![]() |
Czwartek
30.08.2007nr 242 (0760 ) ISSN 1734-6827
Nad wiszącym ponad uprawą zboczem niebo zaczyna opalizować i jaśnieć coraz mocniej. Granat blednie i przechodzi w coraz jaśniejszą tonację aż zbliża się do złotej. Niestety uprawa jeszcze w mroku zabarwionym oparami. Słychać jakiś szum dobiegający z zboża. Nie ma wątpliwości - coś idzie. Zmysły pracują na najwyższych obrotach a lornetka zatacza kręgi od jednej strony uprawy do drugiej. Słychać ciamkanie. Nie ma wątpliwości – to dziki. Tylko gdzie są i jak je ‘wyłuskać’ z oparu. Kolejny krąg lornetowania i nagle... cień na zdecydowanie odbiegającym kolorem od zboża wąskim pasku miedzy. Wbijam oczy w okulary lornetki i czekam. Cień zbliża się na sztych i widzę, że to łeb dzika idącego miedzą. Zdecydowanie wystaje ponad zboże. To chyba spory pojedynek... Naglący szept, strzelaj psiakrew... Sięgam po broń i składam się przez okienko, łapiąc światło w lunecie i mam ją całą pełną dzika. Ten na zamówienie skręca, jakby się chciał odwrócić i daje pełny profil. Zginam palec i ślepnę od błysku w lunecie. Gorączkowo przeładowuję i szukam. Nic nie widać. Z zboża nie dobiega żaden szum. Ponaglany przez towarzysza kręcę przecząco głową, choć wprost wyrywa mnie z wysiadki. Sięgam po papierosy i zapalamy. Jednak po paru dymkach ledwo mieścimy się w drzwiach ambony i wręcz spadamy po drabince. Idę biorąc kierunek na miedzę i szukam w szarówce potężnego jak mniemam wzgórka czarnego zwierza. Nic nie ma. Miedza jest wysoka i co chwilę to jedna to druga noga w gumiaku ślizga się na trawie i opada w niewysoki owiesek. Przeszliśmy już spory kawałek, zbyt spory jak dystans strzału. Swoje wątpliwości zgłaszam do leśnika, który też ma takie same. Wracamy i po raz kolejny spadam z miedzy i o coś się potykam w owsie. Wcześniej nim skojarzę co, do nosa dochodzi ‘edeński’ zapaszek i wybucham serdecznym śmiechem. Czuję na sobie zdumiony wzrok i pytające – zbzikowałeś czy co... Schylam się i za przedni bieg podnoszę – ‘pojedynka’. Na ‘oko’ ma może 35 kg, może mniej...
|