![]() |
Środa
28.08.2013nr 240 (2950 ) ISSN 1734-6827
Przytrafiło się, iż pewnego dnia tata załatwił mi wyjście na prawdziwe polowanie z leśniczym, u którego obozowaliśmy. Wyjście to pozostało w mojej głowie jak nagrany film, obrazy są żywe jakby wydarzyło się to wczoraj. Pan Czesław zabrał ze sobą dryling - kiedyś nie wiedziałem co to takiego i wyobrażałem sobie ze ta trzecia lufa to miejsce na wycior do tych dwóch grubszych osadzonych nad nią. Ruszyliśmy lipcowym wieczorkiem w stronę lasu przez zagony pana leśniczego gdyż prowadził on także swoje małe gospodarstwo. Dróżka biegła pod górkę dobrze wybrukowana poniemieckim różowo-czerwonym kamieniem. Już po paru chwilach znaleźliśmy się wśród dużych sosen rosnących na zboczu wpadającym do małej rzeczki, płynącej gdzieś w niezbadane przestrzenie zielonej gęstwiny. Usiedliśmy w dogodnym miejscu, przy drzewie, w oczekiwaniu na chmarę łań z cielakami, która się tędy przemieszczała niemal codziennie. Przynajmniej tak twierdził mój przewodnik. Siedziałem cichutko przejęty podniosłą dla mnie atmosferą polowania. Bałem się poruszyć by nie zepsuć tego wyjścia mając w pamięci przestrogi taty bym zachowywał się jak najciszej potrafię i nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów a nade wszystko słuchał co każe mi pan Czesław. Komary cięły ale dzielnie znosiłem ich ataki nie poruszając się prawie wcale. Leśniczy miał nosa, nie czekaliśmy długo, łanie wyłoniły się z pomiędzy drzew jak duchy, bezszelestnie. Szły ostrożnie, z pozycji ziemi ich suknie niemal zlewały się kolorami lasu. Pan Czesiu nie był już wtedy pierwszej młodości i ich jeszcze nie widział jednak ja już je dostrzegałem wyraźnie. Zdziwiony iż myśliwy nie wykonuje żadnych ruchów szeptem powiedziałem „idą”. Leśniczy usłyszał to i zaczął się intensywnie przyglądać, mierzyć i znów przyglądać. Wtedy myślałem że coś nie tak z jego oczami a teraz już wiem ze to po prostu odpowiedzialność i chęć wybrania właściwej sztuki o raz oczekiwanie na czysty strzał spowodowało, że zwierz przeszedł spokojnie i poszedł w swoją stronę w ciszy, bez wystrzału. Po jakimś czasie zabraliśmy się stamtąd by obejść jeszcze trochę lasu bo może jeszcze je spotkamy a może dziki przyjdą. Po drodze Pan Czesław tłumaczył mi jak się strzela z breneki jakie trzeba zrobić wyprzedzenie do biegnącego dzika i takie tam inne ciekawostki z myśliwskiego świata. Opowiedział mi też historię jelenia byka, którego strzelił na komorę a on przebiegł jeszcze dobre 200 metrów i jak to przy patroszeniu okazało się, że kula przeszła dokładnie przez środek serca. Od tamtej pory też już wiem ze "mała lufa" w drylingu to nie miejsce na wycior. Po zmroku wróciliśmy do leśniczówki. Następnego dnia leśniczy poszedł sam w knieje i później miałem okazję oglądać upolowaną przez niego łanię. Wydawało mi się że byłem cicho i nie przeszkadzałem ale może mi się tylko tak wydawało. Niby zwykła nieskomplikowana historyjka, bez wielkich czynów i opisów, bez patosu. Szare myśliwskie wyjście do lasu ze strzelbą. Sytuacja ta jednak miała miejsce 26 lat temu i była w pewien sposób, w chłopięcym sercu... baśniowa. Nadal wszystko widzę jakby to było wczoraj. Teraz już od kilku sezonów sam jestem myśliwym i powiem wam, że teraz już wiem, że to gdzieś zasiane myśliwskie ziarno we mnie rosło i kiełkowało – długo strasznie ale może to i dobrze. Pana Czesława już nie ma. W tym roku zmarł a ja nie byłem na jego pogrzebie, nie pożegnałem się z nim. Bardzo tego żałuję, za późno się w tym wszystkim połapałem. Niech ten tekst będzie podziękowaniem i pożegnaniem dla niego. Panie Czesiu odpoczywaj w pokoju w Krainie Wiecznych Łowów. Niech Święty Hubert przyjmie Cię od grona swoich rycerzy.
|