![]() |
Wtorek
17.08.2010nr 229 (1843 ) ISSN 1734-6827
Jesień przyszła niespodziewanie, wtedy pierwszy raz z bliska widziałem "ich". Może zbyt krótko, bo mama w mgnieniu oka przepędziła ich spod naszego dębu - jeden na drzewo, drugi w zarośla. Po szybkości z jaką paskuda wdrapała się na drzewo byłem pewien ich pochodzenia. Pewnego ranka w naszym lesie rozległ się przejmujący dźwięk, aż sierść zjeżyła się na grzebiecie! Trzask łamanych gałęzi, krzyki paskud z ujadaniem psów dopełniały grozy. Mama rozpoczęła podchód - przesuwaliśmy się rowem, próbując wyniuchać niebezpieczeństwo. Dotarliśmy do leśnej łączki, na jej granicy stały dwa stworzenia - jedno młode z olbrzymimi szklanymi oczami i drugie starsze z śmiesznym pokryciem głowy. Mama kierując się doświadczeniem postanowiła odwrócić ich uwagę - twierdziła, że jej nic nie grozi, ale gorzej będzie z nami. Jednym susem pokonała rów, wybiegła wprost na śmieszny kapelusik z piórkiem, a on uniósł grzmiący kij, skierował na nią i gwałtownie poderwał do góry - czar działał. Mama znów mknęła i już była po drugiej stronie, kiedy "wielkie oczy" huknęły grzmiącym kijem widzieliśmy tylko tuman kurzu i krzyk śmiesznego kapelusika, machającego kończynami i przerażenie wielkich oczu. To był moment dla nas! Pełną parą ruszyliśmy. Paskudy były zajęte sobą - jeden krzyczał, drugi z chylonym łbem słuchał. Coś było nie tak, bo zazwyczaj podają sobie kończyny, szczerząc przy tym zęby. Na moje siostry padł strach - nie ma reguł, jednak życiem rządzi przypadek - albo ty jesz albo ciebie zjadają. Całe dnie spędzaliśmy w mokradłach, taplając się w błocie, tylko nocą wychodziliśmy coś przekąsić. "Oni" byli wszędzie - biegali po lesie, zabierali wszystko co można zjeść. Pierwszy śnieg spadł kiedy jeszcze na drzewach złociły się liście, dziwna nerwowość opętała moje ciało - myślałem tylko o jednym - jak tu przedłużyć gatunek. Konkurencja była duża, a że natura obdarzyła mnie hojnie to i mi się trafiło! W sumie nic specjalnego, niecałe 60 kg wagi i do tego łaciata! Podobno jej matka nie przestrzegała czystości rasowej. Popęd to popęd,ale na pewno zdrowo i bez hipokryzji. Wiosną zostałem ojcem trójki pasiaków, a że ojciec ze mnie żaden - dałem w biegi i żyłem samotnie. Nadszedł mój czas... Tego dnia wybrałem się na wiosenne buszowanko - nic piękniejszego niż świeże ziarno, żeby było łatwiej paskudy nie wiadomo czemu, ziarna układają w podłużne rzędy i wystarczy znaleźć początek i jazda prosto po horyzont! Niestety tam czekało przeznaczenie. Każdy się myli, nie kiedy tylko raz. Zanim się spostrzegłem błysk pioruna i uszczypnięcie pod łopatką zakończyło me istnienie. MY zwierzęta podobno różnimy się od paskud tym, że podobnie jak rośliny istniejemy, a później po prostu przestajemy istnieć, paskudy natomiast egzystencjują czyli żyją ze świadomością śmierci. Ale czy na pewno MY zabijamy żeby żyć? Oni mordują samych siebie w imię pseudo idei czy też chęci władzy i z tysiąca innych powodów. A ja wciąż żyje! Moje aminokwasy wbudowują się w jego mięśnie, szare komórki. Im więcej mnie zjada, tym bardziej go kolonizuje, on wie, że musi umrzeć, a potężny dąb wyssie spod ziemi jego ciało, sypiąc tysiącami żołędzi i wrócę do swoich, znowu mnie zjedzą, a nasze dusze rozdzielą się. Pamięci pewnego wiosennego RYJKA. P.S. wszelkie podobieństwa są celowe i zamierzone ;-)
|