ja powróciłem do polowania. Nie dalej niż 5 min po zmechanizowanym „oszołomie” usłyszałem odgłos łamanego rzepaku. Szkła do oczu i szukam miejsca, w którym mogła być przyczyna ich łamania. Raz bliżej, raz dalej, ale wyraźnie było słychać, że to nie jest sarna... Po kilku minutach zobaczyłem przeskakującego pojedynka, który wiedział co robi, chroniąc swój zad w wysokiej pszenicy. Pomyślałem sobie, że już jest ciekawie, a do 23-ciej jeszcze sporo czasu. Obserwując miejsce, w którym mógł znajdować się czarnuch, usłyszałem kolejne szmery w rzepaku. Tym razem prawie pod amboną, znacznie bliżej lecz też dużo cichsze. Po chwili w rowie zauważyłem ruch czegoś małego. Pierwsza myśl – pasiaki. Odruchowo lornetka do oczu i rozpoznanie - rudy. Próba wyciągnięcia broni powiodła się, chociaż do najcichszych z pewnością nie należała. Przechera wyszedł na drogę, a ja unosząc swoje dupsko złapałem go w lunecie. Strzał śrutem na kilkanaście metrów nie dał mu najmniejszych szans. Broń powędrowała na swoje pierwotne miejsce, a ja wyczekiwałem z ciekawością reakcji dzika. Dzik nie uciekł, za to ja musiałem zrobić kurs do auta po kolejne śruty. Czasami tak bywa, że jeden nabój nie wystarcza... Po powrocie z nabojami, załadowałem górna lufę w nadziei spotkania kolejnego lisa. W oddali zauważyłem łeb mojego dzika. Dokterowska kropka szybko znalazła położenie tuż za uchem, tylko po to, aby doznać tej niepohamowanej przyjemności celowania. Chwilę później dostrzegłem drugiego dzika. Śledziłem zbliżające się do drogi wystające uszy. Nagle wysadziły, pierwszy, drugi i cały pociąg pasiaków, od białych, po rude i pasiaste. Kilka sekund ciszy i kolejna locha z pasiakami przecięła drogę. Oj miły to widok dla myśliwskiego oka. Dziki pod osłoną rzepaku zaczęły się bawić w najlepsze. Chcąc podzielić się wrażeniami z łowczym wyskrobałem krótka eskę. Po chwili odebrałem telefon. Rozmowa krótka lecz konkretna. Jak są przelatki w letniej sukni to mogę śmiało strzelać, na pewno nie prowadzą młodych – zapewniał łowczy. W czasie rozmowy słyszę jak dziki zbliżają się w kierunku ambony. W pośpiechu skończyliśmy rozmowę, a ja czekałem na dalszy rozwój wydarzeń. Dziki przyszły na 20 m. Od czasu do czasu widziałem lochy, młode kwiczały w każdym miejscu. Zabrałem komórkę aby nagrać film, ale nie wyszło. Przecież mam aparat z funkcją nagrywania. Niestety ma sygnał dźwiękowy podczas włączania, ale o dziwo dziki nie zareagowały. Chociaż nie było ich widać nagrałem 2 min film jak kwiczą, jak locha pomrukuje, no i odgłosy gdy dostały wiatru ode mnie. Aż się gotowało podczas ich ucieczki! Z uśmiechem na twarzy zacząłem oglądać moje reżyserskie dzieło. Chociaż nie miałem coli ani popcornu, oglądałem moje „filmidło” z przejęciem jak w kinie. Byłem w połowie akcji, gdy nagle pod amboną znów usłyszałem trzaski. Aparat zapiszczał podczas wyłączania i powędrował na podłogę. Chwila ciszy i pierwszy czarny łeb wysuwa się z rzepaku. Odległość góra 25 m. Widzę, że jest w letniej sukni. Kolejne 2 niepewne kroki i jest już w rowie, nic tylko „walić”. Jednak strzał nie pada... Kolejne kroki i dzik w całej okazałości stoi na blat na drodze. Wyraźnie widzę sutki, małe, nieobciągnięte. Po kilku sekundach pojawiają się 3 pasiaki. Chociaż byłem przekonany, że nie jest to locha, strzału nie oddałem. Po chwili w pełnym biegu pojawiła się locha prowadząca z 2 przelatkami, zabierając pozostałe dziki w pszenicę. Dziki dobrze słyszalne, niewidoczne dla oczu, były zupełnie bezpieczne. Zboże równe, wysokie, skutecznie chroniło całą rodzinkę. Godzinę później słyszałem kolejne dziki. Nie czekałem już na jakieś szczęście i kolejnego „łysego” dzika na drodze. Jak na jeden wieczór emocji i wrażeń było tak dużo, że z łatwością można by podzielić to na kilka wyjazdów. Na pamiątkę „strzeliłem” fotkę mojemu rudzielcowi.

W domu, choć bez dzika na rozkładzie, zasypiałem z uśmiechem na twarzy. Czasami nie warto strzelać tylko po to, aby nie zepsuć nawet najbardziej pięknego polowania. Lepiej pamiętać łowy pełne wrażeń, niż wieczór z pochopnym strzałem, z popełnionym błędem...