![]() |
Czwartek
01.11.2007nr 305 (0823 ) ISSN 1734-6827
Staję z boku i mając w tle słowa prowadzącego na swoim ekranie przesuwam postacie tych, którzy przeszli swą smugę cienia i hasają na ‘niebiańskich łowiskach’... Surowa, ściągnięta twarz p. Dominika ocieniona krzaczastymi brwiami tak mocno nie pasująca do gołębiego serca i łagodności. Nikt nie śmiał przy Nim okraszać słownictwa łaciną, riposta była szybka i celna a głosu nigdy nie podnosił... tak gdzieś ok. 13-14 zawsze kończył polowanie u schyłku Swych dni, wnuk był najważniejszy... niektórzy mówili, że to przygody Sindbada w TV, jak było, nieważne. Zawsze był Sobą... Jogi i Bubu... Pierwszy w przedwojennego kroju rajtkach do wysokich butów z konieczności zastąpionych gumofilcem o dzierganych ręcznie otworkach od stopy do podkolania i mocno ściągniętych tasiemką sznurówki. Na ramieniu kurkowa 16-tka, rzadko z niej chybiał. Zawsze wzbudzał szacunek dla Swych łowieckich umiejętności i po prostu Koleżeństwa, choć dla wielu z racji wieku mógł być Ojcem... Drugi miał pasję łowiecką o jakiej wielu się nie śni. Nie ważne czym i jak, byle być w łowisku. W okresie gdy samochód miało niewielu wsławił się przybyciem na polowanie, rowerem ok. 30 km przy potężnym mrozie i sporym śniegu. Nie wiem czy ktoś inny by tego dokonał... Pieczeniarz i amator dobrze przyrządzonej dziczyzny. Zawsze mawiał, że dziczyzna musi być potraktowana dobrym trunkiem aby nie myślała, że ją psy jedzą... I ten lekko przez mole nadgryziony ‘drewniany kapelusik’, zawsze ten sam... Ogorzała, szczupła twarz Łowczego z burzą ciemnych jak skrzydło kruka włosów, ledwo zaznaczonych srebrną nitką. Wysoka, smukła postać tak bardzo pasująca do kniei i wtapiająca się w nią. Dłubał w drewnie i każdą rzecz, która się łączyła z sprzętem do polowania potrafił czymś ozdobić. Jak Hucuł co nawet rzemyka do postołów nie zawiąże bez czerwonego skrawka wełny, pas do strzelby spięty wymyślnym skręconym rzemykiem... To On wielu zaraził dziczą pasją i umiejętnością wyłuskiwania najlepszych pojedynków. Czasem potrafił wkurzyć, ale nigdy nie żywił urazy a ostre męskie słowo zawsze potrafił zamienić na odwzajemnienie – szczerej, męskiej, cierpkiej, ale prawdziwej przyjaźni... Wysoka, szczupła postać Jurka z charakterystycznym lekko schrypniętym głosem. Polował w wielu miejscach nieosiągalnych dla wielu w Polsce i za granicą, ale Jego przybycie na polowanie w ‘nasz’ teren podnosiło o parę stopni atmosferę. Był wyśmienitym strzelcem i zacnym kompanem... a zwierzyna ciągnęła na Niego jak ćmy na lampę... I jeszcze lekko zamazana przez upływ czasu twarz... i jeszcze jedna i następna... Czuję lekkie dotknięcie i jakieś słowa. Przed sobą mam otchłań kapelusza z białawymi kartonikami. Machinalnie wyciągam dłoń, jak wiele już razy i w palcach mam powycieraną kartkę. Wokoło już bardziej roześmiane i mniej poważne twarze, przytomnieję i zerkam na kartonik. Jedynka – te niskie numerki były zawsze poprzedzielane, nie losującymi seniorami . W takiej Kompani stanąć na stanowisku to był zaszczyt, ale i również mobilizacja najwyższa, by czegoś nie uchybić w kodeksie i się po prostu nie zbłaźnić. I choć zdarzało się, że po skończonym pędzeniu, pokpiwali niemiłosiernie, acz dobrotliwie, niewielu się boczyło, czy żywiło urazę. Zataczamy kolejny krąg, minął znów rok. Knieja otwiera swe podwoje dla tych co mają u Niej szczególne łaski, ale i dla tych innych też. Pod butami szeregu zielonkawych postaci szumi dywan suchych pożółkłych liści, Ta Czarodziejka otula nas swym welonem i wiedzie w swe szeroko otwarte, gościnne pokoje... Darz Bór...
|