![]() |
Niedziela
07.07.2019nr 188 (5089 ) ISSN 1734-6827
Jednym z prowadzących to polowanie był prezes koła Tomasz Wójcicki, którego koło nie po raz pierwszy organizowało tego typu polowania. Prezes stwierdza, że uczestnicy otrzymali numer telefonu, na który mieli powiadamiać po każdej zastrzelonej sztuce. Jest to metoda na ustrzeżenie się przed ewentualnym przekroczeniem limitu zwierząt przeznaczonych do odstrzału. Dopełniono także wszystkich formalności w tym omówienia zasad polowania. Okoliczności te potwierdzają także inni uczestnicy. Rozpoczęto polowanie. Naoczny świadek, który prosił o nie ujawnianie nazwiska, usłyszał strzał i spojrzał odruchowo przez lornetkę w kierunku stanowiska sąsiada Roberta P., siedzącego na ambonie. Na otwartej przestrzeni na przeciw jego stanowiska leżała łani, która jeszcze żyła i podnosiła łeb do góry. Jelenie rozbiegły się, po czym zaczęły kręcić się w pobliżu rannej łani, a to stając to podchodząc bliżej do leżącej łani, a to oddalając się na niewielką odległość. Robert P. oddawał strzały do kolejnych jeleni. Ile tych strzałów oddał świadek nie jest w stanie podać, ale twierdzi, że padały w pewnych odstępach jeden od drugiego, a jelenie po strzałach padały nieopodal pierwszej strzelonej łani. Widział także jak po pewnym czasie Robert P. zszedł z ambony i dobijał ranne jelenie. Robił to przed otrzymaniem sygnału o zakończeniu pędzenia uniemożliwiając w ten sposób oddanie ewentualnego strzału sąsiadom z lewej i prawej strony. Z drugiej strony stanowiska Roberta P. polował Dawid Sudoł, który za wiedzą i zgodą organizatorów zajął stanowisko wraz z żoną. Żona chciała obejrzeć chmary jeleni, które tak licznie nie występują w łowiskach koła, w którym poluje mąż. Po pierwszym strzale sąsiada, żona obserwowała „akcję” przez lornetkę, a Dawid Sudoł przez lunetę swojego sztucera. Oboje byli bardzo zniesmaczeni, a Dawid Sudoł opisuje wydarzenia w sposób potwierdzający relację drugiego sąsiada Roberta P.. Dodaje, że w momencie gdy kolejna chmara zbliżyła się do ich stanowiska na odległość około 40 metrów sięgał po sztucer, ale żona stanowczo zakazała: „ani się waż!” wyraźnie sprzeciwiając, się aby mąż po scenach jakie widziała odważył się oddać strzał do jelenia. „A tak bardzo chciałem, aby żona jeszcze bardziej zaakceptowała łowiectwo” – wzdycha. Biesiada myśliwska po polowaniu odbyła się w minorowym nastroju. Znaleźli się też i tacy, którzy nie pogratulowali „królowi polowania” wyniku zastrzelenia 13 jeleni na jednym stanowisku. To co nastąpiło w dniach następnych nie zdziwi jedynie tych, którzy patologie łowiecką akceptują. Okręgowy Rzecznik Dyscyplinarny wszczął postępowanie na okoliczność naruszenia przepisów o wykonywaniu polowania, a to spowodowało osobistą interwencję ówczesnego członka Zarządu Głównego PZŁ, bowiem jak się okazało, pogromca rekordowej liczby jeleni pozostaje w zażyłych stosunkach z Albertem Kołodziejskim. Jednym z nagabywanych przez "władzę" był Tomasz Wójcicki, prezes Koła Łowieckiego „Azotrop”, który nie ukrywa faktu odbytej rozmowy, a także faktu, że Albert Kołodziejski podkreślając, że jest prawnikiem starał się wymóc na nim działania zmierzające do uniknięcia ewentualnej odpowiedzialności dyscyplinarnej przez Roberta P.. Nie obyło się także przed „grzecznymi” ostrzeżeniami o ewentualnych konsekwencjach dla niego i kierowanego koła w przypadku, gdyby sprawy potoczyły się niekorzystnie dla Roberta P. Faktu nagabywania telefonicznego nie ukrywa także prowadzący postępowanie dyscyplinarne Arkadiusz Mazurek, który jednoznacznie stwierdza, że Albert Kołodziejski nakazał mu dostarczenie sobie akt postępowania „...na moje biurko i natychmiast”.... W sposób skandaliczny odnosił się do rzecznika, wręcz straszył krzycząc do słuchawki. Najwyraźniej Albert Kołodziejski uznał, że po braku sukcesów „negocjacyjnych” z prezesem koła i rzecznikiem dyscyplinarnym najlepszą metodą nacisku będzie zdecydowana rozmowa ze swoim podwładnym łowczym okręgowym w Lublinie Andrzejem Łacicem. Rozmowa taka się odbyła, jak przebiegała i co nastąpiło dalej dowiemy się niedługo. |