Poniedziałek
02.08.2010
nr 214 (1828 )
ISSN 1734-6827
Redaktorzy piszą
Dwa stracone lata autor: Stanisław Pawluk
21 lipcu 2010 minęła druga rocznica powołania na stanowisko komendanta Państwowej Straży Łowieckiej w Lublinie Stefana Kowalewskiego. Powołany bez spełniania warunków określonych w ustawie, od pierwszych dni wzbudził wątpliwości co do przydatności na tym stanowisku. Nie posiadający żadnego doświadczenia w pracy na stanowiskach w administracji państwowej, bez obycia prawnego, z jedynym doświadczeniem w handlu paliwami i obsługą dystrybutora, rencista z grupą inwalidzką - ostro przystąpił do wykazania się jakim jest „szeryfem”.

W jaki sposób został powołany komendant PSŁ opisaliśmy w dwóch kolejnych artykułach Jak to z komendantem PSŁ było. Spodziewałem się, że po otrzymaniu uwag krytycznych komendant doceni trud i koszty jakie wyłożyło państwo, rękami komendy wojewódzkiej w Lublinie, aby zalegalizować braki w spełnianiu ustawowych wymogów przy jego powołaniu, weźmie sobie do serca konieczność zadbania o dobre imię swoich politycznych sponsorów z PSL, dzięki którym dostał stanowisko, którego normalną drogą awansu i bez „układów” z posłem PSL Janem Łopatą nigdy by nie dostał i skupiając się mocno na podnoszeniu swoich nikłych kwalifikacji pokaże, że dokona choć odrobinę czegoś dobrego. Myślę więc, że dwa lata monitorowania pracy komendanta jest wystarczającą okazją do zaprezentowania jego dokonań.

Komendant PSŁ jest pracownikiem Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie. Pod względem organizacyjnym podlega lubelskiemu wojewódzkiemu inspektorowi nadzoru geodezyjnego i kartograficznego co samo w sobie już wywołuje zdziwienie myśliwych. Pod względem merytorycznym podlega bezpośrednio wojewodzie. Posiada oddzielny gabinet, z którego chętnie ucieka w tzw. teren. Pozostali strażnicy tj. Bogdan Nieradka, Marek Baszczyk i Grzegorz Flor wraz ze stażystą Konradem Misiurem, który w PSŁ odbywa już drugi staż, zajmują oddzielne pomieszczenie. Bogdan Nieradka pełni funkcję Komendanta Posterunku Lublin i pieczątką takiej treści wzbudza uzasadnione zdziwienie w Białej Podlaskiej, Zamościu, Tomaszowie i innych odległych od Lublina miejscach, gdzie oprócz Opola Lubelskiego obu komendantów spotkać można najczęściej.

Żaden ze strażników od dwu lat nie zakładał wymaganego prawem munduru, a przeprowadzane tzw. akcje czyli markowanie łapania kłusowników wykonują w sposób typowy dla CBA, ABW czy innych służb, dla których działania operacyjne, czyli także w kamuflażu, są prawnie dopuszczone. Marek Barszczyk nie widzi w takim zachowaniu nic zdrożnego i oficjalnie, a także do dokumentów śledczych opowiada, jak przed „zatrzymaniem” strażnicy przypinają sobie oznakowania „na rzepy”. Jedną z takich akcji opisałem w artykule Tajna akcja Państwowej Straży Łowieckiej.

Po wyjazdach w teren, pojazdy służbowe często odpoczywają na osiedlowych parkingach, a komendanci w swoich domach. Późnym wieczorem pojazd odprowadzany jest na bazę i odnotowywany jest czas „powrotu” z wyjazdu służbowego czyli delegacji. W taki sposób bije się godziny, za które od jakiegoś czasu UW nie wypłaca dodatkowej kasy za pracę nadliczbową, tylko odbierane są dni wolne. Strażnicy dysponują delegacjami in blanco wypełnianymi po odbyciu podróży na potrzeby naliczenia diet. Od chwili gdy komendantem PSŁ został Stefan Kowalewski, w żaden piątek telefonu stacjonarnego nie odebrał. Przeprowadzony przez ostatnie kilkanaście dni dziennikarski monitoring w postaci systematycznego dzwonienia na numer PSŁ wykazał, że w jeden z piątków Stefan Kowalewski oczekiwał z polecenia wojewody na ekipę TVP Lublin, która miała przybyć do godziny 12.30. Po tym czasie telefonu już nikt nie odbierał.

Gdyby monitoring telefoniczny odzwierciedlał czas pracy poszczególnych pracowników PSŁ to wyglądałoby to następująco: Marek Barszczyk przybywa codziennie na godzinę 8.30 lub później ale po godzinie 11.30 nie ma go co w pracy szukać. Stażysta Konrad Misiur po 14 jest raczej nie do „złapania”, Stefan Kowalewski o ile nie jest „na mieście” lub „na dole” (cokolwiek to znaczy) to jest w swoim gabinecie i ustawia pasjansa na służbowym komputerze. Pracownicy UW w Lublinie twierdzą, że jest to jedyna komputerowa umiejętność jaką w drodze intensywnej pracy nabył komendant. Grzegorz Flor przez większość monitoringu przebywał na urlopie. Nie oddałbym prawdy gdybym nie napisał, że jeden z sondażowych telefonów wykonany około godz. 17 wykazał obecność Grzegorza Flora i Konrada Misiury wykonujących jakieś pilne liczenia na potrzeby prokuratora. Bogdan Nieradka odbierał telefony najwcześniejsze i najpóźniejsze pod warunkiem, że nie wyjechał poza teren swojej, jako Komendanta Posterunku Lublin, jurysdykcji wraz ze Stefanem Kowalewskim, z którym ostatnimi czasy stanowią anty kłusowniczy duet działający wszędzie tam, gdzie kłusowników nie ma bo do żadnych ujawnień przestępstw tego typu póki co nie doszło.

W trakcie przyglądania się pracy PSŁ w Lublinie okazało się, że Państwowa Straż Łowiecka notorycznie łamie obowiązujące ją przepisy. Pełniący dwa lata funkcję komendanta Stefan Kowalewski nie chciał zauważyć, że ostentacyjnie lekceważy Prawo łowieckie. On powołany do szczególnej troski na przejawy wszelkich naruszeń norm i zasad posługiwał się pojazdami nie oznakowanymi, co jest niezgodne z zapisem art. 36 pkt 1 ustawy, która stanowić powinna jego chleb powszedni. Od dwu lat Stefan Kowalewski wykonując obowiązki służbowe zupełnie ignoruje także drugi zapis ustawy tj. art. 38a nakazujący mu wykonywanie obowiązków służbowych w umundurowaniu, którego oznakowanie i odznaki określone są ustawowo. Zarówno sam komendant jak i pozostali strażnicy załatwiając sprawy w urzędach, nadleśnictwach czy prokuraturach występują jak tajniacy. Także jako tajniacy wykonują tzw. patrole, które odbywane w biały dzień niczego pożytecznego nie przynoszą, bo każdy myśliwy wie, że kłusownik nie działa w dzień. Gdy w trakcie rozmowy telefonicznej pytam Marka Barszczyka jak aktualnie jest ubrany, z powagą w głosie twierdzi, że ma na sobie koszulkę sportową i krótkie spodnie ze względu na panujące upały. Mimo, że kłamie stara się zachować powagę w głosie. Sprawdziłem. W tym dniu także nie nosił nakazanego ustawą umundurowania, a w tym dniu ubrany był w długie spodnie.

Profesjonalizm, a raczej jego brak u Państwowej Straży Łowieckiej zauważany jest także przez prokuratorów. Komendant Stefan Kowalewski tak opisuje spotkanie z Prokuratorem Rejonowym w Radzyniu Podlaskim Januszem Syczyńskim: ..."Celem spotkania było omówienie wyników dochodzeń prowadzonych przez PSŁ w Lublinie w sprawie przekroczenia przez niektóre Koła Łowieckie planów pozyskania zwierzyny łownej. Po zapoznaniu się z treścią dokumentów, Pan Prokurator zwrócił uwagę na zbyt ogólne sformułowania wniosków końcowych oraz braki w dokumentacji, nie pozwalające na precyzyjne wskazanie ilości sztuk pozyskanej zwierzyny i różnicy pomiędzy planem a rzeczywistym pozyskaniem. (....) Miał także uwagi co do treści przesłuchania. Ponieważ z jego treści nie wynika jednoznacznie, kto jest sprawcą popełnienia czynu zabronionego"... Mówiąc krótko: PSŁ nie ma zielonego pojęcia o prowadzeniu postępowań, a o wykrywaniu sprawców nie mówiąc.

Komendant Stefan Kowalewski mieszka około 60 kilometrów od Lublina w miejscowości Stasin Dolny k. Chełma. Tam oprócz stawu i ambon usytuowanych przy jego zabudowaniach oddaje się przyjemności intensywnych polowań. Mieszkanie to postawił na terenie obwodu na działce przyległej do lasu. Nie dziwi więc fakt, że większość „akcji” PSŁ organizowana jest na terenach usytuowanych w taki sposób aby strażnik jadący pojazdem służbowym z Lublina mógł pana komendanta zabrać, a po „akcji” odwieźć do domu. Za poprzednich komendantów jeden ze strażników zamieszkiwał około 30 kilometrów od Lublina. Szybko musiał znaleźć sobie stancję w Lublinie. Tłumaczono mu, że PSŁ jest formacją mundurową a od pracowników wymaga się gotowości do szybkich działań. Najwyraźniej widać, że dla „szybkości” działania dowodzenie nie jest niezbędne. Państwowa Straż Łowiecka do dnia dzisiejszego nie ma żadnego systemu powiadamiania, nigdy nie działa na zgłoszenia o ujawnionych faktach kłusownictwa szybciej jak po co najmniej tygodniu od otrzymania informacji. Przełożeni PSŁ nie dysponują prywatnymi numerami telefonów stra żników, a służbowe komórki pozostają głuche zwłaszcza w dni wolne od pracy.

Zagroda komendanta to także miejsce spotkań towarzyskich. Często z liczącej zaledwie kilka domostw miejscowości słychać strzały. Zazwyczaj w kilkanaście dni po tych strzałach jakiś miejscowy pijaczek zgłasza znalezienie tuszy zwierza dzikiego. Ostatnio był to dzik, a wcześniej jeleń i dzik. Jakby ktoś specjalnie chciał rzucić cień na komendanta. Zazwyczaj takie tusze są powodem kolejnego wyjazdu służbowego co najmniej dwuosobowego patrolu, który pocisków już nie znajduje bo ktoś ich uprzedził, albo ze względów na zbyt posunięty rozkład gnilny. Zwierzyna gnije, PSŁ „nie wszczyna” albo „umarza” i życie biegnie dalej, a wraz z nim koszty utrzymania PSŁ też. Komendant jak widać nie potrafi wykryć sprawców kłusownictwa, które najwyraźniej ma miejsce pod jego przysłowiowym nosem.

Myśliwi z KŁ „Dąbrowa” unikają okolice Stasina jak ognia, aby nie być podejrzanym. Mają bowiem w pamięci jak Stefan Kowalewski aresztował odpoczywającego w swojej chatce letniej Piotra Wysockiego, aby przypisać mu zastrzelenie lochy i utrącić go w mających odbyć się za tydzień po strzeleniu przez P. Wysockiego 30 kilogramowego przelatka wyborach do władz zarządu koła.
Ostatnimi czasy zarówno jeden jak i drugi komendant oraz strażnik Grzegorz Flor robią za listonoszy. Prowadząc liczne postępowania o przekroczenia planów łowieckich najpierw jeździli zbierać oświadczenia od członków zarządów kół, następnie jeździli te same osoby przesłuchiwać „na protokół” o tej samej treści co oświadczenia ,ale już z uprzedzeniem o odpowiedzialności za fałszywe zeznania.

Jadąc w odległego regiony Lubelszczyzny dla przesłuchania zaledwie jednego świadka w podróż udawały się dwie osoby: Bogusław Nieradka jechał jako przesłuchujący, a Stefan Kowalewski.... no właśnie! Po co? Następnie rozwozili te dokumenty do prokuratur rejonowych na terenie Lubelszczyzny, a nawet do Warszawy popierając pisemne wnioski o umorzenia osobistą obecnością i rozmową w prokuraturach. Tak bardzo chcieli pozbyć się problemu, że prokuraturom oddali wszelką dokumentacją nie pozostawiając sobie żadnych kopii. Gdy doszło do egzekucji ekwiwalentu wydział prawny Urzędu Wojewódzkiego potrzebował materiałów, na podstawie których mógłby wystąpić z roszczeniem. Obaj komendanci mieli więc kolejną okazję do wyjazdów w tzw. teren czyli do tych samych prokuratur do których sami powywozili dokumenty prosząc o uwierzytelnione kopie akt, za które prokuratura naliczała stosowne opłaty. I znowu: godziny nadliczbowe, pojazd służbowy, diety, delegacje itp. na koszt podatnika.

Jaka logika przyświecała komendantowi Stefanowi Kowalewskiemu, aby mając prawo do prowadzenia postępowań i wnoszenia oraz popierania oskarżeń w sądach, nie umarzał tych spraw we własnym zakresie tylko generował kolejne nieuzasadnione koszty dla skarbu państwa, nie trzeba się domyślać. Przestraszony ogromem afery jaką wykrył oraz naciskami kolegów myśliwych zwłaszcza tych wysoko osadzonych w hierarchii łowieckiej, którzy także w swych kołach nieźle postrzelali ponad plan łowiecki, działając zgodnie z prawem miałby przechlapane wnosząc akty oskarżenia do sądu, a umorzenie mogłoby oznaczać kolesiostwo. Także on sam jako łowczy koła nr 5 „Dąbrowa” miał u siebie przypadek przekroczenia planu łowieckiego, a więc na podstawie art. 52 pkt. 5 Prawa Łowieckiego musiałby wnieść akt oskarżenia. Podsuwając wnioski do umorzenia prokuratorom przerzucił na nich odpowiedzialność za decyzję ostateczną. Powszechnie przecież myśliwi wiedzą, że nie ma takiego przestępstwa łowieckiego, którego prokuratura nie potrafi umorzyć. W Prokuraturze Rejonowej w Lublinie prokurator Jacek Lipiński działania komendanta z prywatnym sztucerem na ewidentnym prywatnym polowaniu potrafi umorzyć uzasadniając, że jeśli siedział w gęstym lesie na drabinie, a towarzyszący mu łowczy koła na ambonie ok. 7 km. dalej, to w ten sposób poszerzyli „pole obserwacji”, zwiększając skuteczność działań(?). To, że zamiast kłusowników przyszło do nich kilkanaście (jak twierdzi S. Kowalewski) watach dzików to przypadek i przez ten przypadek z posiadającej przez przypadek broni myśliwskiej odstrzelili po dziku. Prokuratura taką „ściemę" kupuje i nie ma sprawy, której nie udupiłaby motywując niską szkodliwością czynu, nawet jeśli ta niska szkodliwość wynosi 100 i więcej tysięcy złotych w postaci nie ściągniętego ekwiwalentu za zwierzynę pozyskaną z naruszeniem prawa.

Przy powołaniu na stanowisko komendanta Stefan Kowalewski otrzymał angaż, a w nim:
  • wynagrodzenie zasadnicze według XVII kat. 2600 złotych miesięcznie. Aktualnie kwota ta wynosi 2,652 złote.
  • dodatek funkcyjny według 5 stawki w wysokości 90% najniższego wynagrodzenia w tabeli, tj. 747 złotych;
  • dodatek stażowy – zgodnie z przepisami rozporządzenia (komendant do chwili obecnej nie nabył uprawnień do tego dodatku).

  • Jak na Lubelskie realia jest to sporo nie licząc otrzymanych do tej pory podwyżek, nagród, dodatków okazjonalnych i oczywiście diet z delegacji służbowych. Do tego praca praktycznie samodzielna, kontakty, prestiż społeczny, itp. Służbowy pojazd, a gdy zachodzi potrzeba także z kierowcą i na polowanie proszone można jechać pod pretekstem „patrolu”. Koszty utrzymania Państwowej Straży Łowieckiej w roku 2008 wyniosły 214.445,61 złotych, a w roku 2009 wyniosły 216.757,72 zł.

    Pora więc zapytać, co w zamian?
    Przez dwa lata pełnienia zaszczytnej funkcji komendanta wojewódzkiego PSŁ Stefan Kowalewski odnotował następujące efekty pracy tejże straży obliczone pismem strażnika Marka Barszczyka:
  • wykryto 6 broni;
  • skierowano 59 spraw do organów ścigania, a 24 sprawy przeprowadzono samodzielnie nie kierująco ani jednego aktu oskarżenia do sądu powszechnego;
  • skierowano dwie sprawy do rzecznika dyscyplinarnego PZŁ;
  • do zarządów okręgowych PZŁ nie kierowano żadnych wniosków i uwag;
  • udzielono 9 szt. mandatów karnych;
  • nie skierowano ani jednego pozwu o egzekucję ekwiwalentu za zwierzynę nielegalnie pozyskaną.

  • Tak więc Państwowa Straż Łowiecka nie dość, że za „kadencji” Stefana Kowalewskiego „przejadła” bezproduktywnie blisko pół miliona złotych, to jeszcze zrobiła wszystko, aby prokuratury umarzała podrzucane jej przez PSŁ sprawy i maksymalnie skomplikować odzyskanie należnego ekwiwalentu, za zwierzynę pozyskana nielegalnie. Sporo pieniędzy przyjdzie jeszcze Urzędowi Wojewódzkiemu wyłożyć, aby dowiedzieć się, że „przegwizdanego” w wyniku działalności komendanta ekwiwalentu nie da się w prosty sposób odzyskać. Osobiście ciekaw jestem aktu oskarżenia wniesionego przez Stefana Kowalewskiego przeciwko byłemu łowczemu koła łowieckiego nr 5 „Dąbrowa” za zezwolenie na przekroczenie limitu zwierzyny dozwolonej do odstrzału. Ciekaw jestem także, czy tak jak to robią niektórzy z prokuratorów będzie się w tym akcie domagał zasądzenia na rzecz Skarbu Państwa należnego ekwiwalentu.

    Dodatkowym pismem podpisanym przez samego komendanta Stefana Kowalewskiego zostałem powiadomiony, że suma nałożonych mandatów wynosiła 650 złotych, 7 z nich wystawił strażnik Grzegorz Flor na kwotę 650 złotych. Marek Barszczyk oraz Stefan Kowalewski nie udzielili żadnego mandatu. Z innego źródła wiem, że Bogdanowi Nieradko udało się ukarać wędkarza, który miał na łowach zbyt dużo wędek łowiąc w rzece. Te niby 6 sztuk ujawnionej broni to praktycznie zaliczona asysta przy akcjach policji, której strażnicy zaledwie towarzyszyli na zaproszenie. Dla kontrastu dodam, że sąsiadująca z PSŁ Państwowa Straż Rybacka, którą kieruje komendant Jerzy Mikołajczyk, w tym samym czasie ukarała za wykroczenia 165 mandatami na kwotę 33,800 złotych a do organów ścigania skierowała wnioski karne z tytułu ujawnionych przestępstw przeciwko 76 osobom.

    Gdy pytam, który ze strażników skontrolował punktów skupu zwierzyny dzikiej pada odpowiedź: Grzegorz Flor, gdy pytam kto wziął najwięcej udziału w „akcjach” leśnych: Grzegorz Flor, gdy pytam kto „wysypał” asystując policji najwięcej nielegalnej broni: Grzegorz Flor - jednym słowem: Flor do wszystkiego!

    Czy z okazji rocznicy Stefan Kowalewski zasłużył na premię, order i podwyżkę jak i odpowiedź na pytanie, czy takiej straży łowieckiej oczekiwali myśliwi - pozostawiam ocenie czytelników.