Poniedziałek
22.08.2011
nr 234 (2213 )
ISSN 1734-6827
Redaktorzy piszą
Mity Andrzeja Brachmańskiego autor: Piotr Gawlicki
Artykuł Andrzeja Brachmańskiego w ostatnim Łowcu Polskim pt. „Sprzedawcy mitów”. (ŁP Nr 8/2011 str.16) spotkał się z żywym odzewem myśliwych, ale pewnie dla wielu było zaskoczeniem, że odzew ten był tak negatywny. Krytyka tez artykułu i polemika z autorem w ustach niektórych była aż tak ostra, że przeniosła się na personalne wypominanie mu niektórych faktów z życiorysu. Zastanowiło mnie skąd w tych wypowiedziach taki ładunek emocji, szczególnie, że tak autor jak i gros jego czytelników są zgodni w pryncypiach obecnego modelu łowiectwa w Polsce i nie chcą jego prywatyzacji. A odpowiedź wydaje się nad wyraz prosta - autor stawia tezy nieuczciwe, a w przekazie jest nierzetelny. I najsmutniejsze, że robi to świadomie.

Nieuczciwą tezą jest przede wszystkim przedstawienie tych swoich kolegów ze Związku, którzy wskazują na negatywne, a czasami nawet naganne zachowanie członków organów Związku i proponują zmiany likwidujące te negatywy, jako zwolenników prywatyzacji, a nawet apologetów systemów łowieckich w Niemczech, Austrii, czy Czechach. Teza tyle znana, co nieprawdziwa. Znana przede wszystkim jako dyżurny argument przeciw jakimkolwiek zmianom w Polskim Związku Łowieckim, powtarzana przez działaczy na każdym szczeblu organizacyjnym i przy każdej okazji tylko po to, żeby utrwalić wśród myśliwych wrażenie, że jak nie my, czyli PZŁ w obecnym kształcie i z obecnym kierownictwem, to potop, czyli właśnie prywatyzacja. Artyleria rzeczywiście grubego kalibru, ale dająca od razu pogląd, jak boją się obecni działacze najmniejszych nawet zmian wewnątrz PZŁ, że broniąc się przed nimi wytaczają tak potężne działa. A jak ta teza jest nieprawdziwa najlepiej świadczą wypowiedzi czytelników i forumowiczów portalu i dziennika „Łowiecki”w ciągu ostatnich 10 lat. Wśród kilkunastu tysięcy zarejestrowanych użytkowników, tylko nieliczna garstka, może kilku, a może kilkunastu postulowała likwidację polskiego modelu łowiectwa i zastąpienie go modelem opartym na sprywatyzowanym prawie do polowania oddanym w ręce właścicieli gruntów lub państwa.

"Polski model łowiectwa", to wśród większości działaczy w PZŁ zwrot wytrych, który został postawiony jako szaniec i gwarant tego, żeby niczego w PZŁ nie zmieniać. Demokratyzacja statutu – koniec modelu, okręgi odpowiadające województwom – koniec modelu, bezpośrednie wybory – koniec modelu, możliwość odwołania się do sądu powszechnego – koniec modelu, jawność wydawania pieniędzy członków – koniec modelu, kadencyjność w organach – koniec modelu, konstytucyjność ustawy łowieckiej - koniec modelu, itd., itd. W ten sposób sączy się członkom Związku kanałami wewnątrzorganizacyjnymi oraz artykułami w Łowcu Polskim nieprawdę i w ten sam nurt wpisuje się Andrzej Brachmański. W swoim artykule ci „obrzydzający” Polski Związek Łowiecki przedstawieni zostali jako zmierzający do uwłaszczenia się z grupą bogatych myśliwych i popłynął dalej przypisując wszystkim, których zaliczył do nurtu „odnowy” PZŁ cele, których te osoby nigdy nie artykułowały. A przecież to oczywista nieprawda, czego mogę być żywym przykładem. Jako niewątpliwie zaliczający się do grupy pragnących demokratyzacji Związku i dostosowania jego statutu do współczesnych realiów państwa prawnego, nigdy nie optowałem za zmianą modelu polskiego łowiectwa, który to model w swoich podstawowych założeniach ma się nijak do wewnątrzorganizacyjnych zależności w PZŁ. Nigdy nie utożsamiałem się z pomysłami prof. Włodzimierza Jezierskiego, a wręcz przeciwnie uważam je za niepoważne i tak samo traktowałem oderwane od realiów i tradycji polskiego łowiectwa poglądy senatora Jana Olecha. Autorzy ci reprezentują jednak tak nikły margines polskich myśliwych, a do tego nie mają za sobą żadnych liczących się sił politycznych, że polemikę z nimi uważałem za stratę czasu. Dla mnie więc używanie pojęcia polskiego modelu łowiectwa jako synonimu obecnych struktur organizacyjnych Związku jest nieuczciwością.

Nieuczciwością szczególnie rażącą, bo artykułowaną przez osobę, której nie można zarzucić ani braku wiedzy na temat organizacji łowiectwa w Polsce i na świecie, ani braku doświadczenia w praktyce łowieckiej, ani też braku świadomości obecnych ram prawnych polskiego modelu łowiectwa, bo sam aktywnie uczestniczył w ich „doskonaleniu” w Sejmie w 2004 r. To zmiany wprowadzone wówczas umożliwiły działaczom PZŁ utrwalenie i pogłębienie rozwiązań zakorzenionych w socjalistycznej Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, gwarantujących w wolnej Polsce ciepłe gniazdka na posadach, które uwili sobie przez lata za pieniądze członków i pozwalających na doczekanie ponad średnich emerytur.

Nierzetelność autora widać szczególnie w drugiej części artykułu. Zaczyna od stwierdzenia, że istnieje w Polsce nadzór państwa nad łowiectwem, czego potwierdzeniem ma być tworzenie przez organy państwa prawnych ram uprawiania łowiectwa. A przepraszam, kto inny mógłby te ramy tworzyć jak nie państwo? Nikt nie postuluje, żeby kto inny niż państwo miał te ramy tworzyć, ale problemem jest to, że ramy te, również dzięki aktywnej postawie Andrzeja Brachmańskiego, pozwalają na takie kształtowanie się wewnątrzorganizacyjnych zależności w PZŁ, że np. ustępujący przewodniczący Związku decyduje o obsadzie stanowisk nowej kadencji. Do tego osoby zamierzające kandydować na stanowiska w Związku nie są znane jego członkom aż do chwili, gdy w kolejnych pseudo demokratycznych wyborach pozostanie w okręgu ściśle wyselekcjonowana grupa np. 15 członków okręgowej rady łowieckiej, którzy jako „przedstawiciele” kilkutysięcznej organizacji okręgowej wybiorą przyniesionego z góry od dr. Blocha przewodniczącego zarządu okręgowego, o którym w kampanii przedwyborczej nie dyskutowali nie tylko członkowie kół, ale nawet zjazd okręgowy. W ten właśnie sposób na stanowiska nowej kadencji trafiło w 2010 r. praktycznie 100% dotychczasowych przewodniczących okręgów. Identyczny system obowiązuje również na szczeblu krajowym.

Drugą nierzetelnością jest stwierdzenie o istnieniu nadzoru ministra nad Związkiem, tak jak nad wszystkimi innymi stowarzyszeniami. To podobny slogan, jak ten, że każda zmiana w Polskim Związku Łowieckim, to próba prywatyzacji obwodów i prawa do polowania. Wprawdzie formalnie jest zapisany w ustawie nadzór ministra nad PZŁ, ale nie jest to nadzór taki, jak ustawowo obowiązuje wobec innych stowarzyszeń. A jak w praktyce działa ten nadzór mogliśmy się przekonać chociażby na przykładzie jednego z myśliwych, który pisząc do ministra otrzymał stanowisko ZG PZŁ. Odmiennie jak w innych stowarzyszeniach, statut PZŁ nie jest ustawowo kontrolowany przez sąd rejestrowy, dlatego mogą w nim znajdować się zapisy, których żaden sąd obecnej Polski nigdy by nie przyjął, tak jak przywołany wyżej zapis o prawie przewodniczącego Związku kończącej się kadencji do uzgadniania przewodniczących okręgów nowej kadencji. Takiego rozwiązania nie ma w statucie żadne stowarzyszenie w Polsce jak i uchodzący wśród wielu za postkomunistyczną partię SLD, a nie miała takiego zapisu również Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, „dobrodziejka” Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, w której Andrzej Brachamański stawiał swoje pierwsze polityczne kroki. Praktyka nadzoru ministra sprowadza się do odesłania zgłaszanych mu spraw do Polskiego Związku Łowieckiego, który przygotowuje odpowiedzi podpisywane potem przez ministerstwo określającą stanowisko ministra.

Trzecią nierzetelnością jest wmawianie myśliwym, że istnieje bliski nadzór reprezentantów Skarbu Państwa nad bieżącą gospodarką w kołach w postaci uzgadniania planów i kontroli gospodarki łowieckiej oraz wymierzania kar za nie wykonanie planów łowieckich. Co słowo to nierzetelność. Reprezentant Skarbu Państwa nie uzgadnia planów, tylko je zatwierdza, a uzgadnia nie kto inny tylko PZŁ i samorząd w osobie wójta gminy. Kontroli gospodarki łowieckiej w kołach nie prowadzi nikt ani ze strony Skarbu Państwa, ani ze strony samorządu. Jeżeli już, to jakiś nadzór nad kołami i myśliwymi ma tylko PZŁ i to on karze członków zawieszając uprawnienia łowieckie za np. niezgodny z uchwałami swoich organów odstrzał selekcyjny, a nie reprezentant Skarbu Państwa. A za nie wykonanie odstrzału zwierzyny płowej dzierżawca zwiększa tenutę dzierżawną, a nie karze i tego to już na kursie dla nowo wstępujących uczą.

Kolejną nierzetelnością jest twierdzenie, że pierwszym krokiem do prywatyzacji jest rozbicie organizacyjne środowiska myśliwych. A przecież jeżeli powstanie polityczne lobby zmierzające to zmiany modelu łowiectwa, a tym bardziej do jego sprywatyzowania, to bez znaczenia pozostanie, czy myśliwych reprezentuje tylko PZŁ, czy też wiele lub żadna organizacja łowiecka. Po prostu wtedy my myśliwi przegramy z wielką polityką i nie wystarczą, jak zdaje się obecnemu kierownictwu Związku, tylko dobre relacje w posłami, czy wiceministrami, takie jakie PZŁ utrzymywał np. z Andrzejem Brachmańskim czy Janem Szyszko oraz kosze upominkowe wypełnione produktami z dziczyzny i trunkami. Ten okres już się skończył, co dobitnie widać kiedy pod presją przedwyborczego PR posłowie, w tym kilkudziesięciu myśliwych, zgodnie podnoszą rękę nad zapisem ustawowym zobowiązującym nas do wyłapywania zdziczałych psów i na nasz koszt dostarczania ich właścicielowi lub gminie.

A lobby prywatyzacyjne powstanie prędzej, czy później, bo są siły tym zainteresowane, ale nie myśliwi grają w nich jakąkolwiek rolę. A będzie to tym prędzej, czym dłużej myśliwi będą bezwolną i bez możliwości aspiracji masą członkowską, nie mającą żadnego wpływu na to, co dzieje się wewnątrz tego niby ich Związku, w którym pozbawiono ich prawa do samostanowienia. A ci, którzy dzisiaj mają usta pełne frazesów o swojej misji w obronie łowiectwa przed prywatyzacją, jak zobaczą, że ta jest nieunikniona, to pierwsi staną do konfitur, które taka prywatyzacja nielicznym z nas myśliwych przyniesie. O to mogę się publicznie z Andrzejem Brachmańkim założyć.

Ostatnią, choć nie najmniej ważną nierzetelnością, którą chciałbym autorowi artykułu „Sprzedawcy mitów” wytknąć, to fałszywa sugestia wobec adwokata, że reprezentując jednego z członków PZŁ w sprawie sądowej, czyli wykonując swój zawód, przygotował skargę do Trybunału Konstytucyjnego, cytuję dosłownie z artykułu ...”o stwierdzenie niezgodności z Konstytucją RP prawa sądów łowieckich do karania kolegów w postępowaniu wewnątrzorganizacyjnym”..., a nie wystąpił o to samo w odniesieniu do swojej korporacji, czyli korporacji adwokackiej. I znowu co stwierdzenie, to nierzetelność. Wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w imieniu Andrzeja W. nie dotyczył prawa sądów łowieckich do karania kolegów w postępowaniu wewnątrzorganizacyjnym, tylko braku w ustawie gwarancji, że od orzeczeń sądów łowieckich, z wyjątkiem wykluczenia z koła i PZŁ, można odwołać się do sądu powszechnego. To chyba różnica, którą Andrzej Brachmański doskonale rozumie, ale myśliwym przedstawia w sposób nieprawdziwy, za to zgodny z tym, co kolega autor innych publikacji w Łowcu Polskim, prezes GSŁ Zygmunt Jabłoński, stara się wtłoczyć w głowy czytelników. A troska o to, że tenże adwokat nie przygotował podobnego wniosku do Trybunału w imieniu korporacji adwokackiej jest już dużym nadużyciem, bo kto jak kto, ale Andrzej Brachmański powinien doskonale wiedzieć, że w ustawie o adwokaturze są szczegółowo zdefiniowane korporacyjne sądy dyscyplinarne i od ich prawomocnych orzeczeń przysługuje kasacja do Sądu Najwyższego, a podobne prawo do sądu powszechnego mają też inne samorządy zawodowe. Tylko jakoś w Polskim Związku Łowieckim możliwości takiej Kolega Brachmański nie zaproponował, jak w 2004 pracował nad nowelizacją ustawy łowieckiej.

Jak na jeden artykuł, to nieuczciwości i nierzetelności opisanych wyżej jest aż nadmiar, a to nie wszystkie, bo pomniejsze pominąłem, np. te dotyczące hipotetycznych wyliczeń ile kosztowałaby dzierżawa obwodów po prywatyzacji. Jako przeciwnik prywatyzacji prawa do polowania w Polsce mógłbym przytoczyć wiele argumentów przeciw takim rozwiązaniom, w tym również obejmujących koszty, ale nie byłyby to demagogiczne przywołanie kosztów dzierżawy obwodów w Niemczech, tylko rzetelne liczby oparte o polskie realia. I nie jest to pierwszy artykuł tego autora straszący prywatyzacją. Komentarz do poprzedniego zamieszczonego w ŁP nr 10/2008 też publikowaliśmy, a potem, aż do dzisiaj, autor nie podnosił tego tematu w swojej publicystyce.

Andrzej Brachmański odszedł z głównego nurtu polityki sześć lat temu. Nie był w tym czasie również związany z organami krajowymi PZŁ, za to udzielał się publicystycznie, próbując wyrobić sobie markę zdroworozsądkowego myśliwego, znającego się na realiach polskiego łowiectwa. Wprawdzie nie zgadzałem się z prezentowanymi przez niego poglądami, które w części miałem okazję poznać i jemu osobiście komentować, to jednak choć różne od moich, nie opierały się na fałszywych przesłankach. Również nie akceptowałem znacznej części jego publicystyki, to jednak doceniałem pewien rodzaj świeżości, które jego felietony wniosły do skostniałego Łowca Polskiego i którymi zjednał sobie niejednego czytelnika. Tym bardziej więc zadziwił mnie komentowany artykuł, choć autor znakomicie zdawał sobie sprawę, że posługuje się nieprawdziwymi faktami i tezami, bo tłumaczenie się niewiedzą uwłaczałoby jego inteligencji. Zachodzę więc w głowę skąd ten nagły powrót na pozycje sprzed sześciu lat i takie jednoznacznie współbrzmiące z kierownictwem Związku stanowisko, oparte na zafałszowanej rzeczywistości, nierzetelnym przedstawianiu faktów i prostych nieuczciwościach w kreowaniu zwolenników prywatyzacji, których w rzeczywistości na wskazanych grupach krytyków wewnątrzorganizacyjnych zależności w PZŁ po postu nie ma.

Mogę się mylić, ale do głowy przychodzą mi tylko dwa powody takiego postępowania. Albo jest to zamiar ulokowania się w kierownictwie Związku, a do tego trzeba krakać jak przy wejściu między te przysłowiowe wrony, albo też jest to przysługa wobec tych, którym się nie odmawia, jeżeli w życiu weszło się w krąg osób, dla których MSW było przystanią – tą jawną, jak i tą tajnie wspieraną. Życie pokaże, czy miałem rację. Jedno jest pewne, artykułem „Sprzedawcy mitów” jego autor utracił wiarygodność, którą wydawało się próbował odzyskać w ciągu ostatnich trzech lat. Gdyby nawet w jakiś sposób dokonały się w Związku konieczne zmiany przywracające jego miejsce i znaczenie wśród myśliwych, jakie miał on u zarania swojej historii, to Andrzej Brachmański nie będzie mógł stanąć wśród tych, którzy za tymi zmianami optowali. Przykre szczególnie, bo miał na to duże szanse.