![]() |
Środa
30.01.2008nr 030 (0913 ) ISSN 1734-6827
Wnet, zajeżdżając do łowczego - żeby wypisać się w książce jak należy - okazało się, że nie byłem, przynajmniej ja, przygotowany na majestatyczne: odstrzał na jelenie wstrzymany! Na nasze - bo i Janek chciał pójść za bykiem - głupie najwyraźniej miny usłyszeliśmy, że możemy sobie, przecież, na „siedemnastkę”, na kaczki, jak kilku już dziś wcześniej kolegów, pojechać. Na kaczki...??? Ale co nam po kaczkach gdy my chcieliśmy na byka... Posiedzieliśmy więc chwilę pod gruszą łowczego, życząc połamania naszemu dewizowcowi co to, ze dwa tygodnie temu zapowiedziany, dziś akurat zjechał. Na proponowane wodne ptactwo, jakoś, nam się przeflancowywać nie chciało. Być może w myśl powiedzenia „idziesz na zwierza nie strzelaj do pierza” a może tylko z braku wyżła jakiego pod ręką? No, nie wiem. Dziś już nie wspomnę ale, tak czy siak, my dziś chcieliśmy na jelenie. I na nic innego! Innym znów razem, choć całkiem niedługo po owym dewizowcu – nawiasem mówiąc ten eksperyment nam się, w kole, wyjątkowo nie udał - gdy już ochota na jelenie, wraz z ostatnim tchnieniem rykowiska, najwyraźniej nam odeszła, wybraliśmy się, z tym samym Jankiem, przedeptać przylaski za jarząbkiem. I co sie nagle okazało? Że jarząbka, do odstrzału, dopisać nam łowczy nie może! Znów, i znowu majestatycznie - jak na członka zarządu przystało - poinformowano nas o pominięciu, nieujęciu w planie - być może ze względu na ogólny brak myśliwskiego zainteresowania ale tak naprawdę nie wiadomo - pozyskania owego, występujacego u nas od zawsze, leśnego kuraka. Tym razem nawet nie mrugnęła nam powieka, gdy łowczy zakomunikował, że zawsze jest możliwość na lisa czy innego borsuka... No ale co nam z lisa? co nam z borsuka? gdy my chcieliśmy akurat na jarząbka. Na jarząbka i... zrób nam co chcesz. Zasiadłszy, znowu, pod coraz bardziej bliską nam gruszą - bardzo urokliwe skądinąd miejsce – ponarzekaliśmy, tym razem już dosyć wylewnie, na los, a nasze psy (a nawet suki) przywitawszy się wesoło ze znajomymi owcami, zamiast po lesie wybiegały się, w tym wełnianym towarzystwie, po jesiennych łąkach. Całkiem niedługo po naszych jarząbkach, być może za przyczyną nadchodzącego wyżu, jakże szczerego nieba czy też, może, wiele obiecującej pełni - choć, znów, różne tu mamy teorie - zachciało nam się na dzika. No, dzik to jest to czego nam, wtedy, było trzeba... Ustalony już kalendarz polowań zbiorowych, sam z siebie, niczego złego, jeszcze, nie zapowiadał ale jeden telefon wyjaśniał wszystko. Otóż, jak się miało okazać, nasze wszystkie dziki, w ilości całych pięciu egzemplarzy, zaplanowane i owszem są ale z ... tymczasową rezerwacją na zbiorówki. Oczywiście, że wolno nam na jelenie, kozy i drapieżniki. Wolno na kaczki, koguty nawet. Właściwie to, oprócz dzika, wolno nam na wszystko. Tyle, że my nie chcemy na wszystko! My chcemy tylko na dzika. Taki jakiś... nieopolowany, z mieszanymi - jak się już pewnie spodziewacie - uczuciami, pojechałem na pierwsze w sezonie, choć już późnogrudniowe bardzo bo przedświąteczne, planowane! koty. Jankowa labradorka, Zmora, wybornie je, strzelone, odnajduje i aportuje więc, jako jedyny przedstawiciel psiej familii, zameldowała się z nami na myśliwskiej zbiórce. W pełni skoncentrowana, jak to ona, tylko czekała przy nodze sygnału „na łowy” – jak my wszyscy zresztą. Ku ogulnemu zdziwieniu, prowadzący polowanie już na wstępie zakomunikował jednak, że w planie nastąpiła drobna zmiana a stanowisko, nieobecnego akurat na dzisiejszym polowaniu, zarządu jest w tej kwestii zdecydowane i jednoznaczne: że z zającem należy poczekać na pierwszą ponowę! I nawet, niespodziewana jeszcze wczoraj, poranna gruda sprawy nie załatwiła. Już po pierwszym lisim miocie, gdy koty spod naganki podrywały się nadzwyczaj raźno - jak chyba nigdy - całe nasze zielone towarzystwo postanowiło rozjechać się do domów. Nawet zbyt wiele nie argumentując, że lisów to my wszyscy mamy serdecznie już dosyć. A niektórzy to powyżej uszu nawet! Że my, to dziś chcemy na oczekiwane, od prawie roku (bez mała) szaraki. A nie znowu, i znowu, na lisy. I nie jest ważne, kompletnie, że do lisów to nam jeszcze dopłacają... Bo my, i tak, chcemy na zające. Dzisiaj, gdy, jak to zwykle przed polowaniem, przysiadamy z Jankiem pod gruszą łowczego i przypominamy sobie czasem ten wyjątkowo feralny sezon, często jeszcze dostajemy gęsiej skórki. I to, zwyke, po całym ciele. A mnie, chyba już zawsze, kojarzył się on będzie z taką jedną piosenką Włodzimierza Wysockiego, której to bohater, z nieznanych mi bliżej powodów, chciał koniecznie polecieć do Odessy. I nigdzie indziej...
|