Wtorek
31.10.2006
nr 304 (0457 )
ISSN 1734-6827

Hyde Park Corner



Temat: Jak to kiedyś z tym łowiectwem w Polsce bywało?

Autor: deer.hunter  godzina: 13:23
Zaczynałem jako "pistolet'" - od noszenia sztucera (dubeltówki), lornetki, plecaka itd za wujem w połowie lat 80-tych. "Dziadki" (sorry seniorzy - to nie jest napisane złośliwie) twierdzą, że wtedy było już do doopy - dla mnie było "w dechę".Gdy zaczynałem własną przygodę z łowiectwem na pocz. l. 90-tych - dało się żyć. Może nie była to sielanka ale przy wpisie w zeszyt (na 3 dni) podawało się tylko leśnictwo. Po upolowaniu zwierza - wpis w odstrzał. I tyle. Później przyszły słynne (?!) znaczniki, następnie badania u doktora od rozumu itd. Potem jakieś alkomaty na polowaniach. Jest coraz weselej. Bleee :-(( Mam na koncie paru "kłusoli" ale coraz częściej zastanawiam się czy do nich nie dołączyć. Giwera w lesie pod pniakiem (nie trzeba szafy), zero selekcji, zamrażarka pełna dobrego i darmowego mięcha, po udanych łowach można "liter" bimbru ze wspólnikiem obalić - zero stresu, same plusy. Nie piszę więcej bo mi AT na dom naślą. DB dh

Autor: jani  godzina: 17:56
Był w średnim wieku, lekko zgarbiony i mówił powoli, jakby namyślając się nad każdym słowem. Trafiłem do niego ze znajomym, który coś tam załatwiał, podpisywał i wypłacał. No i jak po każdy udanym interesie małe co nieco. Rozmowa szybko zeszła na tematy kulinarne, stąd już blisko do zaopatrzenia.Były to trudne czasy, kupić cokolwiek graniczyło z cudem lub znajomym kierownikiem sklepu mięsnego. Tymczasem młoda gospdyni postawiła na stół pięknie aromatyczne, duszone mięsko. Opowiadałem właśnie o moim "bieszczadzkim" dziku, potęga, choć oręż zaledwie srebrny. Ale ponieważ nad Osławą dziki chodziły w watahach po kilkadziesiąt sztuk, więc i o warchlaczka było łatwo. Zajadaliśmy smakowite kąski, często przepijając "tęgim" domowym specjałem. Nie dziwiłem się zbytnio obfitości jadła. Zięć gospodarza był myśliwym, więc gdzie problem. W miarę upływu czasu, gdy dwulitrowa banieczka stała się dziwnie lekka, zagadnąłem o miejscowe stosunki w dziedzinie aprowizacji. Z lekką tylko aluzją do zawartości półmiska. Gospodarz mówił jeszcze wolniej, ale szczegółowo. Gdy opisał wszystkie swoje układy rodzinne i sąsiedzkie, pochwalił się, że dość często do jego obejścia zaglądał listonosz, właściwie listonoszka. Tydzień temu też przyszła z jakimś przekazem i nieszczęście - pogryzł ją pies. Taki duży niemiecki owczarek. Ponieważ wyszła nieprzyjemna sprawa i poszkodowana niedwuznacznie wspomniała o szkodach moralnych, ambitny chłop zapłacił, ale drugiego dnia kazał zięciowi psa zastrzelić. Już go miał zakopać pod jabłonką, gdy żal mu sie zrobiło pięknej skóry i z zięciem go obielili. Był to duży, wypasiony pies, mięśnie ud i łopatek wyglądały różowiutko i zdrowo. - Nie zakopalim go, przynieślim z powrotem do obórki - beznamiętnie opowiadał gospodarz. Popatrzyłem na parujące jeszcze i pachnące, podsmażone kawałki "wieprzowiny"... Polałem głębsze szklaneczki...

Autor: gregor  godzina: 19:10
Sam rozpocząłem ten temat, to i nie wypada żebym chociaż swoich pierwszych wrażeń nie opisał. Mam obecnie 41 lat i gdybym miał kogoś w rodzinie polującego to pewnie bym już miał za sobą ze 20 lat stażu. Niestety, pierwszy raz na polowanie poszedłem bodajże 6-7 lat temu z kolegą, a później traf chciał, że myśliwymi zostali dwaj bracia z których z jednym chodziłem kilka lat do szkoły. Niemniej pamiętam czasy w latach jeszcze 80-tych, gdy jeździłem, właścicwie chodziłem po kilkanaście kilometrów na grzyby, że na polach można było spotkać chmary jeleni liczące kilkadziesiąt sztuk i to już późnym popołudniem. Pamiętam również mieszkając w bloku, jak w sąsiedniej klatce na balkonie myśliwego-lekarza wisiały często w zimie zające. Wiem też, że sztucer z lunetą był w tych czasach widziany głównie w katalogach przemyconych zza zachodniej granicy. Taki katalog Ketnera kosztował ok. 10 marek niemieckich, a w Pewexie za te pieniądze można było kupić nawet kilkanaście butelek Żytniej z kłoskiem. DB gregor

Autor: krogulec  godzina: 19:45
Nie no Gregor nie kilkanaście .... 0,7 dolara to w latach 80 - tych byo od 2 do 3 DM ... w zależności od kursu bywało po 4 dolce na markę NIe miałem w rodzinie polujących ... raczej polowano na moja rodzinę , badz cicho siedziała z wielu względów . Pamietam jako mały chłopiec byłem pod dużym wrazeniem kolegi mojego ojca .. ten polował i miał motor , a do tego za jego udziałem na stole u nas gosciły dzikie kaczki , bądź szarak ... potem było długo , długo nic i ... polujący przyjaciele w polsce , za granicą i tak to sie zaczeło ..... a zwierza pełne bory pamiętam ze stażu ... u mnie w kole strzelano po 70 byków i to nie w pierwszej klasie .. było , minęło . Jest teraz inaczej kiedys było inaczej ale taki jest koszt cywilizacji ( na naszym etapie ) Darz Bór !

Autor: gregor  godzina: 21:18
Krogulec, Widocznie kursy walut w tamtych czasach nie były moją najmocniejszą stroną - ale za to po tylu latach do sklepu Pewexu trafibym dzisiaj po jego niezapomnianym zapachu jak dobry posokowiec po farbie. DB gregor

Autor: krogulec  godzina: 23:34
ups ... odwrotnie po 4 marki na dolar