![]() |
Środa
20.04.2011nr 110 (2089 ) ISSN 1734-6827
Miejsce usytuowania tej ambony zostało wybrane nieprzypadkowo. Postawiona była na skraju nowych nasadzeń z przewagą drzew liściastych, a z tyłu ciągnęły się trzcinowiska z wierzbą karłowatą. Z przodu była polna droga, która biegła w poprzek ambony, a dalej szachownica pól, aż do kanału rzeki Odry. Atrakcyjnym poletkiem dla zwierzyny była szeroka łąka w linii prostej od ambony około pięćdziesięciu metrów. Po prawej stronie w odległości około stu metrów był rów melioracyjny a dalej łąki. Natomiast po lewej stronie w odległości około stu dwudziestu metrów zaczynała się ściana wysokich topól ciągnących się aż do wału przeciwpowodziowego. Do ambony Szwaka patrząc w lewo było ze trzysta metrów. Przed amboną pas ziemi, który graniczył z łąką był obsiewany różnie. Raz była to pszenica, raz owies, buraki lub kukurydza. Tego roku była to pszenica, która została już dawno zebrana. Pozostało szczernisko z którym gospodarz nie spieszył się by go zaorać i przygotować poplon na zimę. Postanowiłem wybrać się na tą ambonę jakieś dwa dni przed szczytem pełni wrześniowej. Na szczernisku oraz w kilku miejscach na łące było znać, że lubią tu wychodzić dziki. Świeże buchtowiska zapowiadały dobre wyniki nocnej zasiadki. Po zajęciu miejsca na ambonie, wyjąłem z torby termos i ostrożnie oparłem go o deski. Wieczory były już zimne. Pogoda dopisywała. Nie padało, a lekki wiaterek wiejący od pól nastrajał optymistycznie. Słońce już dawno zaszło i powoli nadciągał mrok. Na niebie nie było chmur. Czekałem spokojnie na wyjście księżyca. Po lewej stronie na końcu łąki wyszły dwie sarny i zaczęły żerować. Czas dłużył się niemiłosiernie. W końcu nad koronami drzew ukazała się tarcza księżyca. Zacząłem częściej używać lornetki, sprawdzając czy na łące i przyległych polach nie ma nic oprócz spokojnie żerujących kóz. Blask księżyca był z minuty na minutę coraz silniejszy. Nagle z tylu ambony usłyszałem trzask złamanej gałązki, czyżby dzik? Coś wychodziło z trzcin i kierowało się na lewą stronę ambony. Zacząłem nasłuchiwać. Serce skoczyło od razu do gardła i zaczęło walić potrójnym rytmem, w ustach zrobiło się sucho. Cholera, zachowuję się tak jakby to było moje pierwsze spotkanie z dzikiem. Wziąłem kilka podwójnych oddechów i trochę się uspokoiłem. Wtem, gdzieś daleko od strony wioski usłyszałem równomierną pracę ciągnika rolniczego. Jego odgłos ku mojej rozpaczy przybliżał się w moją stronę coraz bardziej. Kurde, kto o tej godzinie wybiera się w pole?!!! Spojrzałem na zegarek, dochodziła godzina dwudziesta trzecia. Co on do diabła o godzinie jedenastej w nocy chce robić na polu?! Ciągnik najspokojniej w świecie kierował się w moją stronę. Odłożyłem lornetkę i zabezpieczyłem sztucer. Pięknie, pomyślałem, no to już po dzikach. Ciągnik koło rowu skręcił w prawo i później wjechał na łąkę. Przejechał parę metrów i zatrzymał się na wprost ambony. Co on czekał specjalnie na pełnię, że jeździ bez świateł? Ten nocny Marek wysiadł z ciągnika i podszedł do przyczepy. Odpiął z hukiem tylną burtę i opuścił ją na dół. Wziąłem lornetkę by sprawdzić co on zamierza robić. Ten, wziął widły i szorując nimi po dnie przyczepy zaczął zrzucać obornik, tak jakby to były godziny popołudniowe!!! Następnie wsiadł do kabiny (silnik pracował cały czas), odjechał jakieś trzydzieści metrów i znów się zatrzymał. Wszedł na przyczepę i znowu to szorowanie widłami po dnie blaszanej przyczepy!Trwało to tak aż do końca łąki. Było to zbyt brutalnym dysonansem w panującej wokół harmonii, by nie zdenerwować każdego znajdującego się w danej chwili na moim miejscu. Myślałem już o zejściu z ambony i udaniu się w jego kierunku, ale powstrzymałem się. Zrobi swoje, pomyślałem i pojedzie do domu spać. Nocny Marek po dojechaniu do końca łąki zawrócił i dojeżdżając do rowu włączył światła. No proszę, jednak ma światła! Moje złowrogie życzenia dla niego na drogę powrotną były wtedy czymś oczywistym i naturalnym. Postanowiłem mimo tego, jeszcze trochę posiedzieć na ambonie. Wziąłem lornetkę i sprawdziłem przedpole. Nie było nic. Całe napięcie spadało powoli. Daleko gdzieś, od strony kanału usłyszałem serię głuchych szczeknięć kozła. Posiedzę może jeszcze ze dwie godziny i jak nic nie wyjdzie wracam do domu. Nie minęła może godzina gdy... usłyszałem znowu znajomy odgłos ciągnika! Nie, tego już za wiele! Spakowałem termos i rozładowałem sztucer. Na dziś mi wystarczy. Światła ciągnika nieubłagane kierowały się w moją stronę. Przecież on znowu będzie tymi cholernymi widłami szorować po przyczepie!!! Zszedłem z ambony i stanąłem na drodze przed amboną. Spojrzałem w kierunku ciągnika. Odwróciłem się w lewo by iść do samochodu i stanąłem jak wryty. Na skraju zadrzewień stał dzik! Powoli podniosłem lornetkę do oczu. Ten, obrócił łeb w moją stronę. W jednej sekundzie przetoczyły się przez głowę setki myśli. Spokojnie opuściłem lornetkę. Było do niego około osiem-dziesięciu metrów. Obserwowałem go a on mnie. Oceniłem sytuację: pod pachą torba z termosem, a na prawym ramieniu rozładowany sztucer. Szansa na załadowanie i złożenie się do strzału bardzo, bardzo mała. Stałem dalej bez ruchu. Trzymaliśmy się obaj w szachu. Nie wiem ile to trwało. Poczułem na sobie światła ciągnika i skierowałem wzrok w jego stronę. Gdy powróciłem wzrokiem w to miejsce gdzie był dzik zastałem pustkę, nikogo na drodze! Może mi się tylko zdawało?Silniejszy powiew wiatru przyniósł mi znajomy odwiatr dzika. Jednak tam był! Ruszyłem w kierunku samochodu. Cholerny nocny Marek!!! Gdyby nie on... może dzik wyszedłby na czyste?... Muszę spytać Andrzeja czyja to łąka. Nieraz jest dobrze wiedzieć, komu zawdzięcza się wynik tak udanego polowania...
|