![]() |
Środa
04.06.2008nr 156 (1039 ) ISSN 1734-6827
..."Był 15 grudnia 2002 roku (...) W pobliżu wsi Stary Kostrzynek, młody chłopak, właściwie dzieciak, zauważył na wyspie leżącej w rozlewiskach Odry stado dzików. O swoim odkryciu powiadomił mieszkającego we wsi myśliwego. Ten z kolei kolegę. Wspólnie zadecydowali, że zadzwonią do prezesa koła, by ten poinstruował, jak pomóc uwięzionym na wyspie zwierzętom. Prezes zaś wydał zgodę... na odstrzał dzików. Jeszcze tego samego dnia myśliwi urządzili strzelaninę (...) Myśliwi zastrzelili szybko kilka sztuk. Reszta spanikowanych zwierząt rzuciła się do ucieczki (...)Po kruchym lodzie przy strzeleckiej kanonadzie. Żaden z dzików nie ocalał. Wszystkie się potopiły. Silniejsze sztuki walczyły o życie dłużej, słabsze szybko szły na dno"... Myśliwym mieszkającym w Starym Kostrzynku jest Krzysztof Turbaczewski, członek KŁ "Trop" w Szczecinie, kolega, z którym się kontaktował, to wówczas podłowczy, a obecnie łowczy tego koła Krzysztof Kotowicz. Przywołany wyżej prezes tego koła to Janusz Marciniak, członek Zarządu Okręgowego PZŁ w Szczecinie. Nie można się dziwić, że przegrywający wszystko do tej pory Witold Maziarz liczył, że się na kole i organach PZŁ odegra i natychmiast napisał doniesienie do prokuratora, policji, rzecznika dyscyplinarnego PZŁ i gdzie tylko się dało, nie omieszkując sugestywnie opisywać, jakiej to rzezi dokonali członkowie KŁ "Trop" za zgodą swojego prezesa. Po doniesieniu o nieprawidłowościach podczas polowania na gęsi, które organa PZŁ decydowanie odrzuciły, trzeba z wielką ostrożnością podchodzić do tego, co znowu wymyślił Witold Maziarz, dlatego spróbujmy ustalić rzeczywisty przebieg tego wydarzenia, tak dramatycznie opisanego przez największy dziennik szczeciński. Zacytujmy bezpośrednich uczestników zdarzenia. Krzysztof Kotowicz zeznał przed Okręgowym Rzecznikiem Dyscyplinarnym PZŁ w Szczecinie Zbigniewem Pomianowskim: ..."około godz. 12:00 zatelefonował do mnie kol. Turbaczewski (...) W to miejsce przyjechałem samochodem (...) 10 dzików znajdowało się w odległości około 300 m od domu kol. Turbaczewskeigo i około 350 m od szosy (...) około 200 m od szosy widziałem leżącą sarnę (...) ja, kol. Turbaczewski, kol. Fedorowski i p. G. skonsultowaliśmy się i doszliśmy do wniosku, że dzików nie da się uratować i ze względów humanitarnych będziemy musieli je odstrzelić (...) zatelefonowałem do prezesa koła kol. Marciniaka, któremu przedstawiłem jaka była sytuacja tych dzików (...) Na moją propozycję Kol. Marciniak wyraził zgodę, zastrzegając jednak, żeby odstrzelenie dzików odbyło się zgodnie z przepisami prawa łowieckiego (...) wsiedliśmy do łodzi przy pomocy której zbliżaliśmy się do pozostałych na lodzie dzików (...) w odległości około 70 m od dzików (...) uzgodniliśmy, że będziemy strzelać naprzemian, żeby przypadkiem nie strzelać do tego samego dzika (...) ja strzeliłem cztery dziki a Turbaczewski trzy dziki (...) z tym, że i ja i kol. Turbaczewski dostrzeliwaliśmy po jednym dziku (...) załadowaliśmy je do łodzi (...) wszystkie dziki wypatroszyliśmy. Jeśli chodzi o patrochy, to część utopiliśmy, a te części, które mogły pływać zakopaliśmy (...) Spośród 7 strzelonych dzików dwa największe o wadze 79 kg i 58 kg kg odstawiłem na siebie do punktu skupu, a dwa odstąpiłem p. S., który jest rzeczoznawcą w zakresie wyceny szkód w uprawach rolnych (...) Za te dwa dziki p. S. zapłacił mi 87,34 zał., a ja te pieniądze wpłaciłem skarbnikowi koła (...) Z pozostałych strzelonych dzików trzy sztuki wziął na użytek własny kol. Ryszard Fedorowski , a jednego kol. Turbaczewski też na użytek własny. W sumie daje to 8 dzików, ale na pewno ja i kol. Turbaczewski strzeliliśmy na lodzie 7 dzików. (...) strzelone przeze mnie na lodzie dziki wpisałem do posiadanego ważnego upoważnienia (...) i do książki pozyskanej zwierzyny. Z tego upoważnienia i książki pozyskanej zwierzyny wynika, że 15.12.2002 r. strzeliłem nie cztery dziki lecz trzy dziki. Nie potrafię wyjaśnić różnic w dokonanych zapisach (...) dziki strzelone (...) przez kol. Turbaczewskiego, to na jego prośbę również ja wpisałem na niego do książki ewidencji"... A jak zdarzenie opisał Krzysztof Turbaczewski, który zeznał przed ORD w Szczecinie Zbigniewem Pomianowskim: ..."spojrzałem przez okno i osobiście zobaczyłem, że w odległości około 40 m od lądu znajdowała się sarna (...) za ta sarną około 250 m zobaczyłem na rozlewisku watahę (...)dziki znajdowały się praktycznie w wodzie i stały na twardym gruncie (...) poruszanie się tych dzików utrudniał lód, który mógł mieć około kilku centymetrów grubości (...) przy pomocy mojej łodzi i częściowo pieszo po lodzie zbliżyliśmy się do pozostałych dzików (...) na użytek własny nie wziąłem żadnego dzika (...) przy patroszeniu obecny był kol. Ryszard Federowski (...) Nie jest mi wiadomo czy i jakiego podziału tych dzików dokonali koledzy Kotowicz i Ryszard Fedorowski (...) dokonanie odstrzału 7 sztuk dzików na rozlewisku nie uważam za wykonywanie polowania. Uważam, że wspólnie z kol. Kotowiczem dokonaliśmy odstrzału tych dzików ze względów humanitarnych w celu skrócenia ich cierpień."... Trzeci uczestnik zdarzenia Ryszard Federowski opisał je wobec ORD w Szczecinie Zbigniewam Pomianowskiego następująco: ..."około 13:00 zatelefonował do mnie podłowczy koła kol. Krzysztof Kotowicz (...) jako do strażaka Ochotniczej Straży Pożarnej z prośbą, żebym zorganizował jakąś pomoc. Ja osobiście przygotowałem drabiny, liny, deski i kołki, które dla celów ratowniczych na lodzie można wykorzystać. Z tym sprzętem przyjechałem do Kostrzynka (...) Na miejscu na brzegu rozlewiska zastałem sołtysa p. Andrzeja G. i dwóch chłopaków. Na lodzie zobaczyłem około 10 dzików, z których dwa stały na lodzie, a pozostałymbyło widać z wody tylko głowy. Na lodzie widziałem też kolegów Krzysztofa Kotowicza i Krzysztofa Turbaczewskiego, którzy po części pieszo, a po części łódką zbliżali się do tych dzików. W pewnym momencie koledzy ci zaczęli strzelać (...) dwa wziąłem na użytek własny. Po okazaniu mi z akt sprawy pisemnego "Potwierdzenia wagi tuszy zwierzyny na użytek własny" (...) z którego wynika, że wziąłem trzy dziki wyjaśniam, że (...) "podpis myśliwego" nie jest moim podpisem (...) Pomiędzy kolegami Kotowiczem i Turbaczewskim była mowa kto i które dziki bierze na użytek własny (...) Ja osobiście uważam, że odstrzeliwując na lodzie dziki koledzy Kotowicz i Turbaczewski postąpili słusznie, ponieważ przysporzyli naszemu kołu łowieckiemu trochę pieniędzy"... Na podstawie powyższych zeznań, ORD w Szczecinie Zbigniewam Pomianowskiego powinien był nabrać wątpliwości, jak to się stało, że w upoważnieniu do wykonywania polowania Krzysztofa Kotowicza i książce ewidencji wpisane są trzy odstrzelone dziki, jeżeli świadek oświadczył, że strzelił ich cztery i wszystkie od razu wpisał do wymaganych dokumentów. Witold Maziarz bez żadnych wątpliwości nazwał to kłusownictwem, bo w ten sposób kołu znikał z dokumentów jeden dzik strzelony przez Krzysztofa Kotowicza. Zeznania w/w myśliwych w przedmiocie ilości dzików zabranych przez nich na użytek własny były ze soba sprzeczne, może dlatego ORD próbował wyjaśnić, co się z poszczególnymi tuszami dzików zdarzyło i przesłuchał powtórnie Krzysztofa Kotowicza, który zeznał następująco: ..."Dwa spośród strzelonych dzików zdałem do skupu w Osinowie Dolnym (...) Dwa (...) wziął na użytek własny kol. Ryszard Fedorowski, a dwa wziąłem ja na siebie z przeznaczeniem dla p. S. za szacowanie szkód (...) Jeśli chodzi o siódmego dzika, to po dokonanych oględzinach okazało się, że tusza nie nadawała się do spożycia, ponieważ mięso nabrało nieprzyjemnego zapachu. Z tego powodu tusze dzika zakopałem, ale żadnego protokołu nie sporządziłem. O zakopaniu dzika nie powiadomiłem niezwłocznie zarządu, a na zadane pytanie odpowiadam, że "chyba tak", to znaczy powinienem go powiadomić. (...) przyznaję, iż odstrzelenie dzików (...) nie było polowaniem. 5 września 2003 r. ORD Zbigniew Pomianowski umorzył dochodzenie w sprawie zastrzelenia 7 dzików przez w/w strzelców, które rozpoczął dopiero 4 i pół miesiąca po wydarzeniach, choć od samego prezesa Janusza Marciniaka wiedział o zdarzeniu jeszcze w grudniu 2002 r. Tego samego dnia 5 września, ORD wysłał do Prokuratuty Rejonowej w Gryfinie pismo, w którym poinstruował prowadzącą postępowanie panią asesor tej prokuratury, nt. okoliczności zdarzenia nad rozlewiskiem. Zacytujmy fragmenty tego pisma: ..."powiadomił (...) prezesa koła kol. Janusza Marciniaka, który udzielił im wskazówek w przedmiocie dalszego postępowania. Zgodnie z otrzymanymi wytycznymi wspólnie z przybyłym do pomocy członkiem koła - kol. Ryszardem Fedorowskim przystąpili do ratowania ginących w topieli dzików (...) usiłowali dotrzeć do nich przy pomocy łodzi w celu uratowania tych dzików (...) koledzy Turbaczewski i Kotowicz podjęli decyzję o odstrzeleniu pozostałych 7 dzików ze względów humanitarnych (...) Z całą pewnością faktu zastrzelenia (...) dzików (...) nie można nazwać polowaniem w rozumieniu definicji polowania (...) podjętą i realizowaną przy nich decyzję (...) należy uznać za akt działania z pobudek i w celach humanitarnych (...) co przewiduje art. 33 ust. 1a i 1b znowelizowanej ustawy (...) o ochronie zwierząt. Z treści cytowanego wyżej pisma wynika, że ORD Zbigniew Pomianowski próbował prokuraturę przekonać, że członkowie KŁ "Trop" działali absolutnie prawidłowo, a to przede wszystkim dzięki wytycznym otrzymanym od prezesa koła. Użycie w tym piśmie dwukrotnie zwrotu "zgodnie z otrzymanymi wytycznymi" Janusza Marciniaka oraz mijanie się z prawdą wynikającą z zeznań w/w osób, mogło oznaczać, że jeden działacz okręgowy, w tym przypadku ORD, stawał na głowie, żeby drugiego działacza okręgowego, członka ZO PZŁ oraz kierowane przez niego koło postawić poza jakimkolwiek podejrzeniem. Choć z zeznań bezpośrednich uczestników strzelania przytoczonych wyżej wynikało, że z Ryszardem Fedorowskim nie ratowali dzików, bo ten ostatni przybył, kiedy rozpoczynało się strzelanie; nie docierano do dzików na łodzi w celu ich ratowania, tylko zastrzelenia; zastrzelenie dzików w żadnym przypadku nie miało być polowaniem, choć to właśnie prezes nakazał, żeby "odstrzelenie dzików odbyło się zgodnie z przepisami prawa łowieckiego" i w/w zapisani byli na rejon polowania, w którym zastrzelili dziki, które wpisali następnie do odstrzałów oraz książki ewidencji, to Zbigniew Pomianowski nie wahał się podawać prokuraturze informacji odmiennych, czyli nieprawdziwych. W ten sam sposób jak do prokuratury, Zbigniew Pomianowski napisał w uzasadnieniu o umorzeniu dochodzenia dyscyplinarnego. Wszyscy trzej uczestnicy zdarzenia mieli ..."zgodnie z otrzymanymi wytycznymi"... przystąpić do akcji ratunkowej - której nie było. Usiłowali dotrzeć do dzików łodzią w celu ich uratowania - a użyli łodzi do tego, żeby z niej strzelać. Napisał, że z 7 dzików dwa odstawili do skupu, a 5 wzięli na użytek własny - a przecież tylko 4 wzięli oficjalnie na użytek własny, a jeden z dzików wyparował z dokumentacji koła, nad czym rzecznik przeszedł do porządku dziennego, jakby nigdy o tym nie słyszał. Nie zauważył kompletnego bałaganu w sprawie kto i ile tusz zabrał na użytek własny oraz tego, że podłowczy nie potrafił się doliczyć kto i ile tusz zabrał. Nie zauważył, że podłowczy wprowadził do obrotu dwie tusze dzików wbrew prawu weterynaryjnemu, sprzedając je nie myśliwemu, a potrochy myśliwi wyrzucili do wody zanieczyszczając środowisko. Za to nie omieszkał wypomnieć ..."że znaleźli się wywodzący z się z szeregów członków PZŁ występujący w roli "sędziów" koledzy, którzy "prawem kaduka" uznali, że koledzy Turbaczewski i Kotowicz dokonali "egzekucji dzików"... - chyba wiadomo do kogo pił. Dalej zaś to samo, że nie wykonywali polowania, tylko działali z pobudek humanitarnych, do czego uprawnia ustawa o ochronie zwierząt. O tym, że jeżeli rzeczywiście tak było, to dlaczego udokumentowali swoje "nie polowanie" w dokumentacji wymaganej tylko przy wykonywaniu polowania i dlaczego zabrali sobie tusze dzików, które jeżeli nie pochodziły z polowania należały do Skarbu Państwa – nie wspomniał. Pominął też informację, którą prowadząc postępowanie powinien znać, że w rejonie 13 obwodu, w którym zastrzelili dziki obowiązywał zakaz polowania na zwierzynę grubą, uchwalony przez WZ KŁ "Trop". Myśliwi za dziki zastrzelone na rozlewisku zapłacili do koła, stawiając go w roli pasera, sprzedającego nie swoją własność i kasującego za to pieniądze, ale tego Zbigniew Pomianowski w swoim uzasadnieniu też nie zauważył. No ale nie po to prowadził dochodzenie, żeby choć cień podejrzenia padł na członków koła i zarząd KŁ "Trop", którego prezesem był Janusz Marciniak, członek ZO PZŁ w Szczecinie. Plucie we własne gniazdo nie zdarza się nigdy członkom organów okręgowych PZŁ. W ten sposób organa PZŁ pokazały Witoldowi Maziarzowi jego małość i niekompetencję, że w tak krystalicznie czystej sprawie śmiał znowu całkowicie bezpodstawnie postawić zarzuty zasłużonemu kołu i jego prezesowi. I znowu Witold Maziarz stracił następną rundę, a dobro nad złem prowadziło już ładnym wynikiem 3:0. Kolejne zwycięstwo mogło uśpić czujność działaczy okręgowych, bo jakby zapomnieli zupełnie, że jednak toczy się postępowanie w prokuraturze i jego ustalenia wcale nie muszą pokrywać się z ustaleniami Okręgowego Rzecznika Dyscyplinarnego. Jak drapieżnik zwierzynę, tak Witold Maziarz zwietrzył w tym szansę i zaczął prokuraturze donosić, że z zeznań uczestników zajścia wynika, że ewidentnie wykonywali polowanie, bo tak im nakazał prezes, a swoim postępowaniem po dokonaniu odstrzału potwierdzali, że traktowali odstrzelone dziki jako pozyskane w drodze polowania. Dodatkowo wskazywał, że strzelanie do dzików w odległości 300 m od domu Turbaczewskeigo to była jak mówią młodzi 'ściema', wymyślona tylko dla oczyszczenia się z możliwego zarzutu, że strzelali te dziki w odległości mniejszej niż 100 m od zabudowań mieszkalnych i co gorsza, w odległości mniejszej niż 500 m od zgromadzenia publicznego, bo akurat w godzinie strzelania odbywała się msza w kościele, oddalonym o około 60 m od domu Turbaczewskiego. A to już są wykroczenia, za które można być ukaranym grzywną przez sąd grodzki. Co z powyższego wynikło, będzie można przeczytać w jutrzejszym wydaniu dziennika "Łowiecki". |