Poniedziałek
01.10.2012
nr 275 (2619 )
ISSN 1734-6827

Psy myśliwskie



Temat: Hej podkładacze!!!!

Autor: viparo  godzina: 22:10
Wracając do korzeni zarodka tematu... 20 Grudzień 1999 roku W życiu nie strzeliłem tyle dzików co tego dnia... ale posłuchajcie. Zima, biało wszędzie. Skończyłem pracę wcześniej a w myślach polowanie, trzeba otropić. Zamiast do domu zajeżdżam na fermę. Obok wysypują odpady ze zbóż. Parkuję , dubeltówka na plecy, pies przy nodze i idziemy. Drogą, przez rowek, betonową do podsypu przy trzcinach. Odczytuje ślady, były, a pies ciągnie. Myślę sobie teraz albo na zasiadce albo.. z podchodu, a pies zerka. No dobra to idziemy. Najlepszy pies jakiego miałem przyjemność mieć... Nie był rodowitym foksterierem a jego rodzice lubili skoki w bok. Z wyglądu bardzo przypominał foksteriera i nie wielu by się tych odchyleń dopatrzyło poza znawcami. Mało tego było, już jako szczeniak zapowiadał się na „niemego”. A tu nagle przemówił. Najpierw skromnie, nieśmiało, później głośniej, pewniej ale.. Ja wiedziałem, że będzie z niego dobry pies... I idziemy wzdłuż strumyka, on lata to na prawo to na lewo, co chwilę zerkając na mnie, czeka, podejdę, ciągnie, i znowu ciągnie,daje mi czas, podchodzę a on dalej... Ja za nim, on biegnie i staje, czekając na mnie i znowu biegnie. Nie widzę go. Nagle pies zaczyna grać. Biegnę by dotrzeć. Jestem, zdyszany, łapię powietrze, yh yh yh on stoi po drugiej stronie strumyka, chał chał i co chwilę zerka na mnie. Łapię oddech a on co chwilę zerka na mnie nie ustając chał chał. Patrzę na psa, przed nim ciarki a w nich stoi... Dzik jak zamurowany, na blat i stoi. Dubeltówka z ramienia jak fala płynąca poprzez tył zatoczyła okrąg wpadając w skład odbezpieczona, na kolano, umieszczam muszkę na celu...jeszcze chwila...wstrzymuję oddech... bach... huk.. i cisza a zaraz po nim chał chał. Biegnę po zboczu na druga stronę wąwozu, byle do ciarek, skaczę, prawie przeskoczyłem, but ugrzązł w wodzie, pnę się. Jestem na drugiej stronie, do ciarek. Stoję pies oszczekuje latając w koło. Powoli cofam się do tyłu w dogodną pozycję. Pies jak opętany atakuje, robi kółka, skok do przodu i w tył, by sprowokować dziki, by zmusić je do wychylenia się lub ucieczki. Wybiegają dziki, najpierw jeden zaraz po nim drugi, pędzą centralnie na mnie, strzelać czy nie strzelać, którego, nagle obrót jest blat do pierwszego nie zdążam, ach odwrócił się chwostem zawraca, strzelać, nie?! Drugiego, łapię go na świece, już chcę strzelać ale daje blat, strzał, pędzi, jeszcze jedna breneka w komorze, łapię pierwszego pędzi tyłem no nie, ale nagle się odwraca na kulawy sztych i bach...Wpadają z powrotem w ciarki. Cisza...Chwila zastanowienia... pierwszy na pewno musiał dostać, stał, miałem go ładnie i nie daleko, drugi – trzeci co się wyłonił też musiał dostać, no i ten drugi wbiegając do ciarek. Myślę, liczę, kurczę trzy!!! ... Patrzę stoi w ciarkach jeszcze jeden. Św. Hubercie ale darzysz mi w duchu mówię sobie. Szybki skład i strzał. Pach. Leży. No i jeszcze raz liczę: jeden- ten pierwszy, drugi-ten trzeci, trzeci ten drugi, czwarty ten ostatni który od razu padł. Pies dalej głosi. Obchodzę po cichu na drugą stronę i widzę dzika, po cichutku, powolutku jakby chciał umknąć nie postrzeżenie oddala się, po cichutku jakby szedł na pacach, dalej i dalej ciągle tyłem aż w końcu daje sztych, strzelam lecz za wysoko. Widzę jak breneka idzie nad nim po śniegu. No nic. Zdarza się. Wracam do miejsca gdzie strzelałem do przedostatniego. Widziałem. Padł. Idę. Pies go tarmosi. Wciskam się w ciarki ledwo co sięgam bieg, łapię próbuję ale się wyślizguje, ciarki mnie kłują w twarz, sięgam jeszcze raz, łapię mocniej, palce się ześlizgują, zaciskam ze wszystkich sił ciągnę, troszkę bliżej, poprawiam chwyt, mam cię. Wyciągam pierwszego i ... ki czort... Trzy breneki!!! O by cię ... żeby nie powiedzieć źle ... Hubert uleczył. No... to trzy już mam. A gdzie ten „czwarty” czyli drugi znaczy się? CDN. Szarża....