Poniedziałek
12.07.2010
nr 193 (1807 )
ISSN 1734-6827
Moje polowanie
Polowanie jak z bajki autor: Adrianooo
29.08.09 r.
Jest godzina 4.30 a ja wyjeżdżam po pierwszego w życiu kozła, wyszukanego wczorajszego dnia. O 5-tej wchodzę na ambonę, 2 wdechy i zaczynam lustrować pole. Z prawej strony na górce żeruje łania z cielakiem, nieopodal kilka saren, a wśród nich mój kozioł. Przed amboną, tuż za dołkiem z trzcinowiskiem widzę snopki, których wczoraj nie było. Chwila, to dziki. Liczę, raz, dwa... locha i sześć warchlaków. Locha pod całoroczną ochroną, a warchlaków 12-15 kg szkoda. Pozostaje tylko obserwacja. Po ok. 20 min dziki wchodzą w trzcinowisko kierując się w stronę ambony. Po kilku minutach, nie dalej niż 30 m od ambony, wychodzi warchlak. Nieświadomy swojego szczęścia zaczyna buchtować, a ja "gołym" okiem obserwuję małego czarnucha. Po chwili locha zaczyna zwoływać watahę, warchlak ginie w trzcinach. Nagle słyszę trzask łamanych gałęzi w lesie z lewej strony. Lornetka w pogotowiu, są! Dwa przelatki wychodzą z lasu. Powoli biorę broń i zaczynam się składać. Nagle z lasu wyjeżdżają kolejne warchlaki - nieco zgłupiałem. Przelatki kierują się na pole, w kierunku mojego dojścia do ambony. Jeszcze kilka metrów i mnie zwietrzą. Jednak widzę, że przy warchlakach wychodzi locha, zdejmując nietykalność z przelatków. Jeden zostaje w ogniu. Kilka minut obserwacji leżącego w bezruchu dzika, obrót o 180 stopni i polujemy dalej.

Pierwsze promienie słońca przedzierają się przez las, a ja szukam "mojego" rogacza. Jest - jakieś 250 m od ambony, goni słabego szpiczaka broniąc swojego terytorium. Po skutecznej obronie rewiru, powraca do żerowania. Biorę wabik na lisa i piszczę jak oszalała mysz. Kozioł reaguje, powoli zbliża się w moją stronę, skubiąc trawę to tu, to tam. Po upływie ok. 20 min cap jest jakieś 80 m od ambony. W tym czasie wykonałem sporą liczbę obserwacji. Podnoszę broń, krzyż na komorze, przyspiesznik, bezpiecznik do przodu i... I dopada mnie zwątpienie. Zabezpieczam broń i kombinuję. Swego rodzaju lęk i obawa przed błędem miesza się z ekscytacją i chęcią pozyskania pierwszego w życiu kozła. Nie da się tego przeskoczyć, któryś musi być pierwszym. Ponownie krzyż ląduje na komorze, strzał rozdziera ciszę. Kozioł robi rakietę i pada na ziemię. Pozostałe sarny uciekają w popłochu, echo ginie gdzieś między górkami.

Chwila zadumy i przemyśleń nad łowieckim szczęściem dzisiejszego poranka. Spoglądam na miejsce obok mnie, na miejsce, na którym kilka minut temu siedział Św. Hubert...

Komentarze
29-08-2010 02:30 robcio2Krótkie,ale treściwe.Podoba mi się,zwłaszcza o naszym wspólnym towarzyszu polowań.Gratuluję tekstu.