Wtorek
30.08.2005
nr 030 (0030 )
ISSN 1734-6827
Moje polowanie
Niebezpieczne spotkanie. autor: Jenot
W niedzielę po południu ustaliłem sobie plan na wieczór. Poprostu objechałem pola i sprawdziłem przejścia zwierza, wiadomo najbardziej interesowały mnie dziki.
Okazało się że na pola wychodzą sporadycznie. Raczej tylko przez pola przechodzą, przemieszczając się z jednego kompleksu leśnego w drugi. Nawet na mocno zbuchtowanych zasiewach zabliźniły się już „rany”. Zboże zaczynało wschodzic, a zwierz przebywał w lesie gdzie na liniach i pasach zaporowych intensywnie podsypujemy mu karmę, chcac uniknąć szkód w uprawach.

Tam właśnie, na dojsciach do "stołówek", znalazłem sporo tropów i śladów. W pewnej chwili skierowałem konia na skraj lasu,postanowiłem sprawdzić jeszcze jedno miejsce gdzie podobno był groch. Groch był rzeczywiście świeżo zasiany, a pole już lekko „popisane” dziczymi gwizdami. Tu dzisiejszej nocy zapolować.

Wieczorem wpisałem się do książki i gdzieś około 21,00 siedziałem już na miedzy, na myśliwskim stołeczku. Przed sobą miałem pole grochu, za nim las skąd powinne przyjść dziki, z tyłu za sobą kilka ha. mieszanki zbożowej no i bardzo dobry wiatr w twarz, czyli od lasu, a więc idealne warunki. Siedziałem zamyślony ciesząc się ciszą wieczoru. Sielanka jednak nie trwała długo. W pewnej chwili zauważyłem na tle niedalekich zabudowań blask ogniska. Po chwili usłyszałem głosy i śmiechy biesiadników. Chyba podano gorzałę, bo po kilku minutach ton dyskusji zaczął się wyraznie podnosić. Wyglądało na to że z mojego polowania będą nici.

Nagle gdzieś około 22:10 usłyszałem je, szły w moim kierunku. Wyraznie było słychać jak łamały patyki. Na ścianie lasu przystaneły. Przyłożyłem lornetkę do oczu jednak nie mogłem ich jeszcze zobaczyć. Po chwili zaczęły powoli wychodzić na pole. Zdenerwowałem się trochę, bo wyraznie było słychać grającą lochę odganiającą przelatki. Trzeba było cholernie uważać.
W tym momencie kierunek wiatru się zmienił, od zabudowań zawiało dymem z ogniska, a biesiadników było słychać bardziej. Wiadomo, moje dziki natychmiast ulotniły się. Jeszcze chwilę siedzialem na miejscu, po kilku minutach wstałem jednak i poczłapałem do domu. Robiło się coraz ciemniej i nie było chyba sensu dłużej tam siedzieć.

W drodze powrotnej, przechodząc koło biesiadników, powiedziałem grzecznie dobry wieczór i poinformowałem ich, że właśnie spłoszyli mi dziki swoimi wrzaskami po 22:00. Było im trochę głupio.

W domu nastawiłem budzik na godzinę 03:00 i położyłem się spać. Rano wstałem, ubrałem się, wypiłem kawusię i szybciutko na ambonę. Dziś postanowiłem usiąść na ambonie na ścianie lasu, po przeciwnej stronie miejsca gdzie siedziałem wieczorem i czekać na zwierza schodzącego z pól. Po paru minutach byłem już na skraj lasu i uważnie lustrowałem pole grochu przez lornetkę. Na razie nic tam jeszcze nie było. Powoli, na paluszkach, ruszyłem w stronę ambony.

Nagle, kiedy dzieliło mnie od niej już tylko kilka kroków, ktoś błysnął w moim kierunku latarką. Zdębiałem, a szczecina zjeżyła mi się na chybie. Ki diabeł.....??? Wyjąłem latarkę z kieszeni i błysnąłem w kierunku ambony. Zdenerwowany, teraz już bez zbędnej ostrożności, podszedłem szybko do drabiny. Za chwilę byłem już na górze. Tam siedział mój ...........kolega z koła. Co ty tu robisz – zapytalem go. No wiesz – zaczął się tłumaczyć - przyjechaliśmy we dwóch, kolega siedzi na drugiej ambonie (ten akurat miał prawo tam siedzieć, mógł się tam wpisać bo ten rewir był wolny ), a ja przyszedłem tu ..... popilnować tego grochu. Myślałem że spadnę z ambony z wrażenia.

On przesunął się na ławeczce robiąc mi miejsce i coś tam jeszcze nadawał. Nie słuchałem go. Siedziałem i zastanawiałem się co zrobić, jak zareagować. Nagle on przerwał moje rozmyślania mówiąc - przygotuj się, idą dziki. Wstał z ławki i stanął za mną na drabinie robiąc mi miejsce.

Od strony pól nadchodziła watacha, siedem równiutkich strzałowych dzików. Szły prosto w naszym kierunku. Złapałem sztucer i wziąłem je w lunetę, one jednak coś zmiarkowały, zatrzymały się w zbożu i zbite się w ciasną gromadę wyraźnie coś kombinowały. Widać było kłęby pary unoszące się nad nimi. Super widok. Nagle ruszyły w lewo, cały czas praktycznie schowane w zbożu, zaczęły bardzo szybko się oddalać. Daleko na polach, przystanęły jeszcze na chwilę, by następnie ostro ruszyć w stronę lasu.

Kolega zapytał czy idę za nimi. Powiedziałem że nie. Odechciało mi się polowania. Postanowiłem posiedzieć na ambonie. Przeprosił mnie za zaistniałą sytuację i ......poszedł.

Było mi przykro.Nie mogłem zrozumieć jak można postępować w ten sposób. Po cholerę książka wpisów, skoro idąc na ambonę, muszę liczyć się z tym, że tam już ktoś siedzi.
Po co ta cała gadka o etyce bezpieczeństwie i koleżeństwie skoro jest jak jest ?
Nigdy nie spodziewałbym się takiego zachowania właśnie po tym koledze.

No cóż, wydawało mi się ze już coś wiem na temat łowiectwa i zasad jakie w nim panują niestety myliłem się. Wychodzi na to że muszę się jeszcze sporo nauczyć, zwłaszcza muszę nauczyć się ....przewidywać........: ))
Człowiek podobno całe życie się uczy a i tak głupi umiera lub .......umrzeć może.

Darz Bór