![]() |
Sobota
22.12.2012nr 357 (2701 ) ISSN 1734-6827
Bywają – różne... Gęstniejące wolno, smoliste i zatracające się w czerni. Bywają ostre i przejrzyste aż do bólu z wyjaskrawieniem szczegółów. Puste i bez jednego dźwięku mroczne i rozmazane mroki jesieni... Pełne dźwięków, szelestów, westchnień i gwałtownych śmierci mroki czerwcowego lata..., gdy nozdrza są pełne zapachów kwitnącego zboża, buczeniem żuka, lotem lelka... Mroki majowe z szelestem młodego listowia, pękającej kory, spieszącego się życia... Roziskrzone matem przestrzenie przed wschodem księżyca, gdy tężeje mróz i powleka przestrzeń leciutką zasłoną. I późniejszy wybuch srebra i ostrych konturów, gdy wychynie latarnik na nieboskłonie lejąc obficie z przepastnych czeluści... Lata całe wchodziłem w gęstniejący, często fizycznie namacalny mrok. Zawsze świadom jego końca gdy dotykałem zimnej klamki drzwi i wyłącznika. Obejmował mnie również wtedy gdy weń wnikałem. I niczego nie dotykając czekałem na to aż rozrzedzi się poganiany wstającym słońcem i obserwując znikający w zakamarkach cień. Cień – nieodrodny syn mroku... |