Środa
11.06.2008
nr 163 (1046 )
ISSN 1734-6827
Redaktorzy piszą
Dobro przeciw złu, cz.VIII autor: Janusz Kibic
Koło Łowieckie "Trop" w Szczecinie sukcesami mogłoby się chwalić. Najbardziej znamienite osoby odwiedzały go na polowaniach, humanitaryzm jego członków poznało całe województwo, a najmniejsze oznaki zła dziejącego się wśród członków PZŁ, spotykały się z należytym odporem Seniorów i zarządu koła. Wszystko to uzasadniało, żeby w 2000 r. udekorować koło Złotym Medalem Zasługi Łowieckiej, a w 5 lat później odznaczeniem "Złom". Sukcesy te Zarząd koła, w którym prezes-ojciec Janusz Marciniak i sekretarz-córka Magdalena Pilipczuk-Marcianiak, wraz z umoczonymi w sprawie odstrzału dzików na rozlewisku Krzysztofem Turbaczewskim i Krzystofem Kotowiczem, mogli przyjąć każdą uchwałę i korzystali z tego dla osiągnięcia czystości etycznej wśród członków koła, pozbywając się tych, którym nie ufali. Mieli przy tym pełne zaufanie ZO PZŁ w Szczecinie, w którym prezes był członkiem tego zarządu, a sekretarz instruktorem ZO pełniącym funkcję sekretarki w biurze łowczego okręgowego Wiesława Dobrzenieckiego.

Jedną z osób, do których Janusz Marcianiak utracił zaufanie był łowczy koła pełniący tę funkcje do lipca 2003 r. Franciszek Mionskowski, który zachował się absolutnie nagannie zeznając w sprawie polowania na gęsi, że uważał je za przeprowadzone nielegalnie, bo prowadzący to polowanie Janusz Marciniak nie dopełnił formalności z listą uczestników oraz zestawieniem pozyskanej zwierzyny i rozliczeniem jego kosztów, nie wykonując protokołu z tego polowania. Dla Janusza Marciniaka było to zmyśleniem, o czym nie omieszkał powiadomić ORD pismem z dnia 12 stycznia 2004 r. Dodatkowym przewinieniem Franciszka Mionskowskiego było poinformowanie Witolda Maziarza o zastrzeleniu z powodów humanitarnych 7 dzików na rozlewisku w Starym Kostrzynku i ich wspólne zeznawanie na policji w Chojnie, ..."w celu jedynie skompromitowania Krzysztofa Turbaczewskiego i Krzysztofa Kotowicza oraz PZŁ. W wyniku przeprowadzonego postępowania Prokurator obie sprawy umorzył"..., jak formułowało to w/w pismo. Papier wszystko wytrzyma, a dzięki temu pismu w dokumentach ORD znalazła się informacja, że prokurator sprawy umorzył, bo to że Krzysztofowi Turbaczewskiemu i Krzysztofowi Kotowiczowi prokuratura postawiła zarzuty naruszenia art. 51 ustawy łowieckiej już przemilczał.

Franciszek Mionskowski miał jeszcze wobec prezesa koła inne przewinienia. W marcu 2005 r. ośmielił się w piśmie do walnego zgromadzenia przypomnieć, że z latach dziewięćdziesiątych Janusz Marcianiak wziął z kasy koła znaczną pożyczkę na potrzeby firmy, którą kierował. Jak pisał były już łowczy, pożyczka ta była na rzecz firmy, która miała kłopoty finansowe, a nie Janusza Marciniaka, jako członka koła. Pożyczki udzielił zarząd koła, wbrew zapisom budżetu koła, w którym takiej pozycji nie było, a co za tym idzie bez wiedzy walnego zgromadzenia koła i choć firma te pieniądze oddała, łowczy określał takie działanie zarządu i prezesa za niedopuszczalne. W tym samym piśmie poinformował walne zgromadzenie, że Krzysztof Turbaczewski na 110 ha najlepszej części rejonu nr 4 w obw.281 prowadzi ogrodzoną hodowle danieli, a w obszarze ogrodzenia będącego ostoją jeleni, dzików i saren zostały urządzenia łowieckie koła i widać tam tę zwierzynę. Franciszek Mioskowski był wielce zdziwiony akceptacją dla powyższego i sytuacją zarządu koła, bo przypomniał swoim kolegom, że jak dwóch innych członków koła A.S. i W.J. chcieli zakupić ziemię w rejonach nr 13 i nr 14 w obw. 281, to postawiono im zarzuty działania na szkodę koła i próbowano wykluczyć. A przecież zamiary A.S. i W.J. to miało być nic w porównaniu do tego, co zrobił Krzysztof Turbaczewski.

Nie można się dziwić, że przy takich skandalicznych przewinieniach część członków koła nie chciała mieć w swoich szeregach Franciszka Mionskowskiego i Seniorzy koła, jak opisaliśmy to wcześniej, zażądali wykluczenia go z koła. Zwołane na dzień 14 grudnia 2003 r. NWZ nie przychyliło się jednak do wniosku Seniorów i zarządu, bo osób głosujących za wykluczeniem nie wystarczyło. Ponieważ żadna ze stron nie odwołała się od tej uchwały, stała się ona prawomocna. No ale prawomocna, to sobie ona mogła być, ale nie dla prezesa koła i członka ZO PZŁ Janusza Marciniaka, który wraz zarządem koła postawił powtórnie te same zarzuty na WZ w dniu 24/04/2004. Również wówczas uchwała o wykluczeniu nie przeszła w głosowaniu, bo nie wystarczyło głosów na wykluczenie Franciszka Mionskowskiego z koła, ale znowu nie stanowiło to przeszkody, żeby te same zarzuty postawić po raz trzeci na WZ w dniu 20/03/2005. Różnicą w stosunku po poprzednich walnych zgromadzeń było, że Franciszek Mionskowski pierwszy raz otrzymał powtarzane od dwóch lat zarzuty na piśmie, bo poprzednio po prostu zarząd stawiał je ustnie wobec walnego zgromadzenia. Nie będę cytował tych zarzutów, przytoczę tylko ich podsumowanie dokonane przez Janusza Marciniaka w piśmie procesowym przeciwko Witoldowi Maziarzowi, o czym pisałem w ub. piątek. Prezes KŁ "Trop" ujął to następująco: ..."FRANCISZEK MIONSKOWSKI został wykluczony z koła nie jak zeznał za przekazanie informacji o polowaniu na gęsi i uśmiercenie dzików na Kostrzyneckim Rozlewisku „Kurierowi Szczecińskiemu", a za złożenie niezgodnych z prawdą zeznań na Policji i w Prokuraturze w tej sprawie".... Czyli prezes ma prawo do oceny, kiedy zeznanie jest prawdziwe, a kiedy niezgodne z prawdą. Dla rozwiania ewentualnych wątpliwości, organa ścigania nigdy nie postawiły zarzutu zeznawania nieprawdy Franciszkowi Mionskowskiemu.

W opinii byłego łowczego, Januszowi Marcianiakowi jako przewodniczącemu w/w zgromadzenia członków, nie zależało na wyjaśnieniu przez niego stawianych zarzutów, lecz szybkie przyznanie się do winy i zakończenie zebrania, bo była już godzina 20:00. W tej sytuacji Franciszek Mionskowski złożył oświadczenie, że rezygnuje z członkostwa w KŁ "Trop" i opuścił salę. Januszowi Marciniakowi rezygnacja z koła Franciszka Mionskowskiego była niewystarczająca i po jego wyjściu doprowadził do głosowania jego wykluczenia, do czego znalazł tym razem wystarczającą ilość głosów. O tym, że głosowano wykluczenie osoby, która członkiem już nie była, członkowi ZO w Szczecinie nie przeszkadzało.

Franciszek Mionskowski poczuł się urażony tym głosowaniem, kiedy już członkiem koła nie był i złożył do ZO PZŁ w Szczecinie odwołanie od uchwały wykluczającej go z koła. Jak myślicie drodzy czytelnicy, czy ZO PZŁ w Szczecinie, którego Janusz Marciniak był członkiem uchylił uchwałę podjętą przez członków tak zasłużonego koła? Oczywiście macie rację, o żadnym uchyleniu uchwały nie mogło być mowy. ZO PZŁ w Szczecinie podjął w dniu 20 maja 2005 r. uchwałę, że odwołania nie uwzględnia, bo skreślenie z listy członków nastąpiło dopiero 6 kwietnia, kiedy zatwierdził je zarząd koła. ZO wyjaśnił to następująco: ..."skreślenia z listy członków koła na skutek dobrowolnego wystąpienia z koła, dokonuje jego zarząd. W związku z tym sama okoliczność złożenia "rezygnacji" posiada proceduralnie charakter wniosku (...) tego rodzaju oświadczenie nie może ubezwłasnowalniać składu osobowego stanowiącego walne zgromadzenie, co do przywileju swobodnego przyjęcia w zakresie jego wyrażonej woli dla realizowania bądź nie, ustanowionego kolegialnie punktu porządku dziennego. Tym bardziej, że złożenie wspomnianej deklaracji nastąpiło już w trakcie trwania jego przebiegu (...) z dniem 6 kwietnia br. nastąpiło formalne skreślenie i faktycznie definitywna utrata przynależności koła".... Przy takim stanowisku Franciszek Mionskowski przestał być członkiem koła dnia 6 kwietnia, a nie 20 marca, choć ZO PZŁ odmawiając uznania odwołania uprawomocnił decyzje o wykluczeniu 20 maja, czyli wtedy, kiedy Francizek Mionskowski co najmniej 6 tygodni już członkiem nie był zgodnie z własną interpretacją ZO.

Ciekawe, czy w ewidencji myśliwych w ZO PZŁ w Szczecinie Franciszek Mionskowski przestał być członkiem KŁ "Trop" w dniu 20 marca lub 6 kwietnia, na skutek skreślenia na własna prośbę, czy też z dniem 20 maja, bo wtedy decyzja WZ o wykluczeniu uprawomocniła się oraz czy figuruje w niej jako skreślony, czy jako wykluczony. Ciekawe co napisałby Wiesław Dobrzeniecki w sytuacji, gdyby członek koła zmarł podczas walnego zgromadzenia, a następnie został na tym zgromadzeniu wykluczony z koła. Czy śmierć członka też miałaby ..." proceduralnie charakter wniosku"..., bo skreślenia na skutek śmierci i dobrowolnej rezygnacji odbywa się z na podstawie tego samego przepisu statutowego?

Zastanawiam się, czy ZO PZŁ w Szczecinie nie mógł się skontaktować z działem prawnym ZG PZŁ w tej sprawie, bo wtedy dowiedziałby się, co prawnicy ZG wielokrotnie już wyjaśniali w Łowcu Polskim, że zarząd koła może tylko przyjąć do wiadomości oświadczenie woli rezygnującego z członkostwa i obligatoryjnie skreślić go z dniem przez niego wskazanym, tak samo jak nie może określić innej daty ustania członkostwa osobie, która zmarła, jak tylko datę jej śmieci. Zarząd nie ma jakichkolwiek uprawnień, żeby wydłużać członkostwo w kole poza datę rezygnacji lub śmierci członka i ZO PZŁ w Szczecinie powinien był to wiedzieć. Pewnie wiedział, ale wtedy musiałby uchwałę WZ o wykluczeniu Franciszka Mionskowskiego uchylić i zrobić wielką przykrość swojemu członkowi i prezesowi koła Januszowi Marciniakowi.

W historii KŁ "Trop" były też inne ciekawe historie. Kiedyś na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy to skupy prześcigały się w prowizjach dla myśliwych, plan dzików wykonano przed sezonem polowań zbiorowych, stąd zarząd wystąpił o zwiększenie tego planu. Nadleśnictwo postawiło warunek, że plan ten zwiększy, o ile koło odstrzeli sarny kozy, których pozyskanie kulało. Zarząd pod kierownictwem Janusza Marciniaka zachęcał więc członków koła do odstrzału kóz i znalazł na to sposób, bo uchwalono w kole obowiązek odstrzelenia po 4 sztuki kóz przez myśliwych posiadających broń gwintowaną i po 2 sztuk dla posiadaczy broni gładkolufowej. Za nie wykonanie tego odstrzału nakazano wpłatę 100,000 starych złotych za niewykonaną sztukę, a tak wpłacone pieniądze miały trafić do tych, którzy limit odstrzału przekroczą. Uchwały tak rażąco sprzecznej ze statutem PZŁ i ustawą łowiecką ZO PZŁ w Szczecinie oczywiście nie uchylił, a prezes koła znalazł w ten sposób jednego myśliwego terenowego, który na podanych wyżej warunkach odstrzelił ni mniej ni więcej tylko 50 kóz. Na najbliższym walnym zgromadzeniu otrzymał od prezesa kopertę z nagrodą, która powinna była wynieść 4,6 mln. starych złotych. Czy było to etyczne polowanie, czy "mięsiarstwo" dla pieniędzy zrzucanych z musu, pozostawiam rozważaniom czytelników.

Franciszek Mionskowski miał popełnić wg Janusza Marciniaka jeszcze jeden czyn, który choć nie znalazł się w zarzutach wobec niego podczas wykluczania z koła o czym wyżej, ale został przez prezesa podniesiony w Sądzie Okręgowym w Szczecinie, dla zdyskredytowania zeznań łowczego broniących Witolda Maziarza. W przywołanym wyżej piśmie procesowym Janusz Marciniak napisał: ..."Złożenie zeznań niezgodnych z prawdą w w/w sprawach było prawdopodobnie wynikiem zemsty za konsekwencje jakie poniósł Franciszek Mionskowski za haniebne i wysoce nieetyczne zastrzelenie przez niego dzika lochy, która prowadziła siedem trzytygodniowych warchlaczków pasiaków. Franciszek Mionskowski nie dosyć, że zastrzelił lochę prowadzącą co wśród myśliwych jest uznawane jako hańba, to na drugi dzień poszedł w to samo miejsce i zastrzelił, strzelając przy użyciu niedozwolonych do polowania na dziki nabojami śrutowymi, sześć warchlaków, siódmemu jak oświadczył Franciszek Mionskowski udało się uciec. Były to warchlaki osamotnione w związku z zastrzeleniem przez Franciszka Mionskowskiego ich matki lochy. Następnie warchlaki te przekazał swojej znajomej, aby ta ugotowała je psom. Ponieważ znajoma się brzydziła więc Franciszek Mionskowski je zakopał.
Za tak wysoce haniebny i nieetyczny czyn Franciszek Mionskowski utracił moją rekomendację do okręgowych władz PZŁ i został odwołany ze wszystkich stanowisk, w tym z Komisji Zwyczajów, Tradycji i Etyki Łowieckiej przez władze okręgowe PZŁ."...


Dramatyczny i jakże rozczulający opis, tylko jakoś za nim nie poszło ani ukaranie Franciszka Mionskowskiego za kłusownictwo, ani oskarżenie przez rzecznika dyscyplinarnego, który dochodzenie umorzył. A dlaczego? A dlatego, że tę lochę, a może jeszcze przelatka, czego dzisiaj się już nie dojdzie, Franciszek Mionskowski strzelił w grudniu, kiedy odstrzał loch był jak najbardziej dozwolony. Strzelił tego dzika na polowaniu indywidualnym, w nocy przy księżycu spośród trzech dzików, które wyszły na pole bez warchlaków, jak się okazało czekających na matkę w lesie. Skąd w zimie 3-tygodniowe pasiaki jest oczywistym dla większości myśliwych, bo w dobrych łowiskach natura pozwala na zapłodnienie zbyt młodych loszek i poza okresem huczki, co zdarza się to coraz częściej. Sam Mionskowski ostrzegał kolegów, jak polując absolutnie zgodnie z regułami sztuki łowieckiej może trafić się takie zdarzenie. A co do prezesa, to ciekawe czy skojarzył, że odstrzelenie 7 pasiaków, pozbawionych cycka matki i oczekujących na śmierć głodową w jednym miejscu, to historia wypisz wymaluj taka sama jak z zastrzeleniem 7 dzików na rozlewisku. Tylko, że na rozlewisku strzelali najbardziej zaufani członkowie koła, więc był to gest humanitarny, a warchlaki poszedł i odstrzelił ten, który prezesowi się "sprzeniewierzył", więc było to czyn haniebny i nieetyczny.

Chyba nie ma wątpliwości, że również Franciszkowi Mionskowski przegrał z dobrem, stracił członkostwo w kole i został nieźle obsmarowany w Sądzie Okręgowym, co dawało dobru kolejny zwycięski punkt. O tym, że nie tylko Janusz Marciniak walczył w okręgu ze złem, ale potrafili go naśladować również inni działacze okręgowi, przeczytacie szanowni czytelnicy jutro.