Poniedziałek
15.10.2007
nr 288 (0806 )
ISSN 1734-6827
Redaktorzy piszą
Jak w Szwecji polują na łosie autor: Piotr Gawlicki
Na łosie w Szwecji polowałem w 2002 r. Od tego czasu co roku, mój przyjaciel Jerry namawiał mnie na ponowny przyjazd, bo ..."łosia jeszcze nie strzeliłeś".... W tym roku w końcu decyzja została podjęta. Zabieram żonę i syna, żeby zakwaterować się na tydzień 700 km na północ od Sztokholmu w domku wybudowanym specjalnie dla gości, przez Jerrego w okolicy miasteczka Asele. Jerry jest tam od niedawna członkiem 7 osobowego koła łowieckiego (jaktlag) i miał nadzieję, że pozostali członkowie zgodzą się na gościa podczas tegorocznego polowania na łosie. Jednak członkowie koła, stanowiący rodzinę z 86-letnim seniorem rodu nie chcieli obcego podczas ich polowania i mój wyjazd mógł zakończyć się zbieraniem grzybów i łowieniem ryb.

Prawo do polowania w Szwecji jest ściśle związane z własnością gruntu. Polować może na swoim gruncie każda osoba posiadająca uprawnienia łowieckie, zdobywane po zdaniu egzaminu łowieckiego. Kurs przed takim egzaminem nie trwa jak u nas kilka tygodni, tylko kilka dni, ale kurs tylko pomaga w opanowanu materiału wymaganego podczas egzaminu i nie jest obligatoryjny. Żeby zagwarantować rzetelność takiego egzaminu, osoby egzaminujące nie mają uprawnień do prowadzenia szkoleń i na odwrót. Same zaś uprawnienia można uzyskać nie posiadając żadnego gruntu i liczyć na zaproszenie jakiegoś koła łowieckiego, gromadzącego właścicieli i dzierżawców terenów łowieckich, żeby z polowania skorzystać.

Minimalną powierzchnią gruntu dającą uprawnienia do polowania jest posiadanie 5 ha. Koło łowieckie zawiązują posiadacze sąsiadujących ze sobą gruntów i nowy członek wnosi swój grunt do obwodu danego koła, albo, jeżeli nie chce wspólnie z tym kołem polować, może wyodrębnić swój grunt tylko do własnej dyspozycji, ale wtedy w zależności od posiadanego obszaru, może nie otrzymać prawa do odstrzelenia żadnego łosia. Dlatego rzadko się zdarza, żeby mając swoje np. 200 – 300 ha lasu, nie mówiąc już o mniejszym obszarze, nie wnieść ich do obwodu koła, bo można na tym obszarze żadnego odstrzału łosia nie otrzymać. Ilość łosi przydzielonych z urzędu wojewódzkiego jest uzależnione od szkód w lesie i na polach, wynosząc np. 1 łosia na 100 ha na południu Szwecji, albo 1 łosia na 800 ha, a nawet 1000 ha na północy kraju. Ale nie tylko własność lasu uprawnia do polowania, można las również dzierżawić od państwa i wówczas ten dzierżawiony teren też wnosi się do obwodu koła, ale wtedy za każdego strzelonego łosia koło musi płacić państwu około 1,000 zł.

Myśliwy, który może, ale nie musi być członkiem Szwedzkiego Związku Myśliwych (Svenska Jägareförbundet), uzyskuje pozwolenie na broń, podobnie jak myśliwy polski, od policji. Jednak jego obowiązki dotyczące użycia tej broni, czyli polowania, są zdecydowanie ostrzejsze niż obowiązujące myśliwego polskiego. Polski myśliwy zobowiązany jest do corocznego przystrzelania przyrządów optycznych broni, a ostatnio do doskonalenia umiejętności strzeleckich na szkoleniach wymuszanych na kołach przez uchwałę NRŁ PZŁ. W Szwecji, jeżeli myśliwy chce polować na łosie musi zaliczyć strzelanie tzw. „testu łosia”, którego pozytywny wynik wpisuje się mu do legitymacji łowieckiej.

Pozytywne przejście „testu łosia” oznacza nie spudłowanie do tarczy łosia na odległość 80 m w ciągu serii 4 kolejnych strzałów. Takich serii trzeba zaliczyć trzy, a więc minimum wystrzelać 12 pocisków i to wszystkie celne, bez względu osiągnietą sumę punktów w serii. Łoś to duże zwierzę, ale tarcza na jego komorze nie jest już tak imponująca, może o średnicy okręgu ca 30 cm. Poszczególne okręgi tarczy oznaczone są liczbami: 5+, 5, 4, 3 i 2. I tak 5+ o średnicy ca 4 cm, 5 o szerokości ca 15 cm, a potem numery miały już szerokość około 3,5 cm. Poniżej 2 reszta tarczy to już 0, choć nie do końca, ale o tym dalej. Serię 4 strzałów rozpoczyna się strzałem do łosia stojącego z lewej strony przebiegu. W ciągu 1-2 sekund po strzale łoś rusza i zanim schowa się po prawej stronie, trzeba trafić go drugim strzałem. Po tym strzale łoś ukazuje się na prawej stronie przebiegu i oczekuje na kolejny, trzeci już strzał do sylwetki znowu nieruchomej. Po tym strzale znowu rusza i zanim zniknie z przebiegu musi być trafiony czwartym strzałem. Strzelający może strzelać tak długo jak tylko chce, ale żeby strzelanie zaliczyć, musi mieć w danym dniu wykonane trzy serie bez żadnego pudła. Jak nie zaliczy trzech serii, może spróbować w następnych dniach i na dowolnej strzelnicy.

Czy dane koło łowieckie wymaga zaliczenia przez myśliwego z innego kraju „test łosia” zależy od zarządu tego koła. Tam gdzie polowałem wcześniej, nie wymagano tego ode mnie, ale tym razem ....

Tym razem polowania miało nie być, ale kolejny telefon Jerrego zabrzmiał obiecująco: ... Jedno z sąsiednich kół gotowe jest przyjąć cię na polowanie. Strzelają tam więcej łosi niż w moim kole. Na załatwienie pozwolenia policji na przywiezienie Twojej broni jest już za mało czasu, ale prawo do użyczenia Ci mojej broni da się załatwić. Możesz strzelać sztucerem 30-06 z lunetą Svarowski 1,5- 9 x 42 lub ekspresem 308 Win z Aimpoint’em”.... Wysłałem zaraz kopie swojej legitymacji broni oraz paszportu, co miało wystarczyć policji, a sam profilaktycznie wystąpiłem o Europejska Kartę Broni w swojej KWP.

Następny telefon od Jerrego był już mniej optymistyczny. Koło zażądało ode mnie ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej oraz zaświadczenia o wykonaniu strzelania „testu łosia”, a to już tylko 2 tygodnie do dnia 8 września, kiedy rozpoczynały się polowania w tym kole. Zaliczenia „testu łosia” wydawało się mi tylko sprawą organizacyjną, jak i gdzie to zrobić. Gorzej wydawało się z ubezpieczeniem, bo ubezpieczenie w PZŁ nie dawało ochrony w Szwecji, a znalezienie ubezpieczyciela w Polsce lub Szwecji wyglądało na poważne przedsięwzięcie poszukiwawcze. Na szczęście Jerry wpadł na pomysł, zapisania mnie do Szwedzkiego Związku Myśliwych, w którym składka roczna w kwocie ca 100 zł. dawała ubezpieczenie do sumy 4 milionów złotych (10 mln SEK) i to nie tylko w Szwecji, ale na całym świecie, gdziekolwiek bym polował. Tak na marginesie, ta szwedzka składka związkowa jest niższa niż połowa składki na PZŁ, a ubezpiecza na kwotę 16-krotnie wyższą, chociaż to my mamy podobno tanie łowiectwo.

Na szczęście nie musiałem burzyć planów podróżnych, ze względu na „test łosia”, bo i tak prom przypływał w południe, a wyjazd na północ Szwecji był przewidziany na dzień następny. Tylko Jerremu zrobiłem kłopot, bo musiał znaleźć w Sztokholmie otwartą strzelnicę, żeby zawieźć mnie do niej i użyczyć broni do strzelania, przez co wyjechał na północ później niż zamierzał, bo tego dnia nie miało go już być w Sztokholmie. Strzelnica, do któej dojechaliśmy, tak jak inne była w pełni skomputeryzowana i nikt nie musiał chodzić do tarczy, bo wynik każdego strzału i każdej serii wyświetlały się od razu na monitorze, a wyniki były dla strzelca drukowane na drukarce.

Próby poprowadzenia łosia celując „na sucho” podczas strzelań innych osób wskazały, że ekspres leży mi bardziej, pomimo że bez powiększenia celu w lunecie i z tej broni postanowiłem strzelać, a później polować, oczywiście po zaliczeniu strzelania. Kiedy wszedłem do zamkniętego pomieszczenia, z którego przez szerokie okno wykonywało się strzelanie z wolnej ręki, bez żadnych słupów do podpierania, nie wszystko wyglądało już tak różowo. Nie wypadało pudłować, a tu pomieszczenie było ciemne i widoczny przebieg łosia w pełnym słońcu raził rozszerzone źrenice. Pierwszy przebieg poszedł idealnie, sylwetka nieruchoma 5+, a w biegu 5. Nie jest źle, pomyślałem, ale to już była dekoncentracja. W druga stronę sylwetka nieruchoma 0, a w biegu 4. Następne serie podobnie, druga 3, 0, 5, 5, a trzecia 5+, 4, 0, 4. Klapa pomyślałem, ale Jerry mnie pochwalił, a pudła zrzucił na nerwy, bo pierwszy raz strzelałem ten test. Spadłem na koniec kolejki i czekałem jak pozostali obecni wystrzelali się po mnie, żeby znowu zostać poproszonym do strzelania.

Prowadzący strzelanie wywołuje mnie i mówi: „cztery strzały proszę”. Cztery, a nie kolejne 12 pytamy się z Jerrym, a prowadzący prosi o mój wydruk z poprzedniego strzelania i pokazuje, że dwa ze strzelonych zer były zaliczające, bo po bokach tarczy są jeszcze dwa obszary w kształcie półksiężyców o szerokości ca 3 cm w najszerszym miejscu, które choć nie posiadają numeru zaliczają strzał. Dwa moje „zera” były w tych obszarach i było to nawet zaznaczone na wydruku, tylko myśmy sugerowali się „zerami”. Jak jedna seria, to „pryszcz” myślę i rozluźniony śmiało rozpoczynam strzelanie. 0, 0, 3 ,0 stawia mnie na nogi, ale wraca też zdenerwowanie. Druga seria idzie 4, 0, 5+, 0. Nie wiem, czy są to „zera” zaliczające, czy pudła, ale prowadzący nie wygania mnie z pomieszczenia, więc chyba źle! Potem okazało się, że pierwsze „0” było zaliczające, ale drugie nie. Teraz już pełna koncentracja i leci trzecia seria 4, 4, 3, Jerry mówi potem, że zamknął oczy, a po strzale otwiera i widzi ostatni wynik ... 4. Teraz tylko wypisanie zaświadczenia, a na strzelających około 15 strzelców, w dwóch podejściach do tego momentu zaliczyło tylko dwoje, w tym ja. Po strzelaniu Jerry wsiada do samochodu, żeby jechać na północ, a ja w przeciwną stronę na lotnisko Skavsta, gdzie wieczorem przylatuje rodzina z biletami po 32 zł. za lot z Gdańska. Nic tylko latać do Szwecji.

Zaraz po przyjeździe do miejscowości Torvsjö, w piątek o 19:00 odprawa przed polowaniem następnego dnia. Obecnych jest razem 24 myśliwych. Prowadzący polowanie i zarazem łowczy (stanowiska podobne do zarządów w naszych kołach), sprawdza moje ubezpieczenie, czyli członkostwo w związku szwedzkim oraz zaświadczenie z „testu łosia” oraz uprawnienia do posiadania broni. Wszystko gra i otrzymuję 3 kolorowe mapy rejonów polowania z naniesionymi na nich numerowanymi stanowiskami oraz tabelę koordynat GPS dla każdego stanowiska. Przewidując to mam ze sobą GPS Garmin 60CSx, co okaże się nieocenionym urządzeniem, bo stanowisko trzeba zająć o 6:00 rano i samemu je znaleźć w nieznanym terenie. Na koniec odprawy następuje losowanie stanowisk i rozjeżdżamy się do domów. Wracając z odprawy do domu, to około 17 km, przez drogę przechodzi mi klępa z dwoma cielakami. Zapowiada się nieźle.

Następnego dnia jestem na stanowisku dokładnie o 6:00. Miot ma trwać do 11:00, żeby wziąć jeszcze jeden miot tego dnia. Po pędzeniu zbieramy się na miejscu zbiórki, ale trzeba szukać postrzałka. Czas mija, postrzałka udaje się dojść, ale więcej miotów już nie będzie. Po skórowaniu losowanie na następny dzień i tak w kolejne 5 dni polowania. Melduję się codziennie o 6:00 na stanowiskach, a mioty trwają do 12:00. Nic w tym dziwnego, jeżeli obszar pędzenia to około 800 - 1000 ha, który pędzi zawsze 3 - 4 myśliwych z psami. Wszyscy myśliwi mają radiostacje i na ustalonej częstotliwości prowadzący wydaje polecenia. Do godz. 9:00 obowiązuje cisza w eterze, a potem o każdej pełnej godzinie można się porozumiewać. W przypadku oddania strzału od razu melduje się prowadzącemu co się zdarzyło, czy sztuka leży, czy też uszła i w jakim kierunku. Raz o 12:00 dostałem polecenie zostania na stanowisku, bo ranna klępa szła w moim kierunku. Po odstaniu jeszcze pół godziny usłyszałem prowadzącego ją psa, kierunek był w moją stronę, ale klępa nie doszła do mnie, bo nie miała już sił i dostrzelił ją podkładacz psa. Po miocie następuje zwiezienie strzelonych sztuk, skórowanie i dzielenie na półtusze, które wędrują do chłodni koła. Półtusze ważone są przez skarbnika wagą elektroniczną podczepioną nad orczykiem do skórowania. To skarbnik prowadzi ewidencje, kto zabiera jaka półtuszę, płacąc za nią do koła 8 zł. za kg mięsa. Koło miało do strzelenia w tym roku 16 sztuk dorosłych bez rozróżnienia na płeć i tylko te sztuki wliczają się do planu. Młodzież strzela się w każdej ilości i nie ma na nią ograniczeń. Po 6 dniach polowania strzelonych jest razem 12 sztuk, w tym 3 łoszaki, a wiec średnio 2 sztuki dziennie, na 20-24 myśliwych obecnych każdego dnia.

Ja muszę już wracać do kraju, ale koło poluje dalej, aż wykona plan. Do łosia nie strzelałem i nie widziałem go na żadnym stanowisku, choć przechodziły przez stanowiska sąsiadów, ale stanowiska oddalone są o co najmniej 500 m jedno od drugiego. Za to jeszcze dwukrotnie przechodziły mi łosie przed samochodem jak jechałem na lub z polowania i musi mi to wystarczyć. Pewnie trzeba będzie wybrać się jeszcze raz, ale kiedy, to jeszcze nie wiadomo. Zdjęcia z wyprawy nie są zbyt interesujące, bo nic się nie działo na stanowiskach, tylko może widoki charakterystyczne dla północnej Szwecji. Było trochę pracy przy skórowaniu i to widać przede wszystkim na zdjęciach. Jest jeszcze zdjęcie wszystkich polujących i ... może spotkamy się jeszcze raz.