![]() |
Wtorek
20.03.2007nr 079 (0597 ) ISSN 1734-6827
Widać już pierwsze kwiaty i mocno zielone pióra trawy, poprzetykane tu i ówdzie jadowitymi liśćmi pokrzywy. Na krawędzi wału kępa ogromnej tarniny obsypana już białym kwiatem. Z daleka wygląda to jak obłoczki na zielonym dywanie. To znak, że jeszcze zimno może zwyciężyć na kilka dni. Może sypnąć śniegiem a już na pewno zdarzyć się porankiem z kilkoma stopniami mrozu. Póki co jest cudowna i ciepła aura, która ogromnie rozleniwia i tępi zmysły, a te winny być mocno wyostrzone. Przecież przybyłem tutaj wiedziony odwiecznym atawistycznym instynktem łowcy. Małe, nabrzmiałe wodą oczka wśród wikliny kryją kaczorki i piżmaka. Ta zwierzyna jest magnesem, który ciągnie w rozmiękłe od nadmiaru wilgoci kępy nadrzecznych rozlewisk, rozedrgane całe ptasim świergotem i kumkaniem zwyczajnej żaby, tak nostalgicznie opisywanej przez Zacnego Pana Melchiora – fosa z rzęsą, skrzekiem i żabą. Coś jest w tym wiosennym pejzażu, coś co sprawia, że war obejmuje głowę i obezwładnia myśli. Zmusza do sięgnięcia po wierną strzelbę, coś co przywołuje do nogi czworonożnego przyjaciela, coś co sprawia, że chciałbyś cały świat przytulić i chciałbyś aby pozostał takim jak w tej chwili na wieki. To takie ulotne a zarazem trwałe. Kruche i delikatne jak płatki pierwszych kwiatów czy omszałych liści. Basowy głos wydawany przez ogromnego trzmiela, który szuka miejsca na gniazdo i piekielny łomot rozszalałej pierzastej czeredy, która już jest po zalotach i ‘po słowie’ a teraz krząta się i spieszy aby uwić to, co stanowi nieprzerwany łańcuch odradzającego się rokrocznie życia – gniazdo. Wszystko to zaaferowane i skupione na tym jednym, jedynym celu - dania nowego życia, kontynuacji. Na ogromnej, dunajcowej główce pod zawisłymi krzakami wikliny znajduję zamaskowaną przystań. Naginam patyki wikliny tworząc wygodne siedzisko i łamię broń wsuwając do komór śrutowe ładunki. Naciągam niżej zielony baldachim witek aby wtopić się w otoczenie. Wsłuchuję się pilnie w różne odgłosy i szukam tego charakterystycznego – kwa... kwa... Długo nic się nie dzieje, gdy nagle z prądem widzę spływającą z góry szarą postać krzyżówki. Ogromny prąd rzeki skręca w tym miejscu na okno olbrzymiej tamy, gdzie woda się uspokaja a charakterystyczna naniesiona na środku olbrzymia góra piachu tworzy wypłacenie i możliwość żerowania. Kaczka staje na głowie i widać jedynie czerwone wiosła w górze. Długo i chyba skutecznie powtarza ten proceder, bo coś jak zadowolenie bije z jej co chwilę otrzepującej się postaci. Mam ją zupełnie blisko od siebie i widzę jak na prześlicznym rysunku jaki tworzą jej brunatno-biało-brązowe piórka spływają drobne kropelki wody i podświetlone ogromnym słońcem tworzą coś w rodzaju drogocennej kolii, jak zausznice dla wybranki... Nagle nad tamą słyszę odgłos ciętego skrzydłem powietrza, ostrożnie zerkam w górę i widzę jak z nieboskłonu planuje rozkrzyżowana sylwetka. Biało – brunatna pierś i malachitowy hełm nie pozostawiają wątpliwości. To kaczorek. Plusnął w żółtawą wodę i pozornie obojętnie spływa w kierunku wybranki. Ta spokojnie dalej ‘dłubie’ w wodzie nie zwracając uwagi na amanta. Ten jak żywa motorówka opływa wybrankę i stara się zwrócić na siebie uwagę wdzięcząc się i prześlicznie kręcąc łebkiem. Trzepie skrzydłami rozpryskując kropelki pędzącej rzeki, zakłada łebek na plecy i w ogóle zachowuje się jak, no jak to można nazwać, wiosennym zadurzeniem... Siedzę bez ruchu i popatruję na ten spektakl zupełnie nie mając ochoty dźwignąć z kolan wiernej 16 –stki a tym bardziej zgiąć palca na spuście. Ten czas i te zaloty spuszczają z człowieka całą parę. Jakoś dysonansem w ten czas brzmi strzał pozbawiający zwierzę życia. Kochać i zabijać - ktoś napisał. Gorączkowo ‘przeglądam’ pamięć usiłując sobie przypomnieć, kto? Widać podobnie jak ja odczuwał atmosferę tego czasu i podobnie jak ja miał wątpliwości. Wiem, że dawne czasy nie wrócą, a musiał to pisać wcześniej niż ja się urodziłem. W czas obfitych darów przyrody, ale... ja czuję to samo. Ogromny plusk i łomot na wodzie. Jest drugi amant. Ogromnie napuszony i łypiący oczkiem w kierunku kaczki. Ale w jego stronę skośnie, jakby odgradzając sunie pierwszy kaczorek. Dopada przybysza i zaczynają się tłuc aż pluska woda. Najdziwniejsze jest to, że ta o którą idzie pozornie zupełnie nie zwraca na to uwagi. Dalej wsadza łebek w wodę i w powietrzu widać jedynie wiosła. Olbrzymie – kwa... kwa... oznajmia kolejnego absztyfikanta. Nie za dużo tych grzybków w barszczu, pardon sic!, chciałem powiedzieć w wiosennej wodzie. Kaczorki są na wyciągnięcie ręki a ponieważ wiosenne łozy mają mizerne listki, na tle nieba któryś zobaczył moją sylwetkę lub ja się nieopatrznie poruszyłem... Olbrzymie, wrzaskliwe wykrzykiwane oburzenie w połączeniu z idącymi w niebo kuprami. Działam instynktownie jak zwierzę i podnoszę się z siedziska równocześnie się składając. Nad lufami widzę kolorową sylwetkę jednego z amantów i podwinięte na kuprze metalicznie połyskujące piórka. Ciągnę lufy w górę jednocześnie z palcem na spuście. O taflę ‘brudnej’ rzeki pluska rozwichrzona sylwetka. W niebieskiej przestrzeni wiszą jeszcze opadające drobne piórka... Opuszczam lufy, choć w drugiej mam ładunek a dwie ciemnobiałe sylwetki są jeszcze zupełnie blisko. W niebo idzie też szara sylwetka tej, która zwabiła tutaj tych amantów. Jeden z nich wolno kręci ostatnią pętlę na spiesznej wodzie tamy...
|