Środa
11.07.2007
nr 192 (0710 )
ISSN 1734-6827
Listy do redakcji
Piotr Gruszeczka, dla przyjaciół Grucha - cz.I subiektywna autor: cienias
"Strzelnica uczy pokory" - często powtarza swoją maksymę, dla wielu mistrz i nauczyciel strzelectwa w bialskim okręgu, Piotr Gruszeczka, szczególnie, gdy podczas strzelań, rzutki "złośliwie" nie chcą się rozpadać i całe lądują na trawie.

W radiu usłyszałem dyskusję uczonych o autorytetach, jedna z definicji zakładała, że swoim przykładem kandydat powinien uczyć, powinien też emanować mądrością. Padały kolejne definicje. Bohater mojego listu, konstatuję sam zaskoczony odkryciem, spełnia większość z nich. Jest dla mnie, funkcjonującego, z własnego wyboru, wśród garstki sprawdzonych przyjaciół, autorytetem. Własnym, "niepublicznym", obok kilku innych, powszechnie znanych.

W swoim, mniej ciekawym, z pewnością, niż Piotra, życiu, ja, od urodzenia związany z łowiectwem, syn leśniczego i myśliwego, od wczesnego dzieciństwa przysposabiany do polowania i "rozumienia przyrody" znałem tylko las i do lasu tylko, niezależnie, gdzie bywałem, wracałem. W miarę zdobywania doświadczeń, uczyłem się, wydawało mi się, że szybko, tzw."pokory" wobec otaczającego świata, podporządkowania się w miarę możliwości porządkowi przyrody, rozumienia zjawisk i procesów, często nieuchronnych, wynikających z przekraczania kolejnych etapów życia itp. Dzisiaj po wielu latach przebywania w towarzystwie Piotra, muszę wyznać, że najbardziej skutecznie, "pokory", jakże potrzebnej każdemu, bo ułatwiającej życie i łagodzącej tzw. krytyczne momenty, uczył mnie Grucha. Uczył, bez takiego założenia, bo emanował mądrością, głównie tzw. "życiową", wynikającą z doświadczeń własnych, ale też, wnikliwej obeserwacji otoczenia i wyjątkowej, chęci zdobywania wiedzy, często tzw. niepraktycznej, nie zawsze konsumowanej w tzw. codziennym funkcjonowaniu, często nigdy nie przydatnej. Podzielam tę, niekoniecznie, efektywną, ale jakże efektowną, pasję poznawania nieznanego, często tylko dla samego poznawania, a dopiero przy ewentualnej okazji wykorzystywaną.

Właśnie ukończył 70 lat, facet o kondycji fizycznej wysportowanego pięćdziesięciolatka, co zawdzięcza tylko po części genom. Sam na to codziennie pracuje od lat, wykazując ogromną aktywność. Myślę, że robi to dla samego siebie, dla własnej przyjemności, ale też dla najbliższych, których przezornie nie chce obarczać obowiązkami wynikającymi z ewentualnej niedołęzności,dość powszechnej, wynikającej często, jako efekt nie, chorób, lecz braku stosowania podstawowych zasad kultury fizycznej. Nie musi mi o tym mówić, wiem to, bo Go po prostu dobrze znam.

Piotr Gruszczka, o Nim i dla Niego, te słowa, jako podziękowanie za satysfakcję, jakich dostarczyły mi lata bliskiej znajomości, wybiera się właśnie na Mistrzostwa PZŁ Seniorów do Radomia. Wszystkich strzelających, raczej, zna i wykorzysta dzień na aktywny relaks oraz tzw. rozmowy Polaków. "Połamania" Piotrze.

Już w dzieciństwie realizował pasje łowieckie polując w rzece Skawa, w okolicy rodzinnej wsi Zembrzyce, w Beskidach, na świnki, brzany i inny drobiazg, o czym, potrafi godzinami pięknie i obrazowo mówić. Pierwszy gawędziarz okręgu, któremu o tyle łatwiej gawędzić, że przeżył wielokrotnie bardziej intensywnie, od wielu, łowieckle życie. Piotr uczył mnie pokory, również w tym znaczeniu, że moje sukcesy związane ze strzelectwem, przy Jego sukcesach okazywały się drobnymi, nieznaczącymi sukcesikami.

Pięć razy wygrywałem mistrzostwa okręgu w strzelectwie, zdarzyło mi się wygrać mistrzostwa województwa lubelskiego, czy zdobyć wawrzyn. On tymczasem, na swoim koncie zanotował mistrzostwo PZŁ w klasie powszechnej, a kilka lat póżniej, potwierdził talent oraz "mocne nerwy" i został wicemistrzem PZŁ, już, w klasie mistrzowskiej. Pozostaje, od lat, wybitnym przedstawicielem myśliwych okręgu, jako jedyny posiadacz ogólnopolskich tytułów mistrzowskich. Najbardziej rozpoznawalny na strzelnicach obok słynnego w tej części kraju, polskiego olimpijczyka Andrzeja Tomzy, z którym dzielił kilka pasji i zachował bliską znajomość do tragicznej śmierci cenionego w wielu środowiskach myśliwego z Chełma. Piotr do dzisiaj, czynnie, z pasją, uprawia strzelectwo i od dziesięcioleci stanowi, centrum strzelectwa okręgu. Wiele lat temu, na terenie bialskiego, wojskowego, lotniska, wspólnie z kilkoma innymi pasjonatami myśliwymi, własnymi nakładami pracy i intelektu, korzystając z przychylności dowództwa, wybudowali półprywatną, początkowo tylko dla siebie, mini strzelnicę. Ta na dziesięciolecia stała miejscem zbiórek strzelców okręgu, z których większość Grucha zaraził pasją i cierpliwie kształcił. Ja sam, będąc na tzw. "życiowym zakręcie", zostałem przez Piotra zauważony i zwerbowany do strzelania, odkryłem wtedy "nowe". Chłonąłem na tym lotnisku atmosferę absolutnej przyjażni i wysokiej kultury towarzystwa, ceniącego wartości niekoniecznie akceptowane i celebrowane powszechnie, lecz godne najwyższego uznania w moich oczach, co po prostu mi wtedy imponowało. Absolutny brak zawiści, powszechna życzliwość i w dobrym tonie dowcip, cechował to nowe, dla mnie, środowisko i te, szczególnie, cechy wyróżniały je na tle myśliwych, polujących i funkcjonujących w ograniczonym tylko do własnego koła obszarze.

Na tzw. wojskowej strzelnicy Gruchy, odbywały dziesiątki zawodów, szkoleń, przystrzelań, odbywali je myśliwi z różnych kół okręgu. Piotr zawsze był. Kiedy potrzebna była Jego pomoc, i gdy nie była potrzebna. Był zwykle z kluczami, oliwą i szmatą, bo tylko On znał wszystkie wysłużone maszyny i potrafił zaradzić problemom technicznym, ustalić prędkości i tory i te wszystkie elementy o, których strzelający wiedzą, że są ważne. Nie upokarzało Go, gdy klękał przy maszynie do rzutków, aby przykręcić śrubę lub wycinał wyrośnięte chwasty na stendzie.

Łatwo i chętnie zginał kark, nie lękając sie wysiłku, On, pułkownik Lotnik. Pilot myśliwski klasy mistrzowskiej. Posiadacz unikatowej odznaki "Zasłużony Pilot PRL. Przez 27 lat wierny MiG-om. Pilot-instrukor, nauczyciel wielu roczników adeptów latania, obecnie, WSOSP w Dęblinie. Wieloletni członek elitarnej grupy akrobacyjnej "Rombik", Szkoły Orląt, wykonującej liczne, gromadzące tłumy, obserwowane przez "głowy państw" z całego świata, odbywających wizyty w Polsce, pokazy na myśliwcach MiG-17. Wierny cuchnącym naftą MiG-om, bo zakochany w lataniu, intensywnie latający, aż do chwili gdy lekarz odmówił Mu zgody na dalsze loty. Jakże pięknie potrafi opowiadać o swoich podniebnych przygodach, o trudnych do zdefiniowania, wspaniałych doznaniach, gdy np. pilotowany w czasie tzw. trudnych warunków, niebo zakryte grubą warstwą ciemnych chmur i na ziemi panuje szarość, samolot, dociera do górnej granicy chmur i gwałtownie "wybucha"... jasność. Jakich przyjemności dostarcza przebywanie i lot w pobliżu chmur, bliskość,których daje poczucie szybkości. O zapierającym dech w piersiach uroku, widzianych z lotu ptaka Bieszczadach, o przemykaniu wokół szczytów Tatr o urokach nocnych lotów, wreszcie. O wpadkach i sukcesach zawodowych. Mówił też o monotonii i cięzkiej powszedniej pracy pilota. Jak wiele razy zdarzało się byc na tzw. "krawędzi", nie musi mówić, nam, słuchaczom, wystarcza odrobina wyobrażni i statystyki, choćby te, katastrof lotniczych z czasów PRL.

Taki właśnie jest, niewygodny dla niektórych, bo niestrachliwy, z pozoru szorstki, bo w tzw. krytycznych momentach, potrafiący prezentować swój pogląd w miejsce wiecznego lawirowania. Bo obdarzony zdolnościami, których starczyłoby dla wielu, w związku z tym, w określonych środowiskach mniej przydatny, jako odporny na próby manipulowania.

Uparty, młody góral, dopiął swego i spełnił marzenie o lataniu i mundurze. Już w wojsku, jako oficer, połknął myśliwskiego bakcyla i rozpoczął podwójne życie, jako pilot myśliwski-myśliwy. Był myśliwym, gdy w czasie ćwiczebnych lotów na przechwycenie podchodził z prędkością ponad 1000 km/h potężne i szybkie radzieckie bombowce np. TU-16, czy inne wyznaczane, tzw. "cele".

Piotr Gruszeczka polował i zajmował się gospodarką łowiecką od 1963 roku, w tym przez 17 lat, jako łowczy koła na terenach, raczej polnych, centralnej i wschodniej Polski. Stąd największe Jego sukcesy i przygody wiążą się ze zwierzyną drobną. Dzikie króliki, kaczki i kuropatwy oraz obiekt specjalny, Jego zainteresowań, lis, /obdarzany szacunkiem "Gruchy", przeciwnik myśliwskich pojedynków rozgrywanych rankiem na łąkach, tylko z podchodu, gdyż "autorytet", amboną, jako zwolennik aktywności w każdej dziedzinie, "brzydzi się"/. Lis na łące, właśnie, póżną jesienią i zimą, gości najczęściej w barwnych gawędach Piotra.

Wśród naszych wspólnych wypraw do lasu zdarzały się też takie, gdy pozostawiałem Go, gdzieś pod lasem i odchodziłem kilkaset metrów, po to tylko, aby obserwować przez lornetkę, jak po mistrzowsku, w koci sposób, podchodzi na otwartym polu zwierzynę. Zapewniam, że warto było patrzeć. Pochlebiam sobię, że jako doświadczony myśliwy, który "pół życia" spędził "w lesie" intensywnie polując, potrafię niuanse polowania i kunszt polującego ocenić. Obaj, zresztą, od lat mniej zainteresowani jesteśmy polowaniem niż przebywaniem w "lesie" i doznaniami z tym związanymi. Od kiedy nasze rodziny przestały "tolerować" dziczyznę, przestała ona nas, jako obiekt zdobywania, interesować. Myślę, że takie przemiany nastąpiły w wielu domach. Okazało się, że potrafimy się spełniać, jako myśliwi, na wielu płaszczyznach, nie strzelając do zwierzyny.

W czasie naszych wspólnych, bardzo wielu, pobytów w różnych łowiskach, normą było, że niezależnie czy mój towarzysz znał łowisko czy nie, niezależnie czy miał do przejścia kilkanaście czy kilka kilometrów, w nocy czy w dzień, niezależnie czy miał na ramieniu broń, czy aparat fotograficzny, /nie sposób wymienic wszystkich pasji Gruchy. Fotografia to jedna z nich. Od lat, zakochany w swoich aparatach, kiedyś; Zorkach, Startach, Praktikach, teraz; Nikonach i Canonach/, wystarczyło podać Piotrowi kilka wskazówek i o wyznaczonej porze był tam, gdzie trzeba, z miejsca zasypując informacjami o spostrzeżeniach. Jak mogłem nie docenić takich zdolności i takiej sprawności fizycznej?

Młodszym myśliwym wyjaśniam, że dawniej, gdy zwierzyny, szczególnie, drobnej było pod dostatkiem, a w sklepach, często, tylko ocet, kuropatwy, kaczki, zające czy króliki, oprócz zwierzyny grubej, stanowiły w dużym stopniu uzupełnienie domowego menu myśliwego. Ważnym bodźcem polowania, oprócz tego wszystkiego co obecnie "wygania" myśliwych do lasu, była chęć uzupełnienia spiżarni. "Wyzwoleni" już dawno z potrzeby dostarczania dziczyzny do domów, zdarza się, że polujemy na "myśliwskie wrażenia", w wielu urokliwych miejscach, jak; Puszcza Białowieska, Mazury, Suwalszczyzna, Bieszczady itp., zaniedbując własne obwody, bardziej z powodu uroków krajobrazowych niż potrzeby pozyskania zwierzyny.

Grucha to uznany w okręgu, znawca broni, przed którym, ta nie ma tajemnic. Nie ma marki, której egzemplarza, by nie rozebrał, choćby, dla przyjemności poznawania najdrobniejszego detalu. Broń myśliwska i nie tylko myśliwska to kolejny "konik" Piotra. Broni sie przed określeniem "rusznikarz", bo pasja ta nie stanowi Jego żródła utrzymania, nie dysponuje też pełną gamą sprzętu pozwalającym na naprawę broni w sposób profesjonalny, jednak, wśród znajomych panuje przekonanie; "na kłopoty z bronią...Grucha".

Wyżły, to kolejny przyczynek do Jego łowieckich gawęd. Były z Piotrem zawsze, pracowały ciężko, głównie w wodzie i w lesie "na królikach". Pan dostarczał swoim pupilom rozrywek, bo każdą wolną chwilę spędzał na polowaniu. Dawniej jeżdziły z nim nad wodę motocyklem, w domu zajmowały uprzywilejowaną pozycję, jako przewodnicy stada, zaraz po panu. Odprowadzały Go na loty i czekały, karmione w kantynach, jak "psy pułku". Gdy zwierzyny drobnej na polach, jak na lekarstwo, pożytek z wyżłów niewielki, ogromny sentyment wyrażany na każdym kroku przez Piotra pozostaje.

Twardziel, potrafiący, z budzącym szacunek, uporem, znieść każdy "policzek" losu, a jednocześnie, czuły, najczulszy, jaki może być mężczyzna i ojciec, gdy mówi o swoich najbliższych, gdy bezradny wobec niesprzyjającego losu, nie jest w stanie tego losu odmienić. Odkryłem w nim być może więcej niż kilku innych Jego przyjaciół, moze dlatego, że chciałem bardziej uważnie od innych słuchać, a może, że doświadczony bardziej od innych, przez tzw. "życie", jestem bardziej wyczulony na słuchanie, własnie. Myślę, też, że wielu, szczególnie tzw."pobieżnych" znajomych, wpada w pułapkę, "przaśnego" trochę wyglądu i sposobu bycia Piotra i nie dociera do tej części rozmowy, gdy Piotr "puszcza wodze" i zaczynają się monologi o: wojnach, starożytności, Rewolucji Francuskiej, kosmosie, chemii, fizyce, kobietach, lotnictwie, górach, o Bajkale, tajdze itd. Może nie docierają dlatego, że dysponując wachlarzem wiadomościami z różnych dziedzinach, "Grucha" jako skromny człowiek, /być może nieświadomie, byc może z wyboru mędrca/, nie narzuca się ze swoją wiedzą.
Po bliższym poznaniu odkrywają jednak w Nim intelektualistę.
Mam świetną okazję by życzyć Piotrowi i sobie, aby nasze marzenie o podróży koleją transsyberyjską spełniło się wreszcie. A niech tam; marzenie o pobycie i wędrówkach nad Bajkałem też
To pisałem ja cienias. Darz Bór!
cdn........wkrótce