Czwartek
04.10.2012
nr 278 (2622 )
ISSN 1734-6827
Opowiadanie
Abra autor: benoit
Białe ściany, a na nich plansze anatomiczne zwierząt. Układ kostny kota, z lewej strony czaszka konia, dalej dokładny opis układu krwionośnego psa. Ostry zapach środków odkażających wbija się w śluzówkę nosa. Zegarek w ciszy wystukuje minuty. Duże białe drzwi otwierają się powoli i widzę w nich postawną sylwetkę Michała, dawnego kolegi ze studiów. Trzyma w ręku szarą kopertę. Abra niespokojnie wierci się koło nogi, jakby wiedziała, że w tej kopercie jest cała prawda o jej przyszłości. Michał podchodzi do psa, czule głaszcze za uszami.
- I jak? – nieśmiało wyskakują mi słowa, tak jakby bały się wypowiadania. Michał wstaje i tężeje na twarzy.
- Zajęta wątroba, śledziona, przerzuty do płuc. Kilka tygodni – nie daje nadziei.
Suka jakby zrozumiała wyrok. Spuszcza głowę. Po chwili kładzie się na ziemi.
Michał siada obok mnie w poczekalni.
- Może to brutalnie zabrzmi, ale powinieneś ją uśpić teraz, gdy jeszcze nie cierpi. Z medycznego punktu widzenia zrobiliśmy wszystko.
- Zbyt wiele przeżyliśmy razem, żebym ją tak, teraz... - próbuję się bronić przed nieoczekiwaną decyzją.
- Przecież jesteś myśliwym – kolega spojrzał wymownie, jakby to określenie załatwiało cały problem.
– Jesteś przyzwyczajony do śmierci, a ona za parę tygodni będzie bardzo cierpiała.
Walczę z myślami.
- Zrobię to bezboleśnie. Uwierz mi, to najlepsze wyjście.

Wchodzę do gabinetu. Abra człapie za mną powoli. Smycz ciągnie się po ziemi. Pies zatrzymuje się przed wysokim metalowym stołem.
- Podsadź i przytrzymaj.
Biorę psa na ramiona. Potulnie siada na stole. Patrzę na tę mordę, z którą przeżyłem tyle lat. Jak klatki filmu przelatują mi przed oczami nasze polowania, wspólne wyprawy i powroty. Radosne machanie ogonem, poranne budzenie szczekaniem. Przytulam psa do siebie. Ufne ślepia patrzą w kierunku weterynarza. Ten zbliża się z trzema strzykawkami.
- Michał nie mogę. Nie teraz, nie tutaj, nie w taki sposób – wyrzucam emocje.
- Twoja decyzja, rozumiem.
Wychodzimy z gabinetu.
- Poczekaj – Michał goni mnie przez korytarz kliniki.
- To recepta na środki przeciwbólowe, przydadzą się - mówi wręczając kartkę papieru.
- Gdybyś potrzebował pomocy, dzwoń...

Prorocze słowa Michała ziszczają się po miesiącu. Abra śpi niespokojnie, popiskuje. Zaczynam aplikować środki przeciwbólowe. Bardzo mało je, chudnie w oczach. Na spacery znoszę ją na rękach. Biję się z myślami. Może to już czas? ale ilekroć chcę dzwonić po Michała, siada przy nodze, liże po rękach, wtula łeb między kolana, patrzy w oczy jakby prosiła o jeszcze jeden dzień.

Nadchodzi piękny sierpniowy weekend. Kolega dzwoni z pytaniem czy jadę na pierwsze z polowań na kaczki. Wczesnym rankiem pakuję wszystkie klamoty do samochodu. Gdy sięgam po dubeltówkę Abra z trudem podnosi się na łapach. Patrzy wymownie.
- Co piesku? Jedziemy na kaczuchy?
Z gardła wydobywa się cichy, ledwo słyszalny, zmieniony chorobą szczek. Ogon zakreśla w powietrzu niewyraźne kółka. Rozkładam koc na tylnim siedzeniu. Do łowiska odcieramy gdy wody jeziora spowijają jeszcze mgły. Koledzy już gotowi, czekają tylko na mnie. Wynoszę psa na rękach.
- Polujcie sami, my zostajemy – rzucam w ich kierunku. Widzę zmartwione miny. Każdy chce przywitać się z Abrą, pyta o zdrowie. Sunia poznaje wszystkich. Prawie z każdym polowała. Ogon delikatnie kreśli kółka w powietrzu, bo choroba nie pozwala na większe ruchy. Psy innych kolegów wyrywają się na łowy.

Odchodzimy w ciche miejsce, niedaleko trzcinowiska. Wielokrotnie tutaj polowaliśmy. Siadam na powalonym pniu brzozy. Rozkładam koc. Abra kładzie się pod nogami i grzeje się w słońcu. Nad głową śpiewa radośnie zięba. W pewnej chwili pies wstaje i kładzie łapę na mojej nodze. To znak, że chce wejść na kolana. Dziwne. Zdarzało się jej tak robić, ale tylko wieczorami i tylko w domu. Nigdy na polowaniu. Podnoszę ją na rękach i sadzam na kolana. Kiedyś potężne kilogramy, teraz prawie nie czuje wagi. Wtula się w kurtkę. Słyszę jej ciężki, powolny, chrapliwy oddech. Delikatnie głaszczę za uszami. Nagle sunia wzdycha głęboko. Kładzie łeb na ramieniu i pręży ciało. Po chwili głowa bezwładnie opada na bok. Patrzę we mgłę i czuje, że coś we mnie pęka. Nie wiem ile tak siedzimy. Pół godziny, godzinę, może dwie. Wracają koledzy.
Piotrek pierwszy orientuje się, że coś jest nie tak.
- Abra? Co z nią - pyta podbiegając.
Po chwili ze zrozumieniem kiwa głową. Niebawem otacza mnie już wianuszek kolegów. Panuje dziwna cisza. Koledzy zdejmują czapki z głów.
- Panowie, przecież to tylko pies, bez przesady – rzuca ktoś z tyłu.
- Może dla ciebie, dla większości ten pies to więcej niż pies – odpowiada Marek i pierwszy ładuje dubeltówkę.
- Panowie, pożegnajmy ją po myśliwsku – podnosi w górę strzelbę.
Chwilę później ciszę jeziora rozrywa salwa kilku dubeltówek. Czuję, że mam mokre policzki...

Komentarze
02-04-2015 18:51 ChoorajPodobnie było z moją starą suczką. Czekała na mnie. Byłem na studiach. Zdążyłem przyjechać, czekała. Odeszła z łbem na moich kolanach. Wiem, że kiedyś będzie radośnie biegnąc przy boku mojego rumaka, na niebiańskim stepie w czasie wielkich łowów.
26-12-2012 17:17 kargulekNie wiem co ci napisać. Czy czy współczuć utraty przyjaciela, czy gratulowac opowiadania. Darz Bór. P.S. Mnie również zakręciła się łezka.
23-10-2012 08:53 Falconetti007Cholernie wzruszające, zapłakałem klawiaturę! Gratuluję wspaniałego psa, niech Abra będzie wiecznie żywa w Twej pamięci!
05-10-2012 10:37 Ross 31Opowiadanie napisałeś z wielkim uczuciem i pomyśleć, że są tacy,którzy myślą że my myśliwi takich pięknych cech jak; wrażliwość,czułość jesteśmy wyzbyci.Totalna bzdura,tym bardziej że jestem w trakcie pisania opowiadania o podobnej treści.Sądzę, że jak się ukaże to również je przeczytasz,DB.
05-10-2012 09:25 azazel3Przepięknie napisane, aż mi się łza w oku zakręciła. A jak sobie przypomnę jak swojego wiernego "Asika" trzeba było uśpić to ... ahh szkoda pisać, darz bór
05-10-2012 08:09 kongiKolego , poryczeliśmy się z moją "jaszczurką" jak bobry i pobiegliśmy wyściskać swoją sukę, Darz Bór i wierzę że kiedyś jeszcze z "nimi" wszystkimi zapolujemy
04-10-2012 22:36 Pan SułekMIała szczęśliwe życie z takim przyjacielem jak ty kolego i to jest ważne!
04-10-2012 21:34 przemus401Wróciły bolesne wspomnienia...Moja Figa też umierała na moich kolanach, ale nie w tak malowniczej scenerii. Byłem zmuszony ją uśpić. Do końca życia nie pisnęła ani razu, ale wiem co przeżywała. Kolega powiedział, że twarda była jak komandos i tak też napisałem na jej grobie w lesie pod dębem. Do dziś nie mam innego psa - jakoś nie mogę... Piękne opowiadanie. I niech szlag trafi tych wszystkich, którzy ględzą, że myśliwi to niezrównoważone emocjonalnie typy.
04-10-2012 17:24 werantŚwietne opowiadanie, które przywołuje podobne wspomnienia o byłych towarzyszach (- kach) łowów. Śmierć psa myśliwskiego ma różne oblicza - oby było naturalne (bezbolesne), dla psa i jego pana. "DB"
04-10-2012 16:15 KrzakAleż to napisałeś. Pobeczałem się. Z przerażeniem myślę, że ten moment podjęcia decyzji nadejdzie
04-10-2012 12:48 stanislawPięknie Kolego napisane. Z przykrością stwierdzam, że moja suczka równiez zbliża się do tego trudne czasu. Ma już swoje 15 lat z małym kawałkiem i wiem że się zbliżam do tego momentu. Życzyłbym sobie aby w taki sposób mogła odejść. Pies jest prawdziwym towarzyszem naszej pasji i bez niego polowanie to już nie to. Moja Jenny wiele zwierza wytropiła i wiele zwierza wystawiła. Przyjazne nastawienie do Kolegów myśliwych zjednało jej wiele sympatii. Chociaż już nie uczestniczy w polowaniach ale bardzo przeżywa każde moje wyjście do knieji bez jej udziału. Dziękuję jej za chwile wspólnie spędzone na polowaniach.