Środa
22.12.2010
nr 356 (1970 )
ISSN 1734-6827
Moje polowanie
Skąd on wie takie rzeczy dzień wcześniej?! autor: ULMUS
Przed domkiem myśliwskim rejwach i radosne podniecenie. Polowanie Wigilijne. Przyjechali wszyscy Koledzy, których nie zatrzymały żony, obowiązki, choroby, śnieżyce oraz inne mniej lub bardziej ważne przeszkody. Atmosfera wspaniała, podniosła, wesoła. Dziś przełamiemy się opłatkiem, dziś siądziemy do wspólnej wieczerzy, dziś zapolujemy na grubego zwierza. Aura cudowna i prawdziwie zimowa. Cała knieja przykryta białym całunem, niewielki mróz iskrzy na śniegu i chrzęści pod nogami.

Najlepsi łowcy w Kole utrzymują, że las pełen zwierza. "Mamy u nas wesele, są co najmniej trzy watahy, ho, ho... a wczoraj w nocy mogły przyjść jeszcze dwie od sąsiadów, kto wie!" – podkręca atmosferę Andrzej, znakomity tropiciel i strzelec.

Zbiórka, niby normalna jak zwykle, ale wszystko jakby bardziej uroczyście. Prezes koła udziela jeszcze raz "namaszczenia": „Przypominam Kolegom - bezpieczeństwo, spokój, troska o nagankę, strzelamy dzisiaj tylko do dzików i lisów etc, etc, etc...". Wiemy, wiemy, zaczynajmy już. Wszyscy kręcą się niecierpliwie w radosnym oczekiwaniu. Koniec zbiórki. Pieski jazgoczą. Jedziemy w knieję.

Pierwszy miot. Tu stoją najpiękniejsze świerki. Ciężkie łapy śniegu przyginają je do ziemi. Zieloni, szczupli, zazwyczaj strzeliści bracia świerkowie, dzisiaj, okutani w grube białe kożuchy, bardziej podobni są do przygarbionych starców niż do leśnych janosików. Cisza. Zaczyna padać śnieg. Cisza robi się jeszcze głębsza, wręcz wciągająca... Zatapiam się w ciszę... Trzask gałązki wywołuje natychmiastowy ruch głowy. Jaskrawa kamizelka naganiacza. Miot pusty. Naganiacze wychodzą na linię. Ha ha ha, gdzie te dziki Panowie, gdzie te dziki, gdzie te watahy? Napięcie opuszcza wszystkich, zaczynają się tłumione śmiechy i rozmowy. Rozładowujemy broń i wracamy do samochodów.

Drugi miot. Znów to samo. Przede mną kraina baśni, kraina Kaja i Gerdy, Białego Kła i Bałabuszki. Znów mnie wciąga. Znów szybuję... RUCH!!! Oczy reagują błyskawicznie, broń ożywa... Rozluźnienie. To tylko pieski, nasze kochane pieski. Uśmiechnięte psie pyski wyłaniają się z gąszczu, łopocząc różowymi flagami jęzorów.

Trzeci miot. Śnieg wali solidnie, naciągam kaptur. Trrrach! Gdzieś za mną, pęka konar przygnieciony białym szaleństwem. Puuffff, spada ciężka pacyna śniegu. Knieja milczy zatopiona w zimowym śnie. Sylwetki naganiaczy wyłaniają się na linii jak czerwone kwiaty. Nawet ich nie słyszałem.

Czwarty miot. Prezes rozprowadza. Stawia mnie na rzadkiej dębinie a przede mną jedyny wątły krzak w całej okolicy. "Ale stanowisko...", myślę sobie... wszyscy stoją jak ludzie a ja na tej patelni jak "śwanc na weselu". Trudno. Staję, ładuję kniejówkę. Słyszę delikatny, metaliczny wślizg nabojów w komory. Lubię ten dźwięk. Pstryk! Hak zaskakuje, klucz wraca na swoją pozycję. Śnieg pada już bardzo skromnie, powoli ustaje, ogarnia mnie lekka senność. Strącam śnieg z lufy, oczyszczam niespiesznie muchę i szczerbinkę. "Jaki tu spokój nananana, nic się nie dzieje nananana..." – przypominają mi się słowa jakiejś przyśpiewki.

Granie psów w odległym młodniku elektryzuje. Ostro grają. Dziczo! Podkładacz, Pan Jasiu, jest mistrzem w swoim fachu. Psy ma ułożone tylko na dzika. Dwa, niemalże identyczne biało-czarne foksteriery i jeden czarny "fokso-coś" wyglądający jak wyrośnięty jag. Pieski grają coraz intensywniej, sójki odpowiadają dramatycznym wrzaskiem. Zmieniam szybko śrut na brenekę. Czekam napięty, czujny. Pieski grają nieustannie... Nagle na flance słychać długo wyczekiwane baaach!, baaach!, baaach!... Wypchnęły, kochane pieseczki, wypchnęły watahę. Kanonada nie ustaje. Koledzy na sąsiednich stanowiskach podobnie jak ja, ożywieni, wpatrzeni w zaśnieżoną knieję, przygarbieni w czujnym skupieniu. Cisza. Znów cisza, lecz tym raz ta specjalna cisza, taka krótka cisza napięta jak struna i wibrująca gdzieś z tyłu głowy. JEEEST!!! Dzik sadzi na Kolegę po lewej. Bryzga na boki śnieżny pył, zjeżony chyb pruje śnieżną toń jak płetwa rekina. Andrzej składa się płynnym ruchem. Strzał! Dzik gwałtownie skręca i grzeje w moją stronę. Kolba ląduje w dołku. Muszka na gwizd, prowadzę... trrrraaach!!! Kula poszła. Nie widzę efektu. Prowadzę... trrrach!!! Dzik pędzi. Cholera, brenekę też spóźniłem?! Pudło?! Dzik pędzi. Nagle zwalnia i wiotczeje. Pada zadem w śnieg, gwizd trzyma jeszcze w górze, jeszcze walczy... Widzę jak szybko uchodzi z niego życie. Uspokaja się. Nieruchomieje.

Emocje powoli opadają. Ufff! Prezes stoi z prawej strony, podnosi kciuk, pod lisią czapą wesoła twarz. Andrzej, sąsiad z lewej, uśmiechnięty pod wąsem szeroko, głosi wszem i wobec: "Też strzelałem młody, też strzelałem, jeszcze się nie ciesz za mocno...". Jeszcze się nie cieszę za mocno, ale już nie mogę wytrzymać żeby nie skakać z radości. Zapalam papierocha. Stoimy ciągle na linii, ciągle słychać strzały, pędzenie jeszcze nie skończone. Wtem...! Kolega z lewej robi palcem helikopter i pokazuje na wprost... Coś chodzi daleko na dole pod młodnikiem. Zamieramy znów w oczekiwaniu. Broń w pogotowiu. Cisza. Czekanie... Nic nie ma. JEEEST!!! Dzik wypada niespodziewanie. Znów wprost na Andrzeja. Andrzej strzela. Dzik, błyskawicznie skręca i gna w moją stronę. Fontanny śniegu tryskają spod rapet zwierza. Przez mgnienie oka widzę błyszczące ślepia, zaśnieżony gwizd i nastroszony chyb. Składam się, prowadzę, mijam łeb... trrrach!!! Poszła kula. Dzik sadzi dalej, nawet nie drgnął, nie zaznaczył... trrrrach!!!, poprawiam breneką. Dzik pada jak podcięty. Pisze testament.

Nie mogę uwierzyć, rozglądam się dookoła jak w transie. Po lewej i prawej uśmiechnięte wesołe gęby Kolegów. Pokazują uniesione kciuki. Mam dwa dziki. Hurrraaa!!! Strzeliłem dwa dziki w jednym miocie. Serce dopiero zaczyna walić jak oszalałe. W kolanach „mrówki”. Pierwszy raz na zbiorówce strzeliłem dzika. Ba, nie jednego dzika! Walnąłem dwa dziki! Święty Hubercie dzięki!!! Podchodzą Koledzy, naganiacze, podają łapska, gratulują, poklepują po plecach. Odbieram to wszystko jak przez mgłę. Nie mogę oderwać oczu od dzików. Już je zapięli na linki, schwycili za biegi. Już wędrują na miejsce zbiórki. Gwar, ruch, wrzawa... Na flance padły jeszcze trzy dziki i lis. Gorące rozmowy, uwagi, opowieści...

Na końcu podchodzi mój łowiecki mistrz, Kolega Andrzej. Gratuluje i przypomina: "Mówiłem wczoraj że zrobisz dubleta, mówiłem? Hahaha... Śmieje się głośno, widzę że jest zadowolony. Uczy mnie polowaczki. Ściskam jego rękę i dziękuję za gratulacje. Skąd on wie takie rzeczy dzień wcześniej?!

Tego dnia w tym samym miocie Andrzej stał na flance. Jak zwykle strzelił lisa. Jak zwykle w skoku. Jak zwykle ze sztucera 8x 57. Jak zwykle nikt nie wie jak on to robi.

Tego dnia, 18 grudnia 2010, na Polowaniu Wigilijnym zostałem Królem Polowania. Pierwszy raz w życiu. Tego co wtedy czułem, nie da się opisać słowami.

Komentarze
14-02-2011 09:43 mikeszFajne, bardzo mi się podoba. Gratulacje :)
07-01-2011 20:40 cezetka527Tak się wczułem jak bym to sam strzelił te dziki. Gratulacje.
04-01-2011 09:56 AdrianoooPozwolę sobie jeszcze raz podwójnie pogratulować Koledze, królewskiego tytułu i opowiadania. Pisz częściej. Tak jak pisze Kol. jani, to opowiadanie to perełka. Chociaż w pierwszym też niczego nie brakuje. Czekam na kolejne opowiadanie, pozdrawiam serdecznie i Darz Bór!
03-01-2011 20:37 grandel13Gratulacje ULMUS:) bardzo ciekawe i fajne opowiadanie. Gratuluję dzikow. A co do kolegi Andrzeja to też gratuluję, sam mam znajomego myśliwego, który też mnie uczy, pociesza ale jak trzeba to powie ostre słowa dla pouczenia. Mam nadzieje ze bede kiedys polował tak jak on, bo taki ktoś na pewno jest potrzebny w trakcie wkraczania w łowieckie klimaty. Jeszcze raz gratuluję i pozdrawiam! grandel13
23-12-2010 09:13 ULMUSDziękuję Kolegom za miłe słowa a szczególnie janiemu którego komentarz to perełka wśród komentarzy :). Śpieszę z rozwiązaniem zagadki. Było dwóch Andrzejów. Jeden Andrzej stał obok mnie na linii a drugi Andrzej stał wówczas na flance. :) Pozdrawiam i Darz Bór
22-12-2010 19:10 janiChciałem być surowym krytykiem, bo wiem, co to jest napisać opowiadanie, by wyglądało jak bajka a było prawdą! Większość bowiem moich opowiadań wyglądało prawdziwie, a było na ogół łgarstwem! Więc chciałem Ci, Kolego ULMUS, coś "znaleźć", ale się nie dało. Niemal perfekcja! Piszę niemal, bo jakoś jednak niewyraźnie z tym Andrzejem: gdzie on w końcu stał, na flance czy obok Ciebie? Wybacz, że się przyczepiłem, gdyby opowiadanie nie było mistrzowskie, nie pisałbym wcale komentarza! Darz bór! To perełka wśród łowieckich opowieści!
22-12-2010 16:11 doktor nieludzkigratuluję, bardzo fajnie napisane :)
22-12-2010 15:31 Jump76Serdecznie gratuluję !Pozdrawiam wszelkiej serdeczności życzę .Darz BÓR.
22-12-2010 13:00 zwiadowcaULMUS, przede wszystkim serdeczne gratulacje.Mogę sobie wyobrazić Twoją radość.Opowiadanko przednie,życzę Ci jak najwięcej takich przygód.Darz Bór.