Poniedziałek
13.02.2006
nr 044 (0197 )
ISSN 1734-6827
Opowiadanie
Trzynastka i pierwszy dzik autor: ANDY
13 luty 1983 roku, niedziela. Jedno z ostatnich zbiorowych polowań w sezonie. Rano zbiórka pod jednym z bloków, pakujemy się do samochodów, wyjazd do łowiska. Sporo śniegu w mieście. Mróz daje przedsmak tego, co nas czeka w obwodzie, gdzie zawsze jest wietrzno i mróz ma kilka stopni wiecej, bo wysoko i ze względu na zakątek, rzadko pług dojeżdża. Są ważniejsze drogi do odśnieżania. Dojeżdżając do mleczarni w Braciejowej widzimy stromy podjazd zasypany śniegiem. Trzeba wyleźć z ciepłego auta i zamienić się w katorżnika z zasypywanymi oczami przez wylatujące spod opon pacyny lodu i zmarzniętego śniegu. Dojeżdżamy w końcu do przysiółka Południk, gdzie stoi nasz myśliwski domek w trakcie budowy i wykańczania. Odprawa przed polowaniem, rozmowa łowczego z p. Marianem, szefem naganki i właścicielem psów: Muchy i Szarika. Te zwykłe psy zasłużyły na miano psów myśliwskich, choć rodowodu trudno się byłoby doszukać. Ich gon, jego natężenie i tonacja pozwalała bezbłędnie zorientować się, co prowadzą w miocie.

Jako pierwszy miot pędzimy z Kościelnej na Południk. Naganka zapakowana w samochody wywożona jest na Kościelną. Losowanie stanowisk. Gęsiego w kopnym śniegu myśliwi zaczynają schodzić w dół, zajmując stanowiska na tzw. „Bukach”. Mnie wypadło iść w nagance, zostawiam więc strzelbę jednemu z Kolegów, a z samym tylko sztucerem wsiadam razem z naganką. Jakoś dopchaliśmy się na „Kościelną” i wszyscy zaczynamy rozchodzić się wzdłuż leśnej drogi i linii telefonicznej. Do rozpoczęcia pędzenia jest sporo czasu - nim myśliwi dobrną na stanowiska. Opieram się o buka uprzednio wygrzebawszy dołek w śniegu i zapalam papierosa kontemplując fantastyczny zimowy świat i opancerzone śniegiem mocarne buki. Czasem z góry sypie się śnieg i słychać wrzask sójek zaniepokojonych widokiem idących w las ludzi. Czas minął i zaczynamy iść w kierunku linii myśliwych. To mniej więcej dwa potoki z paryjami w kopnym śniegu zmarzniętym na powierzchni. Psy wlazły w miot i cisza. Słychać jedynie szelest śniegu, ciężki oddech i wrzas sójek. Idąc uboczą w pewnym momencie widzę rynnę a w niej trop dzika. Jest zupełnie świeży, a rozmiar rapet i ich odległość wywołuje przyspieszone bicie serca. Idę już cały czas tropem, który prowadzi na linię. Nic się nie dzieje, psy nic nie głoszą, naganka zniknęła w zaśnieżonej przestrzeni. Trop prowadzi w miejsce, gdzie zwyczajowo rzadko są stanowiska, ale widzę ośnieżonego p. Jana w nieśmiertelnym kapeluszu. Stoi na tropie. Dochodzę i spojrzeniem pytam – co jest. Przeczący gest. Wiem, że dzik poszedł dalej, ale gdzie u licha. Widzę różaniec tropów do potoka i w górę za nim. Później las się kończy i są już pola uprawne dzielące dwa kompleksy.

Miot się kończy. Z zakamarków wyłażą naganiacze, schodzą się myśliwi i psy z wywalonymi jęzorami. Przychodzi prowadzący i na pokazany trop kiwa lekceważąco – przecież to byk i sobie poszedł. Jestem dość (wtedy) młodym myśliwym i nie bardzo się z tym zgadzam. Tym bardziej, że szedłem tym tropem. Mój protest ucina krótkie stwierdzenie, abym się nie wtrącał. Nie wytrzymuje mój wprowadzający – Stanisław – i dobitnie tłumaczy prowadzącemu co on sądzi o tej opinii . Prowadzi go jeszcze raz na trop i ostatecznie zapada decyzja, myśliwi pozostają na stanowiskach po losowaniu a naganka popędzi od pól. Losowanie – wyjmuję kartkę z numerem... trzynastym.

Moje stanowisko wypada w miejscu, gdzie stał p. Jan, na tropie dzika. Ubijam mocniej miejsce, gdzie stał Kolega. Repetuję sztucer. Z prawej strony mam potężnego buka. Przed sobą, w odległości ok. 10 m, kępę niewysokich jodełek oraz opadającą w dół i w prawo skarpę w kierunku potoka. Stoimy na starej, służącej zwózce drzewa ścieżce. Przed sobą widzę goły, rzadki las a za nim pola i w odległości ok. 50 m od skraju sporą stertę gałęzi. Sterta ta jakoś dziwnie jest czarna, mimo obsypanej reszty wkoło. Przyglądam się baczniej i kątem oka widzę Muchę idącą w skos uboczą, ale nie w kierunku tej plamy. W końcu znika mi za uboczą. Kompletna cisza, psów nie słychać, naganka też jest zupełnie bezgłośna lub okiść tłumi dzwięki. Jakiś dziwnie napięty wbijam wzrok w czarną plamę i plama nagle rośnie, podnosi się i zaczyna schodzić w potok w moim kierunku. Przesuwam skrzydełko bezpiecznika i ściskam w gołych mimo potężnego mrozu dłoniach, sztucer. Mija spora chwila i nic się nie dzieje - żadnego dźwięku. Nagle z jednej z jodełek odległych o parę kroków sypie się śnieg i w tym momencie widzę wysuwający się gwizd. Zastygam w oczekiwaniu, a On głęboko wciąga powietrze i widzę parę z pyska oraz bielejący potężny oręż. Wyłazi na sztych i zaczyna iść w prawo skos ciągle przyspieszając. Nie mogę się ruszyć, przeszkadza mi buk z prawej strony. Dzik rusza błyskawicznie. Obracam się w prawo i mając wąską dróżkę z rzutu łapię w szczerbinie ogromną czarną plamę. Strzał. Widzę jak z obu stron dzika wystrzeliwują kłęby pary i zwierz wali się z podwiniętymi biegami. Odruchowo repetuję, a dzik się podnosi i skrętem zwraca w moją stronę. Dzieli nas niewiele kroków, mrówki wzdłuż grzbietu. Strzelam trochę nieprzytomnie i słyszę trzask łamiącego się drzewa. Na śnieg wali się parocentymetrowy buczek, roztrzaskany kulą. To pozwala się skupić i ocenić, że dzik jest sparaliżowany i tylne biegi ciągnie za sobą i bijąc na boki łbem, znaczy różaniec rubinowych kropelek. Wewnętrznie zamrożony robię parę kroków i za ucho lokuję pocisk. Koniec. Siadam w śniegu obok tego olbrzyma i szepczę prośbę o wybaczenie. Z góry słyszę odgłos biegnącej suki. Dopada dzika i tarmosi za olbrzymie ucho. Za to, że go przegapiła, że to nie ona go wyprowadziła. Biorę ją na ręce i trwamy w milczeniu. Z oddali słychać głosy schodzących kolegów. Odchylam mankiet i patrzę na zegarek. Jest parę minut po trzynastej...


Opowiadanie to poświęcam pamięci , Łowczego – Zbigniewa i p. Mariana.

Południk – Buki 1983

Komentarze
18-02-2006 23:02 wsteczniakNo tak - inteligentnych tekstów, nigdy nie będzie za wiele. To dobrze, że Cię mamy.
18-02-2006 09:27 krogulecJak przeczytałem ogarnęła mnie tak cisza jak po strzale w sytauacji gdy słyszy sie bardziej własne tętno niż otaczający świat ....ładnieś to Waćpan ujął , gratulacje i dzieki za opowiadanko Andy !
16-02-2006 06:05 Jozef StarskiTo dobrze, że "Andy" sięgnąłeś do swojej torby myśliwskiej...Powyciągaj z niej te wszystkie swoje przygody, bo tak ładnie je opowiadasz. Gratuluję przygód i pióra, a dokładniej mówiąc - klawiatury komputera. Darz Bór - Joe
16-02-2006 01:26 AlusJakoś nie wydaje mi się żebym mógł znaleźć odpowiednie słowa, więc tylko gratuluję Ci Andy tych opowiadań i bardzo, bardzo za nie dziękuję.
15-02-2006 16:03 MagnumGratuluję opowiadania. Poruszające.
14-02-2006 20:08 DonBrrr! Az mnie ciarki oblecialy po plecach jak to czytalem. Choc jak samemu sie jest w ,,akcji" to na takie mysli nie ma czasu. Pieknie napisane.