Poniedziałek
21.06.2010
nr 172 (1786 )
ISSN 1734-6827
Redaktorzy piszą
Nie licz na rzetelność sądu łowieckiego autor: lorek
Coraz więcej szanowanych instytucji życia publicznego zaczyna interesować się sądownictwem łowieckim. Pisała o nim Helsińska Fundacja Praw Człowieka" 10 miesiący temu, a ostatnio zainteresował się nim Rzecznik Praw Obywatelskich, krytycznie wypowiadając się o obowiązujących w nim procedurach i prawach obwinianych. O istnieniu sądów łowieckich w Polskim Związku Łowieckim wie chyba każdy myśliwy. Wprowadzone do statutu Polskiego Związku Stowarzyszeń Łowieckich w 1936 r., jako koleżeńkie sądy dyscyplinarne, zamiast kontynuować ideę ich założycieli, dewaluowały się przez lata realnego socjalizmu, żeby obecnie przybrać formę straszaka i aparatu represji wobec tych, którzy nie odpowiadają szeroko pojętej grupie działaczy i organom PZŁ. Mało o nich w praktyce wiemy, bo tylko nieliczni mieli styczność z ich postępowaniem, a w szczególności mogli poznać je od tej najmniej przyjemnej strony, tzn. bycia obwinianym. Ponieważ złośliwi mówią, że na każdego paragraf da się znaleźć, warto zapoznać się jak w praktyce wygląda, z punktu widzenia obwinianego, postępowanie dyscyplinarne w PZŁ.

W kolejnych czterech odcinkach tego artykułu, będzie można poznać przebieg jednego postępowania, nadającego się na materiał dyskusyjny nt. rzetelności organów dyscyplinarnych i roli, jaką spełniają w obecnej rzeczywistości Polskiego Związku Łowieckiego. Ubiegając materiał przedstawiony w kolejnych odcinakach, postawię tezę, że sądy łowieckie są aparatem represji wobec członków, wymyślonym w czasach realnego socjalizmu i pielęgnowanym do dzisiaj jako bat, którym można uderzyć każdego. Co dziwniejsze, osoby orzekające w sądach łowieckich, dopuszczają się w nich do takich działań, o których nie śmieliliby pomyśleć, pracując zawodowo w sądach powszechnych, a gdyby spróbowały je tam zrealizować, to czekałoby ich samych postępowanie dyscyplinarne, a może wykluczenie z zawodu. Ale przejdźmy do rzeczy.

13 listopada 2007 r., członkowie kół w okręgu gdańskim przedkładali komisji oceny trofeów w poroża strzelonych w roku 2007 rogaczy. Wśród nich było dwóch myśliwych z jednego koła: jeden, Ireneusz O., z wieloletnim doświadczeniem łowieckim, drugi Arkadiusz S., młody, który strzelił w tamtym roku swojego pierwszego rogacza. Obaj pokazali do oceny poroża szpicaków w pierwszej głowie, które pozyskali na odstrzał rogaczy w I klasie w czerwcu roku 2007. Komisją oceny trofeów kieruje w okręgu w Gdańsku znany już czytelnikom dziennika "Łowiecki" Andrzej Jackiewicz. Co było dalej czytuję już z wniosku oskarżycielskiego, który do Okręgowego Sądu Łowieckiego skierował przeciw obu w/w Okręgowy Rzecznik Dyscyplinarny Wiesław Wysiecki:

W trakcie oceny, członkowie Komisji podważyli deklarowaną datę pozyskania obu rogaczy, na podstawie tzw. linii demarkacyjnej, tj. wyraźnie widocznego wgłębienia na obwodach tyk parostków pod różami, a komisja stwierdziła, że trofea te pochodzą od saren-rogaczy, które zostały pozyskane znacznie później tj. w niedługim okresie przed zrzuceniem parostków, czyli w miesiącu wrześniu 2007 r. Obaj obwinieni podczas oceny nie zgodzili się z tą oceną Komisji, twierdząc, że przedłożone przez nich trofea pochodzą od rogaczy, pozyskanych zgodnie z przedłożą dokumentacją, tj. w dniach 3 i 24 czerwca 2007 r..

W rezultacie powyższej oceny, nie dając obu w/w myśliwym możliwości odwołania się do komisji odwoławczej, o czym bardziej szczegółowo napiszę dalej, okręgowa komisja oceny trofeów w Gdańsku powiadomiła rzecznika dyscyplinarnego w dniu 3 stycznia 2008 r., który wszczął na tej podstawie wpierw postępowanie wyjaśniające, a następnie postępowanie dyscyplinarne przeciwko obu myśliwym. Zarzucił im naruszenie przepisu §11 pkt 2 i 7 Statutu PZŁ w związku z art. 42d ustawy ‘Prawo łowieckie’. Innymi słowy zarzuty dotyczyły nie przestrzegania prawa łowieckiego, Statutu, uchwał organów Zrzeszenia oraz zasad etyki i tradycji łowieckiej, a także nie kierowania się zasadami koleżeństwa oraz nie przestrzeganie obowiązujących zasad dotyczących prowadzenia prawidłowej gospodarki łowieckiej z uwzględnieniem zasad selekcji populacyjnej i osobniczej
zwierząt łownych. Czyli szeroka gama przewinień, jak to zwykle rzecznicy piszą, dla podniesienia rangi swoich oskarżeń.

Obwinieni podczas przesłuchania przez ORD Wiesława Wysieckiego, wyjaśniali, że są przekonani, że to poroża przez nich pozyskane, ale równocześnie informowali rzecznika, że poroża przekazali do preparacji tej samej osobie, prowadzącej skup zwierzyny, która jest powszechnie znana jako wykonująca preparację poroży dla myśliwych. Ponieważ obaj mieszkają w pobliżu tego punktu skupu i dobrze znają się z osobą, która go prowadzi, poroża odebrali dopiero tuż przed przedstawieniem ich do oceny, jeden w przeddzień, a drugi na 5 dni przez oceną. Biorąc zaś pod uwagę, że poroża szpicaków w pierwszej głowie są do siebie podobne i nie są to jakieś specjalne, łatwe do zapamiętania parostki, wzięli te, które uznali za swoje. Ten, który odbierał w przeddzień oceny wziął ostatnie poroże jakie u preparatorki jeszcze zostały i specjalnie go nie sprawdzał, a ten odbierający cztery dni wcześniej, wybrał spośród kilkunastu, które jeszcze nie były odebrane. Obaj byli przekonani, że są to te same poroża, które do preparacji oddali prawie pół roku wcześniej.

Osoba preparującą oba poroża została przesłuchana przez ORD i potwierdziła zeznania obwinianych. Nie wykluczyła, że mogło faktycznie dojść do niezamierzonej zamiany trofeów, z uwagi na dużą liczbę przekazanych jej do preparacji czaszek saren rogaczy, określając ich liczbę na około 40 w ostatnim sezonie łowieckim. Wskazała również, że nie stosuje żadnego systemu oznakowywania preparowanych czaszek. Przy bliższym opisie okoliczności wydania poroży obwinianym powiedziała, że nie ona je wydawała, tylko jej syn, który w tym samym czasie, bezpośrednio przed terminem oceny wydawał też kilkanaście poroży nieznanemu jej z nazwiska myśliwemu z innego niż obwinieni koła, który we wrześniu przywiózł w koszu głowy rogaczy od kolegów z koła, którzy w ostatnim czasie je pozyskali.

ORD Wiesław Wysiecki we wniosku oskarżycielskim zauważył, że nawet gdyby przyjąć za wiarygodne wyjaśnienia obu obwinianych, że otrzymali inne trofea po preparacji niż te, które wcześniej przekazali – ponoszą oni także odpowiedzialność za brak staranności w zakresie sposobu uniknięcia takich pomyłek, bo nie zadbali o właściwe oznakowanie swoich trofeów w momencie przekazywania do preparacji, np. przez oznaczenie kartką z opisem, sfotografowanie z telefonu komórkowego, itp. A poza tym, nie wykazali większego zainteresowania losem swoich trofeów, odbierając je na krótko przed terminem oceny. W rezultacie, nie uzasadniając, czy czyn obwinianych był umyślny i świadomy, czy był to tylko brak staranności, o którym sam pisał, zawnioskował wobec obu 2 lata zawieszenia w prawach członka PZŁ jako karę adekwatną do zarzucanego czynu.

Przesłuchania u ORD nie były raczej przyjemne dla obu obwinianych, choć z różnych powodów. Ten młody, którego trofeum było z jego pierwszego strzelonego w życiu rogacza, gotowy był zrobić wszystko, żeby sprawę zakończyć i wyraził podczas przesłuchania zgodę na ukaranie go karą 2 lat zawieszenia w prawach członka PZŁ. Drugi, który strzelił już kilkadziesiąt rogaczy, nie zgadzał się z zarzutami rzecznika, szczególnie, że ZO PZŁ w Gdańsku, za nie przedstawienie trofeum do oceny wymierza karę 2 lat zawieszenia, ale tylko w prawie do odstrzału samców zwierzyny płowej, a on uczciwie zgłosił się ze swoimi porożami. Oświadczył przy tym rzecznikowi, że w takiej sytuacji w jakiej został postawiony, zrezygnuje z członkostwa w PZŁ w ogóle. To oświadczenie Wiesław Wysiecki wykorzystał w ten sposób, że we wniosku oskarżycielskim napisał, że zgłaszając chęć rezygnacji z członkostwa w PZŁ, obwiniany chciał się jeszcze bardziej ukarać, niż tylko 2 latami zawieszenia w prawach członka, proponowane przez rzecznika, co oczywiście niezgodne było z wolą obwinianego. Po ochłonięciu ze stresu przesłuchania, obaj obwinieni zmienili zdanie. Ten pierwszy wycofał zgodę na zawieszenie i zażądał od rzecznika normalnego postępowania przed okręgowym sądem łowieckim, a ten drugi rezygnacji z PZŁ nie złożył.

Pierwsza rozprawa wyznaczona została w październiku 2008 r., a więc prawie w rok od dnia, w którym odbywała się ocena trofeów sarn rogaczy strzelonych w 2007 roku. Rozprawa nie odbyła się z bliżej nie znanych powodów, o czym poinformowano obwinianych. Na tym etapie postępowania, Ireneusz O. zapoznał z dotychczasowym rozwojem sprawy Piotra Gawlickiego, który zgodził się przyjąć jego obronę przed OSŁ w Gdańsku.

Na następną drugą rozprawę wyznaczono już innych sędziów, niż na rozprawę pierwszą, co w świetle praktyki sądów łowieckich jest zjawiskiem bardzo częstym. Rozprawę zwołano na 18 lutego 2009 r., a więc w 4 miesiące po pierwszym terminie. Datę tę i wszystkie inne daty podaję tak szczegółowo, bo rok później sąd będzie zarzucał obwinianym zamiar opóźniania prowadzenia sprawy. Na rozprawę w tym dniu stawili się obwiniani, obrońca Ireneusza O. oraz niektórzy świadkowie wnioskowani przez rzecznika. Jak zdarza się to w sądach łowieckich, wszystkich posadzono przy jednym stole, 3-osobowy skład sędziowski i rzecznika dyscyplinarnego z jednej strony, a obwinianych i obrońcę naprzeciw, tak, że można było zaglądać sobie nawzajem w papiery.

Rozprawę wyznaczono na godz. 12:00 w południe, a był to dzień roboczy, zmuszając wszystkich obecnych do zwolnienia się z pracy, żeby przed sądem się stawili. Dla dwóch emerytów w składzie sędziowskim nie miało to pewnie znaczenia, ale dla pozostałych, a szczególnie obwinianych jak najbardziej, bo obaj pracują. Składowi sędziowskiemu przewodniczył Wojciech Grochowiecki, wieloletni członek Rady Okręgowej Izby Radców Prawnych w Gdańsku, a więc choć nie sędzia, bez wątpienia osoba o dobrym przygotowaniu prawniczym. Rozpoczął rozprawę, pytając obwinianych o imię i nazwisko oraz datę urodzenia. Odpowiedzi nie weryfikował dokumentami tożsamości. Choć miał w aktach pełnomocnictwo dla obrońcy, zapytał się kim jest trzecia osoba przy obwinianych, a w odpowiedzi usłyszał imię i nazwisko oraz to, że Piotr Gawlicki jest obrońcą Ireneusza O. W tym momencie obrońca poprosił o głos, ale przewodniczący, nie pytając w jakiej sprawie, głosu mu nie udzielił. Oddał za to głos rzecznikowi, który odczytał zarzuty z wniosku oskarżycielskiego.

Po odczytaniu zarzutów, obrońca powtórnie poprosił o głos i uzyskawszy go zapytał, dlaczego przewodniczący otwierając rozprawę nie dopełnił obowiązku wynikającego z §44 ust.1 Regulaminu postępowań dyscyplinarnych w PZŁ. Trochę zaskoczony przewodniczący zapytał o jaki obowiązek chodzi, a w odpowiedzi od obrońcy usłyszał, że przewodniczący musi znać regulamin, więc powinien wiedzieć, co kryje się za z §44 ust.1 Regulaminu. Takie postawienie sprawy musiało mocno zdenerwować przewodniczącego, bo kategorycznie stwierdził, że jak się stawia jakiś zarzut, to trzeba go uzasadnić. Na to obrońca odczytał pierwsze zdanie z §44 ust.1 Regulaminu, nakazujące przewodniczącemu rozpoczęcie rozprawy od przedstawienia składu orzekającego.

Przewodniczącemu nie pozostało nic innego, jak stwierdzić, że rzeczywiście zapomniał tego zrobić i podał swoje imię i nazwisko oraz imiona i nazwiska pozostałych dwóch sędziów. Nie znając przewodniczącego, obrońca zapytał, czy Wojciech Grochowiecki pełni jakieś funkcje w OSŁ w Gdańsku, na co przewodniczący odpowiedział, że na to pytanie obrońcy nie odpowie, ani na żadne inne pytanie dotyczące jego osoby. W tej sytuacji obrońca postawił wniosek o wyłączenie przewodniczącego ze składu orzekającego, ponieważ przewodniczący uniemożliwił mu ustalenie, czy wobec przewodniczącego nie zachodzą przesłanki wyłączenia go na podstawie z §44 ust.3 Regulaminu, który szczegółowo podaje, kto nie może być w składzie orzekającym. Uzasadnił, że jeżeli przewodniczący nie chce się przedstawić bliżej, jak tylko z imienia i nazwiska, to obrona nie może ustalić, czy nie występują okoliczności zakazane Regulaminem, przez co nabrał wątpliwości co do bezstronności przewodniczącego i musiał postawić wniosek najdalej idący, tj. o jego wyłączenie. Ponieważ wniosek o wyłączenie sędziego musi rozpoznać skład sądu, w którym wnioskowany sędzia do wyłączenia nie uczestniczy, przewodniczący zamknął rozprawę.

Co działo się dalej i na następnych rozprawach, będzie można przeczytać w dzienniku w dniu jutrzejszym.