Piątek
03.03.2006
nr 062 (0215 )
ISSN 1734-6827
Opowiadanie
Kuna autor: ANDY


Śródleśna łąka kryje sporą czatownię. Jest dużo miejsca, prycza, dobrze uszczelnione deski nie przepuszczają wiatru, który tutaj, w odróżnieniu od innych miejsc tej okolicy, rzadko daje się we znaki. Brnę w kopnym śniegu do tego zakątka wlokąc śpiwór i inne klamoty. Cały mokry dochodzę w końcu do czatowni. Mocuję się z kłódką, później z okiennicami, rozkładam śpiwór i przygotowuję broń. Mam z sobą kniejówkę, na której maleńka luneta pozwala na śniegu strzelić do futrzaka. Są tutaj kuny, lis w drodze do wsi może się trafić – choć on nie głupi łazić w takim śniegu i raczej pójdzie górą, ale nigdy nic nie wiadomo. No i czarnuch z tych największych. Ładuję broń, dając w gładką lufę zerówkę. Włażę do śpiwora i zastygam w oczekiwaniu. Dzień się chyli, do rana mam dużo czasu. Mróz się wzmaga, co słychać po trzaskaniu buków. Powoli ciemna łąka zaczyna szarzeć. Wstaje księżyc. Lodowate światło zaczyna wędrować po śniegu. Zasypana łąka zaczyna świecić dziwnym światłem. Jest jasno jak w dzień. Spokojnie można czytać gazetę, wiatr tutaj nie dociera. Mróz coraz mocniejszy, zaczynają mi drętwieć stopy i bolą stare, jeszcze z czasów gdy łaziłem po górach, odmrożone kikuty palców. Nad potokiem, około 50 kroków w lewo ode mnie jest olbrzymi spróchniały buk z całym arsenałem dziupli. Tropy kuny wkoło niego i fakt, że w lecie widziałem ją tutaj, obiecuje, że jest szansa. Siedzę i chłonę pustkę tego śnieżnego, bezlitosnego, zimnego zakątka. Nagle coś każe mi popatrzeć na spróchniałego buka. Na konarze cień. Bez lornetki wiem co to - kuna wylazła z pierzynki i wybiera się na kolację. Powoli wyplątuję się z czeluści śpiwora i sięgam po strzelbę. W okularze mojej lunety widzę kunę. Odległość jest jednak zbyt duża jak na śrut, więc spróbuję ją strzelić kulą. Kuna kręci się jak fryga i cały czas jest w ruchu. Zresztą teraz widzę tylko migający zza buka fragment kity, to znów jakieś fragmenty ciała. Wszystko znika, a ja gorączkowo przeszukuję zbocze i nagle widzę ją, jak biegnie do góry w kierunku wsi. Naprowadzam szpic celownika na sylwetkę i ciągnę spust. Oślepia mnie błysk, nic nie widzę. Trwa to chwilę i nagle na tle nieba w gałęziach buka widzę skaczący cień. Poszła na drzewo i przeskakuje z gałęzi na gałąź, oddalając się coraz bardziej. Pudło...

Na wiosnę, po pożarze ambony spalonej przez miejscowych osiłków, nad potokiem obok spróchniałego buka, gdzie swe odwieczne legowisko miały kuny, stanęła ambona typu kabriolet. Jedna noga jej była wbita ok. metr od krawędzi podmywanej przez potok. Z góry widać było łożysko potoku, a parę metrów dalej potężny pień z otworami dziupli.
Pewnego lipcowego dnia poszedłem do tego zakątka, aby posiedzieć chwilę na koziołka. Schodząc wolno w prześwicie gałęzi zobaczyłem skoszoną łąkę. Ponieważ nigdy jeszcze nie siedziałem na tej wysiadce postanowiłem wleźć na nią i chwilę podumać. Pomyślałem, że później pójdę w kierunku „Spychaczówki”. Usadowiłem się wygodnie i zacząłem się rozglądać ciekawie, mając w pamięci lutowy wieczór i spudłowany strzał do kuny z nieistniejącej już czatowni. Nagle jakiś szelest za plecami spowodował, że się odwróciłem i wzrok padł na ogromnego spróchniałego buka z ciemnymi otworami dziupli. Ale te dziuple teraz nie były puste. Z trzech otworów wystawały spiczaste czarne noski, powyżej których świeciły ciekawe oczka. Miałem do nich ok. 5-6 m. Kuny były zajęte sobą i w najlepsze, jak w berka przebiegały z dziupli do dziupli, goniąc się zajadle. Piski i warczenie. Małe diabełki tłuką się w zapamiętaniu, aż jedna z nich skacze na skraj potoku w trawę, z góry skacze na nią druga i tłuką się dalej. Trzecia patrzy na to ciekawie, ale nie wybiera się na dół. Coś słychać jeszcze w czeluściach buka i nagle w jednej z dziupli ukazuje się duży łebek. Potężna kuna wychyla się do połowy. Chwilę spogląda na swawolące w trawie młode i wydaje krótki ostry skrzek. Małe kuny zastygają i po chwili wbiegają na pień. Po kolei znikają w otworach. Ciekawe, czy jest to ta sama, którą ominęła moja kula, czy inny osobnik. Widok tej rodzinki daje nadzieje na zimowe spotkanie z tym pięknym i jakże ostrożnym zwierzątkiem. Las żyje odwiecznym rytmem.


Kwadratowa Łąka - 1984

Komentarze
04-03-2007 20:45 ANDYSorry, ale nick , adekwatny do rzeczywistosci i do atmosfery tego forum - opisywania i komentowania bez posiadania zwyklych rzetelnych realiów .
03-03-2007 19:53 Filip z KonopiiNie wiem jak się traktuje kunę w innych częściach kraju ,ale dla mnie osobiście strzał ze sztucera do kuny to troszeczkę nie tak. A poza tym strzelanie kulą do celu na drzewie? Moim skromnym zdaniem nie należało się dzielić takimi przeżyciami.