Wtorek
29.04.2008
nr 120 (1003 )
ISSN 1734-6827
Redaktorzy piszą
Sądy łowieckie pożal się Boże autor: Stanisław Pawluk
Coraz trudniej wierzyć, że w sądzie łowieckim można znaleźć sprawiedliwość. Orzeczenia, które się kupy nie trzymają, opisują wymierzaną przez nie "sprawiedliwość", która nie ma nic wspólnego z ogólnie przyjętymi zasadami sprawiedliwości. Ba! Wydaje się także, że nie ma również wiele ze zwykłym zdrowym rozsądkiem. Nie dziwi więc narastająca frustracja działaniami sądów łowieckich. Oto kolejny przykład zachowania się naszego systemu sądownictwa dyscyplinarnego, nadzorowanego z Warszawy przez przezesa Głównego Sądu Łowieckiego Zygmunta Jabłońskiwego. Żaby to opisać, pochylmy się więc raz jeszcze nad niezawodnym zagłębiem łowieckich skandali, okręgiem bialsko-podlaskim.

Przypomnijmy sobie sądową rozprawę, w której Tadeusza P. uznano winnym i orzeczono wobec niego karę 2 lat zawieszenia w prawach członka PZŁ, za to, że bez broni towarzyszył swemu koledze Arkadiuszowi P. w polowaniu. Ten ostatni, dokonał zgłoszenia telefonicznego na polowanie strażnikowi obwodu, podając także z kim na te łowy się udaje, co ten skrzętnie w książce wyjść odnotował. Pech Tadeusza P. sprawił, że Arkadiusz P., nie rozpoznawszy płci dzika, jak twierdzi w drodze błędu, a nie umyślnego działania, zastrzelił lochę w okresie ochronnym. Prezes koła , u którego Arkadiusz P. miał już wcześniej "przechlapane", jeszcze w tym samym dniu skierował do obu propozycję godną uczciwego i prawego myśliwego, ..."obaj piszecie podania o skreślenie z listy członków koła i sprawy nie ma"...! Otrzymawszy napisane od ręki na kolanie solidarnie przez obu myśliwych podania Ryszard Mączyński, mógł już spokojne złożyć doniesienie do ORD Waldemara Szpilera oraz do prokuratury. W środowisku twierdzi się, że Ryszard Mączyński za ten szantaż odpowiadał nie będzie, gdyż pozostaje w zażyłych stosunkach z Marszałkiem Sejmu, który na jego zaproszenia chętnie korzysta z polowań specjalnie dla siebie organizowanych, bez udziału pozostałych członków koła. Prezes Ryszard Mączyński wykazał się w tej sprawie żelazną konsekwencją, którą w stosunku do Stefana Karasińskiego członka tego samego koła i prezesa OSŁ, należącego do lokalnych struktur tej samej opcji politycznej co Marszałek Sejmu, jakoś utracił, mimo zastrzelenia przez tego prominentnego działacza okręgowego lisa w okresie ochronnym.

Obaj uczestnicy pechowego polowania, w którym jeden zastrzelił lochę, stanęli niebawem przed sądem łowieckim w Białej Podlaskiej w składzie: Jan Sroka - przewodniczący oraz Lech Santus i Krzysztof Wojdanowski. Wyrokując na podstawie aktu oskarżenia ORD Waldemara Szpilera, skład orzekający ukarał przykładnie obu myśliwych i Tadeusz P. za asystowanie w nagannym polowaniu otrzymał karę zasadniczą zawieszenia w prawach członka Zrzeszenia na okres 2 lat.

Kara ta wydała mi się niczym nie uzasadniona, bo za takie nie byłem w stanie uznać uzasadnienia sądu, że Tadeusz P. polował a Arkadiuszem P. w krytycznym dniu, gdyż nawet gdyby miał broń i rzeczywiście polował, to przecież nie on zastrzelił tę lochę. Zaproponowałem Tadeuszowi P., że po otrzymaniu pisemnego uzasadnienia zredaguję odwołanie do Głównego Sądu Łowieckiego. Na rozprawie w GSŁ pod przewodnictwem Kazimierza Garczyńskiego, przy udziale Jana Świeckiego i Tadeusza Ciborskiego, wydano orzeczenie, skracające karę zawieszenia dla Tadeusza P. do jednego roku. Na ile obecność sędziego Tadeusza Ciborskiego, tego samego pod kierownictwem, którego skład orzekający GSŁ orzekł złagodzenie kar, w tym 1,5 roku zawieszenia w PZŁ za strzelenie trzech dzików na nielegalnym polowaniu zbiorowym w m-cu lutym, miał wpływ na „łaskawość” sądu, trudno powiedzieć. Faktem jest, że obecność przy strzeleniu lochy uznano za czyn karalny, a pomimo obniżenia kary i tak pozostała ona niewspółmiernie wysoka, do nagany udzielonej przez GSŁ za przywołane wyżej nielegalne polowanie na dziki.

W tzw. międzyczasie starałem się o precyzyjne określenie definicji polowania. W tym celu zwróciłem się do Ministra Środowiska oraz przewodniczącego Zarządu Głównego PZŁ z pytaniami, w których w sposób czytelny wskazałem, iż chodzi mi o sytuacje, w której myśliwy towarzyszy swemu koledze bez broni i pełni jedynie rolę obserwatora. W tym celu do obu zacnych instytucji skierowałem pismo następującej treści:

Uprzejmie proszę Pana Ministra jako osobę odpowiedzialną za wszystkie elementy ochrony środowiska, w tym nadzorującą z mocy prawa łowiectwo w Polsce o udzielenie informacji (wykładni, właściwej interpretacji), w jaki sposób należy rozumieć definicję polowania zawartą w ustawie Prawo Łowieckie w art. 4. Interesuje nas zwłaszcza możliwość jednoznacznego określenia, czy wykonywaniem przez myśliwego polowania jest:
1. Samo tropienie zwierzyny bez broni i bez zamiaru wejścia w jej posiadanie?
2. Towarzyszenie innemu myśliwemu w polowaniu indywidualnym bez broni i pomoc przy podnoszeniu, patroszeniu i transporcie zwierzyny strzelonej przez osobę polującą zgodnie z warunkami dopuszczalności polowania.


Od Ministra Środowiska otrzymałem odpowiedź podpisana przez Z-cę Dyrektora Departamentu Rolnictwa Ochrony Przyrody i Krajobrazu, w której czytamy:

..."Nie sposób uznać za polowanie przypadek, określony w pkt. 2, wymienionego na wstępie pisma, odnoszący się do udziału w polowaniu innej osoby w charakterze osoby towarzyszącej"...

Podobne stanowisko zajął mgr Marek Duszyński, który udzielając odpowiedzi w imieniu Zarządu Głównego PZŁ napisał m.in.:

..."Art. 4 ust 2 ustawy Prawo łowieckie definiuje polowanie jako czynności tam wymienione, przy czym elementem niezbędnym w każdym przypadku jest zamiar wejścia w posiadanie zwierzyny. Zatem samo tropienie zwierzyny, bez zamiaru wejścia w jej posiadanie, jak inne czynności wymienione w pkt 1 lub 2 wskazanego przepisu, jeśli zamiar taki im nie towarzyszy, nie są polowaniem. Pamietać jednak należy o brzmieniu art. 9 ust. 1 pkt 2 wprowadzającego zakaz, poza wyjątkami tam przewidzianymi, płoszenia, chwytania, przetrzymywania, ranienia i zabijania zwierzyny. Oczywiście polowaniem także nie będą czynności wymienione w pkt 2 pisma"...

Uzbrojony w opinie nakreślone rękami najwyższych autorytetów w tej dziedzinie, napisałem wniosek do Przewodniczącego Zarządu Głównego PZŁ o wniesienie rewizji nadzwyczajnej. W odpowiedzi od dr Lecha Blocha otrzymałem takie stanowisko:

..."W odpowiedzi na wniosek o wniesienie rewizji nadzwyczajnej (zapewne chodzi o skargę nadzwyczajną) w sprawie dotyczącej Tadeusza P. informuję, że po analizie akt postępowania oraz zapadłych w sprawie orzeczeń, nie znalazłem podstaw do jego uwzględnienia.

Skargę nadzwyczajną, w myśl § 68 Regulaminu Postępowania Dyscyplinarnego w PZŁ, wnosi się jedynie w przypadku rażącego naruszenia praworządności w postępowaniu przed sądami łowieckimi w przypadkach w przepisie tych wskazanych. Tego typu przesłanki, w niniejszej sprawie, nie zachodzą, a orzeczenie zapadło w ramach swobodnej oceny dowodów. Wymierzoną karę nie sposób jest uznać za rażąco niewspółmierną do stopnia szkodliwości społecznej czynu.


Pomijając swoistego rodzaju wewnętrzną niespójność w interpretacjach dwóch osób z ZG PZŁ, trudno nie zauważyć wyjątkowo odważnie postawionej w piśmie dr Lecha Blocha tezy, że sądy łowieckie kierują się w swych działaniach swobodą w ocenie faktów. W ramach tej swobody, jeden rok zawieszenia za towarzyszenie koledzy podczas popełnienia przez niego przewinienia, organy PZŁ ocenią jako współmierną do stopnia szkodliwości społecznej, choć Tadeusza P. polowania nie wykonywał, a gdyby nawet wykonywał, to nie on do lochy strzelał, a w innej sprawie zamiana na naganę dwukrotnie udzielonej przez różne składy orzekające OSŁ kary zawieszenia na 1,5 roku, jest jak najbardziej zasadna. Jedyną różnicę jaką dostrzegam w sytuacji obwinonych w tych dwu sprawach, jest ich relacja do osób na świeczniku. Tadeusz P. podpadł prezowi o kontaktach na szczytach władzy, a trzech kłusowników cieszyło się pełnym poparciem członków swojego koła, w którym polują łowczy okręgowy w Lublinie Karol Cichowski, prezes Okręgowego Sądu Łowieckiego Józef Bartnik, Okręgowy Rzecznik Dyscyplinarny Jacek Kuźma, a w łamaniu prawa osobiście brał udział łowczy koła Waldemar Wróblewski. Tylko doniesieniom dziennika "Łowiecki" przypisuje się w środowisku fakt, że polujący z ostentacyjnym łamaniem prawa zostali ukarani choć tą naganą, bo w swoim środowisku mieli przecież pełne prawo do uniewinnienia.

Analizując na spokojnie zasugerowaną mi w piśmie dr Lecha Blocha zasadę wyrokowania doszedłem do wniosku, że chyba nie organ wykonawczy, jakim jest ZG PZŁ i Łowczy Krajowy, jest od oceny orzeczenia i powinienem zwrócić się z tym do prezesa GSŁ Zygmunta Jabłońskiego. Zanim jednak swoją brudną ręką wysmarowałem zapytanie do Pana Prezesa, on sam przyszedł mi z pomocą i na moje watpliwości odpowiedział w ostatnim numerze Łowca Polskiego Nr 04/2008. W swoim artykule zajął się błędami w ustaleniach faktycznych, które o zgrozo zdarzają się składom orzekającym i to na przykładzie wypisz wymaluj odpowiadającym przypadkowi Tadeusza P. Zacytujmy cały fragment wypowiedzi Zygmunta Jabłońskiego:

..."Dwaj myśliwi pojechali jednym samochodem na polowanie indywidualne. Rozeszli się, każdy na na swoje stanowisko. Jeden z nich strzelił dzika, którego zapisał do ewidencji. Myśliwy wpisał dzika w upoważnienie, którego ważność - jak się później okazało - nie była przedłużona. Obaj myśliwi zabrali dzika na użytek własny. W konsekwencji obaj zostali obwinieni, że działając wspólnie i w porozumieniu, strzelili do dzika bez ważnego zezwolenia. Myśliwy, który nie dopełnił obowiązku przedłużenia zezwolenia, tłumaczył się tym, że zapomniał. Drugi myśliwy, uznany za winnego wspólnego z kolega odstrzału dzika bez ważnego upoważnienia, tłumaczył, że o nieprzedłużeniu ważności nic nie wiedział - i, moim zdaniem nie popełnił przewinienia łowieckiego."....

Panie Przezesie, będę na tyle uprzejmy, że nie zapytam jak odbyło się to, że ..."strzelili"... wspólnie i porozumieniu, bo chyba nie jeden celował, a drugi spust ściągał na różnych ambonach, ale zapytam jak oceniać orzekanie w sądach dyscyplinarnych na podstawie przypadku Tadeusza P. Czy osoba towarzysząca podczas polowania drugiej osobie popełniającej przewinienie łowieckie, uznana zostaje winną, dlatego, że indywidualnie złamała konkretny przepisów prawa, czy przypisuje się jej również przewinienia popełnione przez towarzysza łowów, na podstawie "swobodnej oceny dowodów"?

Powyższy artykuł redakcja przesyła do GSŁ na ręce prezesa Zygmunta Jabłońskiego, ale nie oczekujemy specjalnie reakcji, bo przecież skład orzekajacy wobec Tadeusza P. miał pełne prawo do ..."swobodnej oceny dowodów"..., a ta zasada wypowiedziana przez niepodważalny autorytet, jakim w organach PZŁ cieszy się Łowczy Krajowy, ma na pewno wyższą wartość niż ta pospolita sprawiedliwość.