Piątek
26.05.2006
nr 146 (0299 )
ISSN 1734-6827
Moje polowanie
Św Hubert nie rychliwy ale sprawiedliwy autor: Bolo23

Wszystko zaczęło się 9-go grudnia 2005 roku. Długo zastanawiałem się, czy pomimo niekorzystnej prognozy pogody pojechać na polowanie zbiorowe na dziki i lisy. Zwykło się mawiać, że na polowanie mamy dwa rodzaje pogody: dobrą i bardzo dobrą. Tego dnia była dobra. W pierwszym pędzeniu nie padł żaden strzał. W drugim stałem na linii koło kolegi z innego koła, zaproszonego do Nas na polowanie. W pewnym momencie między nas wyszedł lis. Niestety spudłowałem. Jak często młodych myśliwych, tak i mnie poniosły emocje. Mogłem go podpuścić bliżej, ale może wtedy nie byłoby tego opowiadania... Zacząłem przeładowywać dubeltówkę, gdy padł strzał. Poczułem, jakby ktoś obsypał mnie grubym żwirem po nodze. Chwilę później uświadomiłem sobie, że kolega postrzelił mnie w nogę. Dwie śruciny dwójki, jak się później okazało, doszły aż do kości w łydce i w okolicach kolana. Polowanie oczywiście zostało przerwane, a ja pojechałem do szpitala, gdzie przy znieczuleniu miejscowym, bez większych problemów, wyjęto mi obie śruciny. Lekarz śmiał się w czasie zabiegu, że odda mi śrut. Kazał mi zrobić nowy nabój i oddać koledze, ale ja wolę zatrzymać je na pamiątkę :) Na początku byłem wkurzony na kolegę, dziś natomiast nie mam już do niego żalu. Ponoć: "tam, gdzie drzewo rąbią, to wióry lecą".

Tydzień później ze względu na szwy nie pojechałem na kolejne polowanie, ale wigilijnego nie mogłem sobie odpuścić, pomimo rad Taty abym oszczędzał tą nogę.

Po opłatku ze zwierzyną udaliśmy się do Palczewa. Jadąc na miejsce pierwszego pędzenia, zauważyliśmy zbuchtowane pole. Ruszyło pierwsze pędzenie. Wszyscy stali i w napięciu oczekiwali na dziki. Padły dwa lisy. Naganiacze relacjonowali, że dwie watahy dzików cofnęły się. Kontynuowaliśmy polowanie. W pędzeniu drugim, trzecim i czwartym nie padł żaden strzał. Prowadzący polowanie postanowił powtórzyć pędzenie pierwsze. Koledzy otropili las, sprawdzając czy dziki nie przeniosły się do sąsiedniego obwodu. Ku radości wszystkich kolegów nie było tropów na drodze granicznej.
W czasie tego pędzenia miałem stanowisko 14-te. Po prawej ręce stał kolega Zbyszek, a po lewej Andrzej. Kiedy pędzenie miało się ku końcowi po lewej ręce, w pełnym galopie, ujrzałem olbrzymią lochę. Za chwilkę drugą po prawej. Ani ja, ani koledzy nie strzelaliśmy, aby oszczędzać lochy. Gdy wydawało się, że już nic na mnie nie wyjdzie, dostrzegłem przed sobą warchlaka. Strzeliłem. Niestety dostał po szynkach. Kolega Zbyszek musiał dobijać. Nie zdążyłem przeładować dubeltówki, a już w tym samym miejscu był kolejny. Oddałem strzał. Tym razem już prawidłowy - na komorę. Złamałem broń, załadowałem ponownie. Pomyślałem: "Kurcze, ale piękne polowanie. Św. Hubert mi dzisiaj sprzyja". Rozmyślania przerwał mi trzeci warchlak po mojej lewej. Trzeci strzał i trzeci warchlak. Gdy pędzenie dobiegło końca dostrzeliłem drugiego dzika. Zobaczyłem, że trzeci, leżący na skraju lasu jeszcze żyje. Sięgnąłem do kieszeni po brenekę. Niestety zabrałem ze sobą tylko cztery. Poprosiłem kolegę Włodka, aby on go dostrzelił. W momencie, gdy ładował broń, dzik podniósł się i uciekł do lasu. Nie znaleźliśmy śladów farby. Prawdopodobnie dostał w okolice kręgosłupa, co go ogłuszyło na pewien czas. Zabrałem się do patroszenia. Koledzy gratulując, śmiali się, że strzeliłem dwa i pół dzika. Później udaliśmu się na wigilię.
Dziki prowadził chyba nasz Patron, bo wszystkie jak po sznurku szły na mnie. Nie słyszałem o tym, aby ktoś na jednym stanowisku strzelił trzy dziki (w zasadzie dwa i pół) - przynajmniej w naszych rejonach. Prezes naszego koła powiedział: "Boluś to chyba rekompensata od Św. Huberta, za to postrzelenie". Szczerze mówiąc miałem nadzieje, że jakoś mi to wynagrodzi, ale nawet nie marzyłem, że aż tak.
Dziękuję Święty Hubercie!!
Darz Bór

Komentarze
26-05-2006 14:20 YacekDarz Bór! Gratuluję szczęśliwego i szybkiego powrotu do knieji!
26-05-2006 13:14 ZubelI tak trzymaj, Kolego! Pozdrawiam po myśliwsku, Darz Bór.