Niedziela
04.09.2005
nr 035 (0035 )
ISSN 1734-6827
Moje polowanie
Szczęście fryca autor: vulpes
Dzięki wspaniałym Kolegom z koła Daniel w Słupsku dane było mi polować w tamtejszej kniei. Efekty tego polowania przeszły moje najśmielsze oczekiwania!!!! Po cichu marzyłem o jakimś przelatku....Ale po kolei.

Na polowanie wybraliśmy się cała grupą z mojego koła macierzystego - i tu wielki ukłon dla Gospodarzy, że to zdzierżyli (w sumie kupa ludzi błąkała im się po lesie). Po zakwaterowaniu w gospodarstwie agroturystycznym z hodowlą pstrągów rozpoczęliśmy poszukiwania swego myśliwskiego szczęścia okupując przez kolejne dni rano i wieczorem "bankowe" ambonki. W moim wykonaniu było to nieciekawe - gdy wyszły mi pierwsze w życiu dziki to opanowała mnie taka telepawka (znacie to? Te drżenie rąk i walenie serducha?), że haniebnie wypudliłem. Dziki widywaliśmy ,ale rostawaliśmy się z nimi pokojowo. Powoli w nasze szeregi (mówię o Kolegach, z którymi byłem zakwaterowany) wkradała się rezygnacja, a we mnie pewność że one, to właśnie moją osobę tak omijają.

Nadszedł piatek, po zbiórce u Kolegi Waldka przydzielono mi ambonę 'na życie' - ambona postawiona jest na ścianie lasu przylegającego do dużej uprawy nieskoszonego jeszcze żyta. Na stanowisko miałem udać się w towarzystwie Przemka - niezwykle udanej latorośli Waldka i myślę, że w przyszłości wspaniałego leśnika. Po zajęciu stanowiska rozmawialiśmy z Przemkiem o łowiectwie, różnicach naszych łowisk i sposobach polowania - byłem pod wrażeniem wiedzy i rozsądku tego młodego chłopaka (żeby cala młodzież taka była...).Obserwowaliśmy pole, na którym znać było liczne ślady żerowania. Od czasu do czasu przechodziły sarny, a potem na niebo wypłynęła ogromna tarcza srebrnego księżyca powlekając wszystko niesamowitą poświatą. Około 22.30 na polu pojawił się byczek-szpicer, którego z przyjemnością paśliśmy. Chłonąłem hałasy, zapachy i nocne widoki pomorskiej kniei. Po ustaleniu, że siedzimy do rana postanowilismy czuwać na zmianę, ja podrzemałem pierwszy.

Nagle jakiś odgłos postawił mnie na nogi , to była chyba podświadomość. Ale zauwazyłem, że zaniepokojony czymś byczek uniósł głowę i dosyć szybko usunął się z żyta. Zapanowała cisza, przerywana tylko od czasu do czasu krzykiem jakiegoś nocnego ptaka. Wtem Przemek zwrócił mi uwagę na dość szybko zbliżający się środkiem pola kształt. Lornetki do oczu i jeeeest - idzie dzik i to pojedynek. Cichutko odbezpieczyłem sztucer. Dzik przystanął jakieś 40 - 50m od ambony i zaczął zajadać. Pomalutko, zanosząc w duchu modły do naszego Patrona, zacząłem najeżdżać krzyżem na sylwetkę zwierza szukając komory. Kiedy upewniliśmy się, że to na pewno nie locha postanowiłem strzelać. Opanowawszy drżenie rąk docisnąłem kolbę do ramienia, kropka na komorze i.....strzał. Nerwowo szybko przeładowałem broń i szukam mojego dzika w lunecie. Przemek uspokoił mnie, że leży. Rzeczywiście, po chwili (długiej jak wieczność) usłyszałem pierwszy raz w życiu jak dzik pisze testament. Zapanowała cisza, tak jakby przed chwilą nie doszło do żadnego dramatu -teraz myślę, że to była ta przysłowiowa minuta ciszy, którą las żegnał swojego mieszkańca.

Zeszliśmy z ambony i z naładowaną bronią zacząłem z moim towarzyszem zbliżać się na zestrzał. Nie powiem, było to emocjonujące - tyle przecież wcześniej nasłuchałem się o tych słynnych szarżach. Doszliśmy do ciemnej plamy leżącej w zbożu i wtedy Przemek oświetlił dzika. Dzik już nie żył,a pode mną ze szczęścia i emocji ugięły się nogi, toż to ja jeszcze w życiu dzika nie strzelił, a tu taki ładny odyniec - dla mnie ogrom zwierza. Zostałem udekorowany złomem i oddaliśmy cześć ubitej zwierzynie. Nawet teraz zwierz budził respekt i szacunek swoją wielkością.

Po wykonaniu telefonów do Kolegów (też im się poszczęściło, ale dziki mniejsze) własnoręcznie (no, może z małą pomocą) oporządziłem zwierza i po dojechaniu transportu dumny jak paw pojechałem na kwaterę, gdzie przeżyłem chrzest i odebrałem gratulacje od reszty ekipy.

Następnego dnia zasiadłem na ambonie oddalonej o sto metrów od tej pierwszej, szczęśliwej, już sam. Znowu księżyc zalał wszystko srebną barwą, a las czarował swoim urokiem. Około 23 po mojej prawej stronie usłyszałem pokwikiwanie i w zboże wjechały dziki. W lornetce zauważyłem 2 duże i sporo małych - skonstatowałem, że to dwie lochy z przychówkiem. W nadzieji na warchlaka obserwowałem całe towarzystwo buszujące w uprawie. Dziki pomału przybliżały się i zauważyłem, że między oboma dużymi dzikami ciągle dochodzi do starć, a jeden z nich uparcie trzyma się cienia rzucanego przez ścianę lasu. Sylwetka tego dzika była karpiowata - a może...serce zabiło mocniej i jeszcze pilniej zacząłem obserwować całe towarzystwo.

W międzyczasie wykonałem telefon do Kolegi, który potwierdził, że to może nie są tylko lochy. W pewnej chwili między oboma dużymi doszło do ostrego zwarcia, bo ten mój podejrzany ostro pogonił jednego z warchlaków i w jego obronie wystąpiła matka. Ostro się pocięły i locha, jakby obrażona, fukając zabrała małe. Na polu pozostał "mój" dzik, który pomału zbliżał się żerując po ambonę. Ponieważ ciągle w duszy kołatała mi się myśl o losze, uważnie obserwowałem go w lornetce. Nabrałem pewności, że to odyniec, jeszcze raz lornetka do oczu i dalej już tylko luneta. Kiedy dzik ustawił się bokiem wolno najechałem krzyżem na niego, postanowiłem strzelać za dobrze widoczne ucho. Po opanowaniu nerwów pociągnąłem za spust. Lekko ogłuszony wystrzałem po chwili skonstatowałem, że słyszę testament dzika. Euforia pozwoliła mojej duszy kilkakrotnie ulecieć i okrążyć las.

Zaczęły się telefony... Ponieważ siedzieliśmy dalej już na spokojnie analizowałem swój strzał. Mimo pewności, że strzelam do odyńca, zaczęło we mnie kiełkować ziarno niepewności - a nuż to locha i z powodu małego doświadczenia źle oceniłem. Zacząłem na wszelki wypadek odprawiać litanie do św.Huberta. Po telefonicznym uzgodnieniu, że kończymy polowanie niemal biegiem znalazłem się, po krótkim szukaniu, przy powalonym dziku. Z bijącym sercem oświetliłem go i zobaczyłem błysk oręża, uszło ze mnie powietrze.
Pojedynek!!!! Dzik dostał za ucho, tam gdzie celowałem. Jeszcze większy od tego z dnia poprzedniego!!! Koledzy po dojściu zaniemówili na chwilę i potem na wyścigi zaczęli składać gratulacje (Kochani), a Łowczy Piotrek nawet zaczął coś bąkać o wycenie i szansie na brąz!!

Tak oto pozyskałem pierwsze dwa dziki w życiu i to samce.Ponieważ piszę na świeżo to oręży jeszcze nie wypreparowałem. Strzelałem z CZ550 7x64. Do teraz jeszcze nie mogę uwierzyć w swoje szczęście.

Komentarze
05-11-2008 20:20 gawronnSerdeczne gratulacje!!!!!!!!!!!! DB ,,jamnikarzu'' ha ha ha....... : )
06-09-2005 21:05 Marecki_mppCo tu można napisać GRATULUJE tych pierwszych i nie ostatnich dzikunów. Pozdrawiam serdecznie. Marek.
06-09-2005 16:06 MazLowczyWitamVulpes. Jaka byla waga tych odyncow. Pozdrawiam DB. PS Ladne opowiadanie.
05-09-2005 22:07 MAX-508Moje pierwsze spotkanie było podobne tylko że ja strzeliłem jednego wycinka Darz Bór
05-09-2005 09:56 korabTo wspaniałe przeżycie. Tak trzymać. Darz Bór
04-09-2005 20:39 Jozef StarskiGratuluj "Frycowi" takiego szczęścia. Nie ma to jak być tylko "Frycem"...
04-09-2005 18:48 Gimliskladam najszczersze gratulacje Koledze - wiem jakie to szczescie pierwszy w zyciu dzik zwlaszcza ten, ktorego Kolega sam pozyskal. milo poczytac ze sa tak zyczliwi ludzie jak mysliwi z kola Daniel w Słupsku. pozdrawiam i niech św. Hubert dalej tak darzy.