Czwartek
16.10.2014
nr 289 (3364 )
ISSN 1734-6827
Opowiadanie
OBJAWIENIE DUCHA TAJGI autor: Chooraj
Wiosenny świt budził uśpioną tajgę. Po śniegu i mrozie nie został nawet ślad. Rzeki wróciły do swoich koryt. Świadectwem wiosennego rozszalałego żywiołu wody były pozawieszane na piachach i gałęziach przybrzeżnych drzew i krzewów, kępy zeszłorocznych traw, trzciny, zerwanej z drzew kory oraz szary, mulisty nalot na korze tychże drzew. Nalot ten i wiechcie traw sięgały wysokości trzech mężczyzn świadcząc o potędze żywiołu. Popowodziowe ozdoby smutnymi brunatnymi kępami zwieszały się z gałęzi czyniąc drzewa podobnymi do świętych drzew szamańskich i kurhanów zwieńczonych słupami, na których Hakasi wieszają wotywne kawałki włosia, wełny czy też kawałki skórzanych pasków i rzemieni. Drzewa i kurhany takie nazywają się OBO. Tak i te nabrzeżne drzewa i krzewy zdawały się być takimi OBO przyrody. Gdzie tajga i rzeki złożyły dziękczynne ofiary duchom tej krainy w podzięce za słońce, życie i uwolnienie z objęć mrozu i lodu. Jenisej, co po hakasku oznacza Matkę Rzek spokojnie toczył swe pięknie rozlane wody prastarym korytem. Tajga jawiła się wszystkimi odcieniami zieleni. Od bladozielonego koloru młodych liści olchy, brzozy i młodych igiełek modrzewia po ciemnozielone barwy koron starych jodeł, cedrów i świerków. Wstawał piękny słoneczny dzień. Ptaki zanosiły do nieba swym śpiewem modlitwę do dobrego Ugliena. Ich śpiew zdawał się sławić wiosnę, życie, narodziny, dzień.

Ude otworzył oczy i przeciągnął się głośno ziewając. Nie chciało mu się wychodzić z pod wilczych skór posłania. Cztery dni na samotnym szlaku tajgi zmęczyły młodzika. Ude podziwiał swojego ojca Bolda za wytrwałość na szlaku. I nieważne czy ten łowca plemienia Hakasów brnął w śniegu czy też przemierzał syberyjską krainę na grzbiecie konia. Nigdy nie widać było po nim zmęczenia. Ude pragnął być takim jak ojciec. Kiedy szedł z ojcem nigdy nie pozwalał sobie na okazywanie słabości. Jedynie kiedy docierał do ułusu i zaszywał się w skóry na swym posłaniu zasypiał natychmiast. Wtedy jego matka poprawiała na nim okrycie i gładziła jego krótko przycięte włosy wsłuchując się w głęboki oddech śpiącego syna. Ude nawet nie czuł tych pieszczot, spał kamiennym snem. Czimur, bo tak na imię miała matka Ude, kiedy syn wracał zmęczony nad siły z kolejnej łowieckiej wyprawy zawsze czyniła wyrzuty Boldowi, że męczy ponad zdrowy rozsadek syna. Na te wyrzuty Bold tylko uśmiechał się i mówił, że kiedy młode drzewo jest smagane silnym wiatrem to kiedy dorośnie nie da się wiatrowi obalić. Tak jest z młodym łowcą, jest teraz czas aby zaprawić go w trudach życia na szlaku. Bold zawsze przypominał swojej żonie – Pamiętasz? Mnie nigdy, nikt nie żałował i zobacz kim teraz jestem. Ude ma być łowcą a nie zniewieściałym otrokiem. Jednak miłość matczyna zawsze wszystko widzi w innych barwach. Czimur starała się zrozumieć Bolda i jego postępowanie jednak jej serce, pod którym nosiła przecież Ude zawsze ściskało się niepokojem kiedy młodzieniec samotnie wybierał się w tajgę czy też ruszał z ojcem na łosie lub niedźwiedzie.

Ude założył ręce pod głowę i zapatrzył się w błękit nieba, który przebijał się pomiędzy konarami świerków. Młodzieniec zatopił się w sobie tylko znanych myślach i marzeniach kiedy to usłyszał ostrzegawcze skrzeki wiewiórek. Na ten sygnał leśnego alarmu młodzik błyskawicznie poderwał się z posłania i chwycił oparty o drzewo oszczep. Był gotowy stawić czoła niebezpieczeństwu. Ten nagły ruch obudził śpiącego burego psa. Czung tak jak jego pan błyskawicznie stanął na nogach. Skierował uszy w stronę hałasu a nosem łowił górny wiatr. Szukając w nim zapachu niebezpieczeństwa, które mogłoby zagrażać jego panu. Tych dwóch wędrowców łączyło już wiele przygód syberyjskiego szlaku. Były to pojedynki z wilkami i stawienie czoła zimowej zamieci. Teraz znów byli gotowi na przyjęcie nowego wyzwania. Jednak ono nie nadchodziło. Tak samo jak alarmujący skrzek wiewiórek zakłócił ciszę poranka tak samo ustał. A przyroda i okolica znów rozbrzmiewała jedynie ptasim trelem i szumem lekkiego wietrzyku w koronach starych drzew.

Ude z powrotem oparł oszczep o pień świerku pod którym spał. Rozejrzał się po okolicy i zabrał się za zwijanie obozu. Zwinął wilczą derkę pod którą spał i spakował sakwy. Sprawdził rzemienie ogłowia, popręgi siodła i puśliska strzemion. Wyprostował się i spojrzał w stronę drugiego krańca polany, gdzie spokojnie pasł się spętany ogier. Ude uśmiechnął się do swoich myśli – ach jak lato różni się od wiosny, zimy czy jesieni. Jest ciepło i przyjemnie, jest miód, owoce leśne i dziko rosnący czosnek oraz cebula i co bardzo ważne nie trzeba chodzić na piechotę bo jest pasza w tajdze i konie stają się nieodłącznymi towarzyszami wędrówek.

Ude stał tak chwilę i myślał, nagle otrząsnął się z zamyślenia powiedział stanowczo sam do siebie czy też do psa – Zostajemy jeszcze dzień! Beztroska młodości wzięła górę nad statecznością. Cóż jest potrzeba młodemu a już doświadczonemu myśliwemu w tajdze. Kiedy czysta woda jest w strumieniu wpadającym do jeziorka ukrytego gdzieś w głębi tajgi, stare świerki zapewniają schronienie i dach nad głową oraz opał, a sakwy wypełnione są różnymi smakołykami schowanymi przez zapobiegliwą matkę w tajemnicy przed ojcem. Chociaż tak matka chciała zabezpieczyć syna na szlaku. A i sama Matka Tajga darzy dobrobytem tych, co potrafią z niej czerpać.

Ude skoczył do sakwy i wydobył z niej skórzaną torbę myśliwską, a z niej małe zgrabne pudełko wykonane z kory brzozowej. Kryło ono skarby młodego łowcy. Ude otworzył je powoli bojąc się aby jego zawartość nie wypadła w trawę. A były tam rzeczy, które były jego skarbami – haki na ryby, pleciona jedwabna linka oraz gruba pleciona linka z końskiego włosia, do której dowiązany był przepon wykonany z mosiężnego drutu zakończonego dużym solidnym hakiem. Jego przeznaczeniem było niedopuszczenie do przecięcia plecionki przez mocne zęby szczupaków.

Ude rozejrzał się dookoła i zauważywszy kępę leszczyny, wyciągnął podróżny toporek z sakwy i ruszył wyciąć dwa kije, które miały posłużyć mu za wędziska. Szybko i sprawnie wyciął dwa leszczynowe giętkie pędy, okrzesał je i z tak przygotowanymi wędziskami ruszył nad brzeg jeziorka. Nagle zatrzymał się i zaczął czegoś szukać wzrokiem. Po chwili znalazł to czego szukał. Był to stary przewrócony świerk. Ude podszedł do niego i wydobył nóż. Za jego pomocą podważył korę na pniu. Zaczął dłubać w zbutwiałym drewnie pnia. Twarz jego zdradzała skupienie tak jakby szukał tropu marala czy też wilka ale w tej chwili tak samo cenne jak skóry czy panty wydawały się pędraki bytujące w zgniłym pniu.

Piękne, białe, duże o czarno brązowych łbach znakomicie nadawały się jako przynęta na omula. Może nie były tak skuteczne jak czerw pszczół czy też larwy os daleko im było do larw chruścika ale wiosną nie było co wybrzydzać. Ude znalazł ich parę. Schował larwy skrzętnie w brzozowym pudełku i wrócił nad jezioro.

Chwilę stał wpatrzony w ciemną toń jeziorka, stał i szukał dogodnego miejsca na zasiadkę. Lubił polować, był to sens życia jego i jego współplemieńców z tajgi. Jego krewni mieszkający na granicy tajgi i stepu tak jak klan marala zajmowali się hodowlą bydła, owiec i koni jednak ród Abba- Abcziaka był od pokoleń związany z tajgą i łowami. Członkowie tego rodu byli doskonałymi jeźdźcami jednak na czas zimy oddawali swoje konie pod opiekę krewnych ze stepu.

Ude znalazł w końcu miejsce, które go satysfakcjonowało. Lekkim krokiem podszedł do tafli jeziorka. Był lekko pochylony, chował się za kępą oczeretu. Najpierw rozwinął lekką wędkę, na hak założył larwę i zarzucił w toń jeziora posyłając przynętę niedaleko podtopionego krzaka karłowatej, bagiennej wierzby. Hak z pędrakiem powoli zagłębiał się w ciemnej wodzie jeziorka. Wkrótce zniknął z oczu młodzika. Ude wpatrywał się w krążek kory przetkany cienką dudką kaczego pióra. Lekki wiaterek marszczył wiosenną toń jeziora.

Ude czekał, obserwował spławik. Nagle… spławik drgnął, poruszył się jak żywy, zatańczył na powierzchni wody rozsyłając koliste kręgi fali. Po czym powoli zaczął zagłębiać się w toni jeziora. Ude zareagował natychmiast. Szybkim ruchem uniósł leszczynowe wędzisko. W tej chwili poczuł lekki opór. To nie było to na co liczył. Na końcu wędki trzepotał się mały, pięknie ubarwiony okoń. Zadziornie stroszył płetwę grzbietową i rozchylał pokrywy skrzekowe. Ude sprawnie zdjął małą rybkę z haka. Jednak nie wypuścił jej. Podniósł z ziemi ciężkie wędzisko. Sprawnie zaczepił okonka za pysk na dużym haku i wędka poszybowała do wody. Ude starał się ustawić swoją wędkę niedaleko zatopionej korony drzewa. Ude wiedział, że w takich miejscach często czają się zębate szczupaki. Duży spławik niespokojnie podskakiwał na tafli jeziorka. Ude wrócił do swojej wędki, założył nowego pędraka i znów zastygł w oczekiwaniu.

Błogie wiosenne nicnierobienie. Wszystkie troski zimy zostały gdzieś tam. Były tylko wspomnienia przebytych przygód. Ciężkiej purgi i wilczej watahy. Ude cieszył się życiem. Jego rodzinny ułus był parę dni drogi od miejsca, w którym się znajdował. A jego opóźnienie na szlaku nie miało na nic wpływu. Ojciec pojechał do Minusińska sprzedać skóry zdobyte zimą, a on miał przywieźć do ułusu kapkany czyli sidła na sobole i inne futerkowe zwierzęta. Zostawili je w szałasie kiedy wracali do domu. Tu w tajdze nikt nic nie kradnie. Nie ma potrzeby zabierania od razu wszystkiego. Sezon łowiecki był bogaty zdobyli wiele skór.

Ude zamyślony, wpatrywał się w spławik. Gdy do jego uszu dobiegł cichy chrzęst łamanej gałązki. Ude podskoczył jak uderzony nahajem. Szybko rozejrzał się po okolicy. Jego wzrok dokładnie lustrował każdy szczegół krajobrazu, jego umysł przetwarzał i przypominał sobie każdy kształt gałęzi, kępy trawy, krzewu. Słuch łapał każdy dźwięk. Przyroda trwała w ciszy i w spokoju. Koń spokojnie nadal się pasł, czung spał przy sakwach rozkoszując się ciepłem wiosennego słońca.

Trzask powtórzył się i z kępy olszyny wyszedł olbrzymi łoś. Olbrzym tajgi spokojnie wszedł do wody. Nie zauważył młodego Hakasa lub go po prostu zignorował. Łoś spokojnie pławił się przez chwilę w wodzie po czym zanurzył swój wielki kanciasty łeb. Po chwili uniósł go a z jego pyska wystawała świeża podwodna trawa. Łoś rozpoczął żerowanie. Ude myślał przez chwilę odłożył wędkę i bardzo ostrożnie wycofał się w stronę obozu. Tam szybko z sajdaka wydobył swój łuk, przekroczył go tak aby dolne łęczycko zaparło się na stawie skokowym prawej nogi a majdan spoczął pod udem lewej, szybkim sprawnym ruchem założył cięciwę. Zarzucił kołczan na plecy, był gotów.

Ude podchodził łosia. Czung chciał się do niego przyłączyć jednak stanowczy gest Ude i mocny szept osadził psa na miejscu. Czung rozumiał, że jego czas wkrótce nadejdzie. I on też weźmie udział w polowaniu.

Ude skradał się lekko, kryjąc się za kępami młodej i zeszłorocznej trawy, trzciny. Jedna z jego strzał spoczywała już na cięciwie łuku. Krok po kroku zbliżał się do wielkiego zwierza. Jego wargi bezgłośnie szeptały modlitwę do duchów łowiska i duchów opiekuńczych rodu.

- To ja Ude, syn Bolda, łowca, Wasz syn. Proszę Was Duchy łowiska, Duchy tajgi i wiatru. Sprzyjajcie mi na łowieckim szlaku, niech moje strzały nie chybią celu. Proszę Was, skierujcie tchnienie wiatru ku mnie aby zwierz mnie nie wyczuł. Dajcie moc memu ramieniu aby nie puściło cięciwy zbyt wcześnie. Dajcie memu bratu łosiowi szybką śmierć...

Ude skradał się powoli, z wyuczoną precyzją i zręcznością, którą potęgowała jego wrodzona dzikość dziecka tajgi. W tej chwili nie był chłopcem, był myśliwym, spokojnym, groźnym i nieubłaganym drapieżnikiem. Cały zamieniony w słuch i wzrok, wtopiony w otoczenie. Niewidzialny dla swego celu. Wykonywał czynności, których nauczył go ojciec.
Podchód trwał już chwilę, dystans zmniejszał się z każdym krokiem. Widać Duchy łowiska i tajgi sprzyjały młodemu hakaskiemu łowcy. Będą mu sprzyjać przez całe jego długie życie, a kiedy spocznie w dłubanej trumnie w konarach szamańskiego drzewa przez pokolenia jego sława będzie śpiewana przy rodowych ogniach.

Teraz jednak nieświadomy przyszłości odległej jak księżyc od ziemi. Ude był zatracony w polowaniu. Chłonął go każdą częścią siebie. Był już blisko, schowany za karłowatą brzozą obserwował zwierze, czekał aż wyjdzie z wody. Kiedy by je trafił w wodzie łoś mógłby uciec głębiej a on sam nie byłby w stanie wyciągnąć olbrzyma na brzeg. Tak więc czekał. Ude był cierpliwy. Jeszcze rok temu, wypuściłby już strzałę, ale teraz nie, czekał aby skutecznie ugodzić zwierze. Czas przestał istnieć był tylko On i łoś. Drapieżnik i jego ofiara.

Łoś spokojnie żerował na podwodnej łące posilając się świeżymi łodygami i kłączami. Od czasu do czasu prychnął, stęknął, wstrząsnął olbrzymim łbem. Ude trwał w ukryciu czekając stosownej chwili aby wypuścić pierzastego posłańca śmierci. Tajga i On byli jednością.

Łoś skończył żerowanie i wyszedł z wody. Stanął na brzegu jeziora i otrząsnął się. Krople wody otoczyły mocarza tajgi. Przetykane promieniami słońca zaiskrzyły wszystkimi kolorami tęczy. Łoś stanął i spojrzał w stronę Ude. Chłopiec poczuł jego wzrok na sobie, zwierz patrzył na niego inteligentnie głębią swoich wielkich ciemnych oczu. Tęcza otaczająca zwierzę opadła rosą na trawę i grzbiet łosia dając dalej nieziemską poświatę tęczy.

Ude poczuł spojrzenie łosia w całym ciele, duszy i umyśle. Zdawało się, że łoś przenika myśli chłopca. Ude nie był w stanie się nawet poruszyć. A łoś złapawszy delikatne tchnienie wiatru w swoje wielkie chrapy stęknął cicho jakby na pożegnanie i majestatycznym kłusem właściwym dla swojego gatunku oddalił się w stronę kępy olszyny. Po chwili zniknął niczym zjawa nie czyniąc najmniejszego nawet hałasu.

Ude stał nie mogąc się nawet poruszyć, zaczarowany chwilą. Powoli opuścił w pół podniesiony łuk, zdjął strzałę i schował ją w kołczanie. Jednak po chwili wyjął ją z powrotem, podszedł do kępy olszyny gdzie wcześniej schował się łoś. Złamał ją i położył na rozwidleniu gałązek olchy. Ukłonił się i powiedział – Dziękuję Wam Duchy tajgi, łowiska, łowów za ukazanie mi prawdy o życiu i istnieniu. Już nigdy bez potrzeby nie skieruję strzały czy też oszczepu w dzieci tajgi, a moich braci.

Po tych słowach skierował się do pozostawionych wędek. Ach żeby był tu ojciec, ciekawe co by zrobił i co by powiedział. Ude dopiero teraz przypomniał sobie starą opowieść o Wielkim Uglienie Stwórcy Świata, jak schodzi pod postacią zwierząt na świat aby sprawdzać czystość myśli i poczynań łowców. Ude uśmiechnął się do siebie i do swoich myśli. Czyżby to miało właśnie spotkać jego?

Słońce zaczęło jakby mocniej i jaśniej świecić a kolory stały się bardziej wyraźne. Ude cieszył się życiem, przygodą, młodością, beztroską.

Komentarze
21-10-2014 20:38 sumada+++
19-10-2014 23:46 ULMUSBliskie ... bo każdy z nas tak miał :)
16-10-2014 21:14 Duch PuszczyDziękuję Autorowi.. To powinien przeczytać każdy myśliwy. I starać się zrozumieć. Całe łowieckie życie powinniśmy się uczyć tak to rozumieć. Niech Ci Bór Darzy...