Piątek
27.09.2013
nr 270 (2980 )
ISSN 1734-6827
Opowiadanie
Olek autor: Hubert2
Przyjechał do mnie kilka lat temu do domu z moim kolegą. Taki jakiś cichy, taki spokojny. Przedstawił się i powiedział, że ma na imię Olek. Kumpel który go do mnie przywiózł poinformował mnie wcześniej, że Olek chce być myśliwym i aby go troszkę zaznajomić z polowaniami bo posiada dużą firmę a w lesie chce się odstresować. Następnie zostawił mi Olka a ja powiedziałem mu, że zaraz jedziemy na polowanie. Zgodził się i powiedział, że pojedziemy jego samochodem. Przebrałem się, zabrałem sztucer i pojechaliśmy do lasu.

Poszliśmy na podchód w lesie aby stanąć na ścieżce gdzie dziki przemieszczają się z jednego młodnika w drugi. Był to chyba lipiec lub sierpień było też troszkę komarów ale uczeń był nad wyraz cierpliwy na te ataki kłujących napastników. Nie doczekaliśmy się czarnego zwierza więc myślałem, że nie będzie miał Olek ochoty do dalszych wypraw. Ale zadzwonił już za kilka dni, że znów chce przyjechać. Dalej był taki spokojny i opanowany, że aż moja żona stwierdziła "cóż to za spokojny facet, w odróżnieniu od męża".

Za jakiś czas Olek poinformował mnie, że zapisał się na staż myśliwski w swojej miejscowości w Janowie Lubelskim. Był jeszcze kilka razy u mnie ale już taki odważniejszy, widać myśliwka go pobudziła. W końcu poinformował mnie, że zdał egzaminy myśliwskie i widać, że był szczęśliwy, odprężony. Przyjęto go do Koła myśliwskiego w Janowie Lubelskim. Zaprosiłem go na dziki, nie odmówił i przyjechał ze swoim prezesem i naszym przyjacielem Jarkiem. Po zakwaterowaniu na domku myśliwskim Koła, usiedliśmy do stołu zaplanować wieczorną zasiadkę na dziki. Decyzja: my z Olkiem zasiadamy na ambonie nr 4 przy starym korycie Huczwy gdzie jest trzcinowisko, Jarek znów miał siedzieć na ambonie w uroczysku Konewka a prezes na następnej. Ja miałem obserwować, Olek strzelać. Olkowi marzył się duży pojedynek a że w sam raz była huczka więc i spotkanie z dużym pojedynkiem była możliwa. Wzięło mnie troszeczkę na chrapanie więc Oluś musiał pilnować okienek.

Po dwóch godzinach gdy już księżyc ładnie świecił szturcha mnie Olek i mówi, że idą dziki. Wstałem, patrzę, a na łące wataha dzików idzie w naszą stronę. Oglądamy, na początku dwie duże sztuki, z tyłu troszkę mniejsze a zboku taki jakiś dziczek w naszej ocenie na 60 kg. Mówię: "Oluś, te pierwsze sztuki to pewnie lochy, strzelaj przelatka, tego z boku, dobry do kiełbasy". Spojrzał przez swoją lunetę Swarowskiego i mówi: "mój grawerowany Blazerek go położy w ogniu". Mówię: "strzelaj, bo zaraz nam ambonę wywrócą". Zmierzył Oluś i bach do tego średniaka. Oglądamy a dzik jakoś odbił od wataszki, pewnie ze śmiechu ale w końcu poszedł z innymi dzikami. Schodzimy, nie ma farby.

Dzwonię po syna, przywiózł moje psy, szukamy ale dziki doszły do starego koryta, przepłynęły i brak farby. Smutna mina u mojego przyjaciela i nic nie mówi. Rano nie darują, pojechali szukać a ja do pracy. Dzwonią, jest mała farba, jedziemy po posokowca i po brata Jarka. Zrobiły chłopy ze 200 km aby przywieść psa i dzwonią: "mamy dzika, leżał na środku drogi do wsi, a dzik na oko 100 kg". Czekam w pracy, przywożą czarnucha a ja mówię do Olka: "to ile miały te pierwsze dwa dziki, jak ten był o połowę mniejszy od tych pierwszych dwóch?" Dzik na skupie równo 100 kg. Ale cóż, jak na razie mojego kompana największy dzik.

Przyjacielowi się nie odmawia i zapraszam Olusia na kozła. Zdał chłopina kurs dla selekcjonerów, namęczył się, więc mówię, napiszę Ci kozła w drugiej klasie to sobie strzelisz jakiegoś szydlarza. Koniec rui więc dobra pora aby coś ładnego znaleźć. Dzwonię: "przyjedź Olek, na kozła mam ładnego łownego, w sam raz abyś nerwa ruszył w swoim Kole kolegom". Jest Olek po południu w sobotę wypicowany, pachnący, jak to u niego w zwyczaju. Mówię: "siadaj, kozioł poczeka, znajdziemy, strzelisz i będziesz zadowolony". Ale tu już stał się mój kolega nerwowy, chciał zdobyć tego pierwszego kozła a ja mu obiecałem medalowego. Przebiera porcięta i do lasu mnie goni.

Wsiadamy w auto mojego sąsiada. Stare Pajero trochę źle pali. Jedziemy tam, gdzie upatrzyłem kozła. Podjeżdżamy do rewiru kozła na podchód a tu auto stop. Dzwonię do sąsiada: "co robić, auto odmówiło jazdy", a on, że to normalne. Mówię do Ola: "idź tam w pole, za tą miedzą będzie kozioł a ja poczekam na kumpla, to mnie szarpnie". Pognał Olek po polu, zobaczył kozła i chciał go chyba na piechotę zagonić. Chyba zapomniał, że ma pukawkę. Wraca zadyszany i mówi: "chyba jelenia ganiałem, taki wysoki kozioł, że nie widziałem jeszcze takiego kozła. Mówię trudno, jutro też jest dzień, a nawet niedziela, więc wracamy do domu i poszukaj czy nie masz w aucie czegoś, co byś wypił za zdrowie kozła i przeczyścił kiszki.

Rano wstajemy świtem i wyjazd w pole. Kozła zobaczyliśmy z daleka, więc Olek z pastorałem podszedł go już, nie ganiał i udało mu się strzelić. Strzelać to Oluś dobrze strzela, więc kozioł się wywrócił. Jak zobaczył kozła to uśmiech mu się zrobił jak na budyniu. Kozioł okazał się złotomedalowym i był wystawiany na EXPO 2013.

I tak po tych przygodach mój kolega Olek zrobił się prawdziwym myśliwym i co o dziwo jest już wygadanym, śmiałym, serdecznym bezstresowym kolegą uważanym w swoim Kole za łowcę medalowej zwierzyny. Darz Bór Olusiu.

Krzysztof

Komentarze
27-09-2013 14:22 ULMUSBardzo serdeczne opowiadanko :) mocno "wschodnie" , po mojemu :). Darz Bór Kolegom !